12 dni świąt Dasha i Lily. Rachel Cohn
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 12 dni świąt Dasha i Lily - Rachel Cohn страница 4

Название: 12 dni świąt Dasha i Lily

Автор: Rachel Cohn

Издательство: PDW

Жанр: Учебная литература

Серия:

isbn: 9788380743052

isbn:

СКАЧАТЬ kilka dwu­dzie­sto­do­la­ró­wek i prze­su­nął je w moją stronę.

      – Nie chcę two­jej brud­nej forsy! – zawo­ła­łem. Może nieco zbyt teatral­nie jak na zwy­kłą pie­kar­nię, w któ­rej sie­dzie­li­śmy.

      – Słu­cham?

      – Sam to zała­twię – wyja­śni­łem, prze­su­wa­jąc pie­nią­dze z powro­tem.

      – Ale pamię­taj, że to musi być piękne drzewo. Naj­lep­sze.

      – Nie martw się – zapew­ni­łem go, po czym rzu­ci­łem zda­nie od wie­ków będące w Nowym Jorku naj­lep­szą walutą: – Znam jed­nego gościa.

      Nowo­jor­czycy nie mają wła­ści­wie szans doje­chać do cho­inek, dla­tego co roku w grud­niu cho­inki przy­jeż­dżają do nowo­jor­czy­ków. Sklepy spo­żyw­cze, w któ­rych zwy­kle stoją wia­dra z kwia­tami, nagle pora­stają szczu­płymi sosnami. Puste działki zapeł­niają się pozba­wio­nymi korzeni drzew­kami, a nie­które punkty są otwarte do rana, na wypa­dek, gdyby o dru­giej w nocy ktoś poczuł nagłą potrzebę naby­cia świą­tecz­nego akcentu.

      W nie­któ­rych punk­tach sprze­dawcy przy­po­mi­nają dile­rów nar­ko­ty­ko­wych chwi­lowo han­dlu­ją­cych innym rodza­jem igieł. W innych obsłu­gują faceci we fla­ne­lo­wych koszu­lach, wyglą­da­jący, jakby pierw­szy raz ruszyli się z wio­chy do mia­sta – rany, ależ to duże mia­sto! Innym poma­gają ucznio­wie podej­mu­jący naj­bar­dziej tym­cza­sową z robót tym­cza­so­wych. W tym roku jed­nym z takich uczniów był mój naj­lep­szy kum­pel Bumer.

      Kiedy tylko zaczął tę pracę, doświad­czył na wła­snej skó­rze, czym jest krzywa ucze­nia się. A ponie­waż zbyt wiele razy obej­rzał Gwiazdkę Char­liego Browna, zaczął wie­rzyć, iż naj­bar­dziej pożą­daną cho­inką jest ta naj­bar­dziej krzywa i biedna, ponie­waż jej zakup wpra­wia czło­wieka w świą­teczny nastrój bar­dziej niż przy­nie­sie­nie do domu samo­wy­star­czal­nej, buj­nej sosenki. Myślał rów­nież, że cho­inki można posa­dzić ponow­nie po Bożym Naro­dze­niu. Trudna to była roz­mowa.

      Na szczę­ście brak jasno­ści umy­słu Bumer nad­ra­biał szcze­ro­ścią, dla­tego stra­gan przy Dwu­dzie­stej Dru­giej ulicy, na któ­rym pra­co­wał, szybko stał się popu­larny wśród klien­tów, sam Bumer zaś zgry­wał naczel­nego leśnego elfa. Chyba to wystar­czyło, by go uszczę­śli­wić, choć porzu­cił szkołę z inter­na­tem w ostat­nim roku, byle tylko być na Man­hat­ta­nie. Pomógł mi już wybrać cho­inki do miesz­kań moich rodzi­ców. (Mama dostała dużo ład­niej­szą). Mia­łem pew­ność, że z rado­ścią pomoże mi wybrać naj­pięk­niej­szy okaz dla Lily. A jed­nak, idąc do Bumera, mia­łem coraz więk­sze wąt­pli­wo­ści. Nie z jego powodu… ale z powodu Sofii.

      Nowy rok szkolny nie tylko ozna­czał prze­no­siny Bumera ze szkoły z inter­na­tem, przy­niósł też kilka innych nie­spo­dzia­nek. Dość zaska­ku­jące było, że rodzina mojej eks­dziew­czyny Sofii prze­pro­wa­dziła się z powro­tem do Nowego Jorku, choć przy­się­gali już ni­gdy w życiu nie opusz­czać Bar­ce­lony. Ani tro­chę zaska­ku­jące nie było, że choć cie­szy­łem się, widząc Sofię, to wcale nie zakła­da­łem kło­po­tów – wyja­śni­li­śmy sobie, co trzeba, w trak­cie jej ostat­niej wizyty. Ale było SUPERZA­SKA­KU­JĄCE, że Sofia zaczęła spo­ty­kać się z Bume­rem… i coraz czę­ściej spo­ty­kać się z Bume­rem… i cią­gle spo­ty­kać się z Bume­rem. Zanim zdą­ży­łem ogar­nąć choćby hipo­te­tycz­nie, co się dzieje, oni byli już parą. A w moim umy­śle to ozna­czało naj­droż­szy, naj­bar­dziej eks­klu­zywny ser świata roz­to­piony w ham­bur­ge­rze. Uwiel­bia­łem ich oboje, choć każde ina­czej. Ale gdy widzia­łem ich razem, bolał mnie łeb.

      Ostat­nie, na co mia­łem ochotę, to zja­wić się u Bumera aku­rat wtedy, kiedy wpad­nie tam Sofia, żeby mogli ema­no­wać swoją rado­ścią na więk­szym obsza­rze miej­skim. Prze­cho­dzili coś w rodzaju mie­siąca mio­do­wego. Ci z nas, któ­rzy mieli już ów mie­siąc za sobą i weszli w okres przy­by­wa­nia i uby­wa­nia Księ­życa, nie jego nowiu, czuli się w ich towa­rzy­stwie bar­dzo nie­zręcz­nie.

      Ulżyło mi zatem, gdy oka­zało się, że Bume­rowi nie towa­rzy­szy Sofia. Poma­gał wła­śnie jakiejś rodzi­nie – sied­mio-, ośmio- czy dzie­wię­cio­oso­bo­wej – trudno było poli­czyć, bo dzie­ciaki bie­gały potwor­nie szybko.

      – To drzewko jest wam prze­zna­czone – zwra­cał się Bumer do rodzi­ców, jakby był zakli­na­czem drzew i ta jedna cho­inka powie­działa mu wła­śnie, że pra­gnie zna­leźć się w salo­nie tej rodziny.

      – Jest taka wielka – mar­twiła się matka. Pew­nie wyobra­żała już sobie tonę igieł opa­da­ją­cych na pod­łogę.

      – To drzewo ma wiel­kie serce, racja – odpa­ro­wał Bumer. – Ale dla­tego wła­śnie czu­je­cie z nim taki zwią­zek.

      – Dziwne – ode­zwał się ojciec rodziny. – Naprawdę go czuję.

      Dobili targu. Kiedy Bumer prze­cią­gał przez czyt­nik kartę kre­dy­tową, zauwa­żył mnie i przy­wo­łał gestem. Odcze­ka­łem, aż wielka rodzina się zmyje, bo nie chcia­łem nadep­nąć na któ­reś z dzieci.

      – Naprawdę ich przy­szpi­li­łeś – zauwa­ży­łem, pod­cho­dząc bli­żej.

      – To jakieś odnie­sie­nie do wbi­ja­nia szpili? – spy­tał zdez­o­rien­to­wany Bumer. – Bo wcale nie zamie­rza­łem, wiesz, być nie­miły.

      – Szpilka – igła – sosnowe igły.

      – A, w sen­sie, że szu­kali cho­inki jak igły w stogu siana, a chcieli małą jak główka od szpilki. To ma sens!

      Bume­rowi takie dziwne aso­cja­cje wcale nie wyda­wały się absur­dalne. Mię­dzy innymi dla­tego zasta­na­wia­łem się, jak ktoś tak pro­sto­li­nijny jak Sofia może z nim spę­dzać tyle czasu.

      – Szu­kam cho­inki dla Lily. Naprawdę wyjąt­ko­wej cho­inki.

      – Kupu­jesz Lily cho­inkę?

      – No. W pre­zen­cie.

      – Cudow­nie! Gdzie chcesz ją kupić?

      – Może tutaj?

      – O rany, świetny pomysł!

      Bumer roz­glą­dał się dokoła, mru­cząc coś, co brzmiało jakby „Oscar, Oscar, Oscar”.

      – Czy Oscar to jeden z two­ich współ­pra­cow­ni­ków? – zapy­ta­łem.

      – A czy drzewka liczą się jako współ­pra­cow­nicy? W końcu są tu ze mną cały dzień… i pro­wa­dzimy bar­dzo cie­kawe roz­mowy…

      – Oscar to jedna z cho­inek?

      – СКАЧАТЬ