Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja. Joanna Tekieli
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja - Joanna Tekieli страница 4

Название: Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja

Автор: Joanna Tekieli

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8195-366-5

isbn:

СКАЧАТЬ alt="11073.jpg"/>

      O wizycie księcia szybko w Leśnej Ostoi zapomniano. Tylko ciotka Izabela od czasu do czasu rozpływała się z zachwytu nad dostojnym gościem, obok którego dane jej było siedzieć przez cały wieczór. Miała co prawda nadzieję, że zanim ten wieczór się skończy, książę będzie nią tak zauroczony, że poprosi o kolejne spotkanie, ale jej wdzięki nie wzbudziły w nim szczególnego entuzjazmu. Mimo wszystko jednak sam fakt, że siedziała obok takiej znakomitości, wywoływał w niej poczucie dumy.

      – Chyba nigdy w całym swoim życiu nie spotkałam tak zajmującej osoby! – opowiadała.

      Tymczasem obojętni na to wszystko mieszkańcy Drzewia powoli szykowali się już do świąt Bożego Narodzenia. Z kominów buchał dym, bo wciąż trzymał tęgi mróz, a do tego jeszcze gospodynie na okrągło piekły coś w piecach, gotowały, smażyły. Przeganiane z kąta w kąt dzieciaki masowo wyległy na zewnątrz i oddały się zimowemu szaleństwu. W efekcie nie było w Drzewiu domu, przed którym nie stałby przynajmniej jeden bałwan, przy czym ich budowniczowie wykazywali się nieposkromioną fantazją. Śniegowe pieski, kotki, niedźwiedzie, nawet jakiś mały pałacyk się trafił. Wszystko tak duże, jak tylko zdołały sięgnąć dziecięce rączki. Wielkie oblężenie przeżywały też wszelkie pagórki, wzgórki i najmniejsze nawet wzniesienia, skąd urządzano zjazdy, na czym tylko się dało.

      – Pójdziemy pojeździć na łyżwach? – zaproponowała pewnego przedpołudnia Emilia, gdy Piotrek akurat wyszedł z warsztatu Mistrza.

      – Nie mam łyżew.

      – No i co z tego? Na butach też się można ślizgać!

      Poszli więc do lasu, na zamarznięte małe jeziorko. Szło im się ciężko, bo śnieg zasypał grubą warstwą wszystkie ścieżki, a na dodatek gdzieniegdzie spadły z drzew wielkie czapy białego puchu, tworząc przeszkody, przez które musieli się przedzierać. Oboje mocno się zgrzali, zanim dotarli do jeziorka i zatrzymali się nad brzegiem, dysząc ciężko. Zamarznięta tafla lśniła w słońcu, aż trzeba było mrużyć oczy. W otoczeniu ośnieżonych drzew i pokrytych białym puchem krzaków skute lodem jezioro tworzyło nastrojowy zimowy pejzaż.

      – Już myślałem, że do niego nie dotrzemy – stwierdził Piotrek, sprawdzając butem twardość lodowej powierzchni. Wydawała się solidna.

      Latem często się pluskał w tym jeziorze, a teraz, kiedy skuł je mróz, idealnie nadawało się na popisy łyżwiarskie. Emilka jeździła świetnie, kręciła piruety i próbowała nawet podskoków, a Piotrek oklaskiwał ją, stojąc bezpiecznie na brzegu.

      – No, chodź tutaj! – zniecierpliwiła się wreszcie tą samotną zabawą i wyciągnęła do niego ręce.

      Wszedł niepewnie na lód, ale już po chwili jeździli ramię w ramię, od czasu do czasu upadając, bo kiedy jedno traciło równowagę, drugie próbowało pomagać – i w efekcie oboje lądowali na ziemi. Kiedy zabawa im się znudziła, ruszyli z powrotem do dworku, gdy nagle Emilka wypatrzyła coś z dala od ścieżki.

      – Jakieś tropy! – zawołała podekscytowana, wskazując palcem. – Patrz!

      Przedarli się przez pokryte śniegiem zarośla i pochylili nad odbitymi w śniegu śladami.

      – To chyba ryś! – szepnął przejęty Piotrek.

      Spojrzeli na siebie. Ryś! To by dopiero było coś, gdyby udało im się go wytropić! Nieraz już wędrowali razem po lesie, żeby podglądać różne zwierzaki, bo oboje bardzo to lubili. Latem kilka razy zrywali się o świcie, żeby podziwiać żurawie. Wracali potem do domu podekscytowani, choć zwykle kompletnie przemoczeni, bo żurawie upodobały sobie podmokłe tereny. Maria Drzewiecka czasami ręce załamywała, widząc, w jakim stanie są buty Emilki, ale szczęśliwa mina jej córki sprawiała, że nie robiła jej specjalnych wyrzutów.

      „Dobrze, że się czymś interesuje, a nie jak niektóre dziewczyny w jej wieku, tylko stroje i głupoty” – myślała.

      Emilka rzeczywiście nie była jak typowa nastolatka – od nowych sukienek i biżuterii wolała spacer po lesie, najchętniej – w towarzystwie Piotra, z którym zwykle rozumieli się bez słów. Tak było i teraz – wystarczyło jedno spojrzenie, gdy w głowach ich obojga pojawił się pomysł.

      – Jutro rano? – zapytali równocześnie i uśmiechnęli się do siebie.

      Z tej radości wrócili jeszcze raz na zamarznięte jezioro. A raczej – wróciła Emilka, żeby zakręcić kilka dodatkowych triumfalnych piruetów. Tańczyła na tafli jak zaczarowana – kręciła się, podskakiwała – wydawało się, że grawitacja w ogóle jej nie dotyczy. Do czasu… Piotrek zauważył rysę na lodzie o ułamek sekundy za późno, żeby móc ostrzec dziewczynę. Otworzył usta, wyciągnął ręce przed siebie – ale nie mógł nic zrobić. Patrzył z przerażeniem, jak Emilka nieuchronnie zbliża się do tego miejsca. Chwilę później krawędź jej łyżwy trafiła dokładnie w szczelinę w lodzie i powierzchnia pękła, a noga łyżwiarki wylądowała w przeraźliwie zimnej wodzie. Spanikowana Emilka upadła na lodową taflę, krzyknęła przestraszona i zaczęła szarpać nogę, próbując wyciągnąć ją spod lodu. Gdyby opanowała nerwy, udałoby się jej to bez problemu, ale była zbyt przestraszona, żeby zebrać myśli. Kiedy się tak miotała, na lodzie pojawiła się druga rysa. Dziewczynie od razu przypomniały się wszystkie opowieści o ludziach, pod którymi załamał się lód i zginęli straszną śmiercią.

      „A mama mi mówiła, że nie wolno chodzić na jezioro!”.

      Spojrzała z przerażeniem na Piotra, który błyskawicznie ocenił sytuację i już pędził w jej stronę.

      – Zaraz cię wyciągnę!

      „Raczej oboje zginiemy!” – przeszło Emilce przez myśl, choć jeziorko nie miało nawet metra głębokości, więc prawdopodobieństwo utonięcia było niewielkie.

      Piotrek włożył ręce do lodowatej wody, oswobodził stopę Emilki, a potem chwycił dziewczynę pod pachy i pociągnął mocno, unosząc ponad lód. Zeszli na bezpieczny grunt i chłopak pochylił się, odpiął łyżwę i ściągnął przemoknięty but Emilki, po czym owinął jej stopę swoim szalikiem, który czym prędzej zdarł z szyi. A potem po prostu wziął dziewczynę na ręce, jakby nic nie ważyła, i poszedł szybkim krokiem w stronę Leśnej Ostoi, nie zważając na jej (dość zresztą słabe) protesty.

      „Na coś się w końcu przydadzą te moje wielkie łapska” – pomyślał, obejmując mocniej Emilkę.

      W pewnym momencie poczuł, że dziewczyna trzęsie się z zimna, więc zatrzymał się, postawił ją na moment, zdjął swój kożuch i narzucił go na nią, a potem znów ją podniósł i ruszył w kierunku dworku. Teraz, gdy emocje już opadły, Emilka w pełni zaczęła doceniać romantyczność tej chwili.

      „Tak bez wahania rzucił się na lód, żeby mnie uratować” – zachwycała się, jakby Piotrek pokonał co najmniej jakiś gigantyczny lodowiec, a nie małe jeziorko. „Jest taki rycerski! Oddał mi swój kożuch, a przecież jemu też musi być zimno!”.

      Emilka objęła swego wybawcę za szyję i przysunęła policzek do jego policzka. Piotr poczuł wielki przypływ sił. W tej chwili, gdyby była taka potrzeba, zaniósłby ją na koniec świata. Dworek leżał jednak znacznie bliżej i wkrótce zobaczyli jego ogrodzenie.

      „Szkoda” СКАЧАТЬ