Название: Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja
Автор: Joanna Tekieli
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Любовно-фантастические романы
isbn: 978-83-8195-366-5
isbn:
Dobre obejmą nas ręce
I będą nasze uśmiechy
srebrnym błękitem dziecięce.
(…) Gwiazdy
melodią zaszumią, struny
się dźwiękiem rozpędzą.
Będziemy sami dźwiękami
i tą błękitną kolędą.
JAN PIETRZYCKI
(Antologia poezji wigilijnej, Wydawnictwo AWM, 1995)
Rozdział 1
Od kilku tygodni Drzewie znajdowało się pod panowaniem surowej zimy. Początkowo straszyła tylko przymrozkami i szronem na drzewach, ale w połowie grudnia niemal każdego dnia przybywało kilka centymetrów śnieżnego puchu, a od wschodniej strony nadszedł tak silny mróz, że nawet górskie potoki, bystre i rwące, zamieniły się w lodowe paseczki, przecinające okoliczne wzgórza wstęgami w odcieniach srebra i błękitu.
„Nienawidzę zimy!” – myślała Leokadia Marciniak, kiedy okutana w najcieplejszy płaszcz, szal, chustę i czapkę, szła przez wieś szybkim krokiem, a z ust buchały jej kłęby pary.
Zatrzymała się w końcu przed dużym, ładnym domem na skraju wsi, za którym biegła szeroka ścieżka prowadząca wprost do lasu. Teraz nie było jej prawie widać, bo nikomu nie chciało się codziennie odgarniać świeżego śniegu – tylko nieco niższy poziom białego puchu świadczył o tym, że biegnie tamtędy jakaś droga. Leokadia zastukała do drzwi i zaczęła przytupywać, bo czuła, że mróz przenika ją na wskroś.
– Ale zimno! – jęknęła, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich jej przyjaciółka, Kazia Midas, która w przyszłości miała zostać babcią Jakuba Midasa. Wysoka brunetka o wesołym spojrzeniu wciągnęła Leokadię do domu, po czym szybko zatrzasnęła drzwi, aż poruszył się zasuszony bukiet ziół i polnych kwiatów, poświęconych w dniu Matki Boskiej Zielnej i zawieszony w sieni, żeby zapewniać domowi spokój i pomyślność.
– Coś taka zdyszana? – zapytała Kazia, podczas gdy Leokadia ściągała z siebie kolejne warstwy grubej odzieży.
– A, bo lecę tak, żeby mróz prześcignąć! – odpowiedziała postawna niebieskooka blondynka, odrzucając na bok szal i czapkę. – Pogadać chciałam. Masz czas?
– A kto tuż przed świętami ma czas? – odpowiedziała z uśmiechem Kazia i poszła w stronę kuchni, gdzie właśnie zaczynała lepić pierogi. – Chodź, pogadamy.
Kuchnia Kazi była przestronna, choć sporą część zajmował wielki piec chlebowy. Utrzymana była w czystości i unosił się w niej zapach ziół, igliwia i czegoś jeszcze, czego Leokadia nie umiała sprecyzować, a co zawsze kojarzyło jej się z Kazią. Obok pieca wisiały suszone zioła i długie warkocze czosnku, a pomiędzy białymi główkami wyróżniały się wplecione żółte kwiaty wrotyczu. Nad dużym oknem wisiały gałązki cisu, jemioły i sosny, a szeroki parapet zdobiły gliniane doniczki z pietruszką, tymiankiem i rozmarynem. Naprzeciwko pieca, pod samym oknem, stał duży drewniany stół. Leżało na nim rozwałkowane cienko ciasto na pierogi.
– O, to razem polepimy i ja ci wszystko opowiem! – zdecydowała Leokadia, nalewając sobie ze stojącego na piecu garnka gorącej wody i siadając przy stole. Widać było, że czuje się w domu koleżanki swobodnie. – A gdzie twój Stachu?
Kazia machnęła ręką w nieokreślonym kierunku.
– W szopie – powiedziała. – Drzewa poszedł narąbać, bośmy już wszystek zapas wykończyli.
– No, u nas też już poszła cała partia, bo przecież tak mrozi, że aż nie do wytrzymania!
– E, przesadzasz. Normalnie mrozi i prószy, jak to w zimie!
Zabrały się za lepienie pierogów, jednak Leokadii szło to niezbyt dobrze, bo co chwilę przerywała, zbyt podniecona swoją opowieścią, żeby skupić się na jednej czynności. Na każdych pięć pierogów Kazi przypadał najwyżej jeden Leokadii, na dodatek dość koślawy, bo nie miała takiej wprawy jak jej przyjaciółka.
– Ja już nie wiem, co z tym Władkiem robić! – żaliła się Leosia. – Przecież go sama przed ołtarz nie zaciągnę? Oczami za mną strzela, łazi, gapi się, na tym motorze chce wozić, ale jak przyjdzie co do czego, to ani słowem się nie odezwie… Zawsze myślałam, że mu się podobam, że się we mnie podkochuje i kiedyś będziemy razem. Czas by już był na to, ale teraz to mam czasem wrażenie, że on mnie nie tylko wcale nie kocha, ale wręcz nie znosi!
– No coś ty? – zdziwiła się przyjaciółka, zerkając na nią znad pieroga. – Mnie się też zawsze wydawało, że on się ma ku tobie, ale kto go tam wie?
– No właśnie! Na zabawie andrzejkowej to ze trzy razy ze mną tańczył i tak mnie przy tym przyciskał do siebie, że myślałam, że mi flaki zgniecie, ale potem przepadł gdzieś i nic, a ja się z Kazikiem bawiłam, no bo co miałam stać jak kołek i ścianę podpierać?! A w poniedziałek… – Leokadia zacisnęła pięść i uderzyła nią w stół, aż podskoczyły łyżki i widelce.
– Co w poniedziałek? – zainteresowała się Kazia, odkładając sztućce do zlewu.
– Słyszałam, jak mówił do twojego Staszka, że w poniedziałek do spowiedzi pójdzie, tom sobie umyśliła, że się niby to przypadkiem w kościele spotkamy. Poszłam, usiadłam obok niego w ławce, zerknęłam i uśmiechnęłam się zachęcająco, a on zrobił minę, jakby go ząb rozbolał albo jakieś rozwolnienie brało…
– E, może ci się tylko tak zdawało?
Leokadia wzruszyła ramionami.
– No, w każdym razie, jak żeśmy wychodzili, to specjalnie szłam wolno, żeby być obok niego. Myślałam, że nawet coś z tego wyjdzie, bo szliśmy razem przez chwilę i nagle on zapytał, czy mnie podwieźć do domu na motorze. Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że wieczór taki piękny, to wolałabym spacer, i wiesz, co on wtedy zrobił?
– Co? – zaciekawiła się Kazia.
– Wsiadł na motor i pojechał do domu! No sama powiedz, każdy by się domyślił, że proponuję mu wspólną przechadzkę, nie?
Kazia skleiła ostatniego pierożka i wstała, żeby sprawdzić, czy woda w wielkim garnku już się gotuje.
– Ja bym się domyśliła – odpowiedziała, patrząc przez ramię na Leokadię. – Ale wiesz, Władek to chłop, a z nimi to nigdy nic nie wiadomo…
– Ano właśnie! A wczoraj to już zupełnie nie wiem, o co mu chodziło – stwierdziła Leokadia, stając obok przyjaciółki i wrzucając do garnka po jednym pierogu. – Spotkałam go w sklepie, no i przyznam, że trochę języka w gębie zapomniałam, bo musiał wcześniej być u fryzjera i wyglądał tak jakoś… No, inaczej. Przystojny był, jak nigdy!
– O matko, jak tyś zapomniała języka w gębie, to musiał naprawdę СКАЧАТЬ