Zaginiona kronika. Jacek Ostrowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zaginiona kronika - Jacek Ostrowski страница 12

Название: Zaginiona kronika

Автор: Jacek Ostrowski

Издательство: PDW

Жанр: Исторические приключения

Серия:

isbn: 9788366644397

isbn:

СКАЧАТЬ Mężczyzna spojrzał po swoich towarzyszach. – No i co wy na to? Czyż to nie jest sensacja?

      – Ja pierniczę, Anonim? Czy to ten, którego mam na myśli? – spytał Jacek.

      – Nie wiem, kogo ma pan na myśli, ale przypuszczalnie chodzi tu o pierwszego polskiego kronikarza. Żył w czasach Bolesława Krzywoustego. W jaki sposób staliście się posiadaczami tego dokumentu?

      – Zupełnie przypadkiem. Pergamin był ukryty w głowni sztyletu, który od niedawna jest naszą własnością.

      – Do dziś nie wiadomo, jak brzmiało prawdziwe nazwisko Galla Anonima, a wielu starało się to ustalić. Dzięki temu listowi wiemy, że z Kościołem nie było mu zbytnio po drodze. Ciekawe, jakie dokumenty miał w posiadaniu, że sam papież kazał go zgładzić. To musiało być coś bardzo ważnego.

      – Ale czemu mnie ścigają? – wyrwało się Jackowi.

      Mężczyzna spojrzał na niego pytająco. Oczekiwał wyjaśnień.

      – Kupiłem sztylet na aukcji, a teraz ktoś chce go odzyskać i grozi mi śmiercią.

      – Zbytnio się nie dziwię, ten dokument jest wart krocie, ale tak naprawdę, z racji swojej treści powinien być w Muzeum Narodowym, a nie w posiadaniu osoby prywatnej. Chciałbym spojrzeć na oryginał. Obiecaliście mi to.

      – A zatem chodźmy – rzekła Monika, podnosząc się z krzesełka.

      Już przed wejściem na posesję Jacka ogarnęły złe przeczucia. Kłódka na furtce została zerwana. Z daleka widać było, że i drzwi wejściowe są naruszone. Bez dwóch zdań, byli tu goście i być może wciąż tu na nich czekali.

      Spojrzał na Monikę, zbladła. Trzeba ją podnieść na duchu. Puścił do niej oko. Wyjął sztylet z plecaka, obnażył jego ostrze.

      Wszedł jako pierwszy do ogrodu, Jankowski trzymał się krok za nim, Monika podążała dwa kroki z tyłu. Najpierw obeszli dom z zewnątrz. Na nikogo nie natrafili. Weszli więc do środka. Sprawdzili wszystkie pomieszczenia, od piwnic aż po strych, ale poza nimi nikogo tu nie było. Włamywacz ulotnił się przed ich powrotem. Działał brutalnie, z regału wyrwał szuflady, obrazy zrzucił ze ścian, zajrzał nawet pod tapicerkę wersalki. Niestety, znalazł to, czego szukał, bo pergamin przepadł.

      – Domyślam się, że dokument zniknął? – spytał Jankowski, smętnie kiwając głową.

      – No cóż, tak jakby – odparła Monika. – Dobrze, że chociaż znamy jego treść.

      – Ale nie wiecie, czy to oryginał. Mogła to być bardzo udana podróbka.

      – Nie sądzę, dowodem jest to włamanie – wtrącił się Krawczyk. – No chyba że włamywacz też był dyletantem. Może chociaż teraz dadzą nam spokój? Czuję jednak, że to tylko moje pobożne życzenie.

      Jankowski zerkał ciekawie na sztylet.

      – Czy mogę obejrzeć to cacko?

      Jacek podał mu go bez słowa. Mężczyzna założył okulary i zaczął mu się przyglądać badawczo.

      – To może być narzędzie rytualne. Jeśli tak, to włamywacz wam nie odpuści, dokąd i jego nie zdobędzie.

      – Proszę jaśniej.

      – Historycznie rzecz ujmując, w dawnych czasach niektóre bractwa czy tajne stowarzyszenia wykonywały wyroki śmierci na swoich wrogach za pomocą konkretnych narzędzi zbrodni. Często były to sztylety, nieraz o zatrutym ostrzu. To może być taki sztylet. Jego ornamentyka jest niespotykana, pełna dziwnych symboli. Mogę zrobić zdjęcie? Wrócę do domu, to poszukam materiałów na jego temat. Może się czegoś dokopię. A teraz pożegnam państwa.

      Monika, słysząc to, posłała mu szeroki uśmiech.

      – Bylibyśmy wdzięczni.

      Odprowadziła Jankowskiego do furtki i wróciła do domu. Spojrzała na cały ten bałagan i się rozpłakała.

      Jackowi zrobiło się jej żal. Musiał ją jakoś pocieszyć.

      – Usiądź, ja wszystko posprzątam.

      Podniosła z podłogi pluszowego misia. Też był rozpruty.

      – To była moja ulubiona przytulanka. Nawet jej nie oszczędzono – szepnęła i znów się rozbeczała.

      WATYKAN

      Kardynał Toscanii siedział za biurkiem i odpisywał na listy. Jako jeden z nielicznych nie posługiwał się komputerem, a tym bardziej pocztą elektroniczną. Był tradycjonalistą z krwi i kości.

      Ktoś zapukał do drzwi.

      – Proszę.

      W progu stał jakiś nieznany mu mnich. Kto go wpuścił, bez uprzedzenia?

      Hierarcha zniecierpliwionym gestem dłoni kazał mu podejść.

      Zakonnik bez słowa powitania stanął przy biurku, po czym na jego blacie położył dużą kopertę i wyszedł.

      Kardynał zdumiał się takich zachowaniem, mnich nie okazał mu ani krzty szacunku; jak żył, tak się z czymś takim nie spotkał.

      Wziął list ostrożnie w dłonie. Był zaadresowany do niego, bardzo starannym pismem. Rozerwał kopertę, w środku była złożona na pół kartka.

      Sergio, musimy porozmawiać na temat człowieka, o którego pytałeś biskupa Rossoliniego,

      czekam na Ciebie, pilnie!

      Ojciec Matteo

      Kardynał zbladł, list wypadł mu z dłoni. Znali się świetnie z ojcem Matteo, jeszcze zanim tamten został zakonnikiem. Byli jak bracia, a nawet bliżej, ale w pewnym momencie ich drogi się rozeszły. On wybrał kościelną karierę, tamten zaś badanie historii Kościoła, a w szczególności dziwnych zjawisk związanych z wiarą, objawieniami i Antychrystem.

      Sergio podchodził z dużą rezerwą do pracy ojca Matteo, czego mu tamten nie mógł wybaczyć. Stosunki oziębły, a w końcu kontakt się zerwał. Nie widzieli się blisko dwadzieścia lat.

      Ten list zupełnie go zaskoczył. Co może być tak ważne, że Matteo zdecydował się do niego odezwać? Nie ma wyjścia, musi opuścić Watykan i wybrać się sto kilometrów od Rzymu, w góry, do kartuzji Trisulti. Teraz rządzili tam cystersi, ale wcześniej było to opactwo benedyktyńskie założone przez Świętego Dominika z Sory w roku dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym.

      Ciężko podniósł się zza biurka, schował list do kieszeni i opuścił gabinet.

      PŁOCK

      Jacek wrócił z komendy policji bardzo zmęczony. Najpierw odbyło się długie przesłuchanie. Było mu duszno, bo przez cały czas był w maseczce. Później wraz z grafikiem policyjnym tworzyli portret pamięciowy mężczyzny ze szramami, domniemanego zabójcy policjantów.

      W swoich zeznaniach kilka faktów ominął, jak choćby to, że sztylet СКАЧАТЬ