Usterka na skraju galaktyki. Etgar Keret
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Usterka na skraju galaktyki - Etgar Keret страница 7

Название: Usterka na skraju galaktyki

Автор: Etgar Keret

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788308071939

isbn:

СКАЧАТЬ mojego wielkiego pustego salonu, między wytartą kanapą a starożytną wieżą stereo odtwarzającą porysowane bluesowe płyty, stoi poobijana metalowa kostka. Jest czerwona z białym pasem i kiedy światło pada na nią pod odpowiednim kątem, jego odblask może oślepiać. Nie jest stołem, chociaż często kładę na niej różne rzeczy, i nie ma człowieka, który wchodząc, nie spytałby o nią. Za każdym razem daję inną odpowiedź, zależnie od nastroju, a też pytającego.

      Czasem mówię „to coś mojego ojca”, czasem „to ciężki kawałek pamięci”, czasem „to mustang ’68 z otwieranym dachem” lub „to lśniąca czerwona zemsta”, a czasem nawet „to kotwica, która cały ten dom trzyma na miejscu, bez niej już dawno wszystko uleciałoby do nieba”. A czasami odpowiadam po prostu „to dzieło sztuki”. Mężczyźni zawsze próbują ją podnieść. Kobiety najczęściej dotykają jej ostrożnie grzbietem dłoni, tak jak bada się czoło dziecka, czy nie ma gorączki. Jeśli któraś dotyka jej wnętrzem dłoni, wyraźnie głaszcze i mówi coś w rodzaju „to chłodne” albo „to przyjemne”, jest to dla mnie znak, żeby spróbować się z nią przespać.

      To, że ludzie pytają o ten pognieciony kawał metalu, dobrze mi robi. Bo zawsze człowieka uspokaja istnienie przynajmniej jednej przewidywalnej rzeczy w tym poplątanym świecie, ale też dlatego, że oszczędza mi to innych pytań, w rodzaju „gdzie pracujesz?” czy „skąd ta blizna?” lub „ile masz lat?”. Pracuję w kafeterii w szkole ogólnokształcącej imienia prezydenta Lincolna, blizna jest z wypadku samochodowego i lat mam czterdzieści sześć. Żadnego z tych faktów nie mam powodu ukrywać, ale mimo wszystko wolę, żeby mnie pytali o tę pogiętą kostkę, bo od niej mogę zawsze dotrzeć do każdego tematu rozmowy, do jakiego tylko zechcę, od Roberta Kennedy’ego, zamordowanego w tym samym roku, w którym wyprodukowano tego upchniętego w moim salonie mustanga, do zasranych sztuk plastycznych, nie mówiąc już o tym, co po drodze: jak ojciec brał mnie i mojego brata na przejażdżkę, gdy pojawiał się, żeby nas odwiedzić w zakładzie. Jak trzeba było ośmiu osób, żeby ją załadować na mój samochód, a osie pick-upa niemal się połamały od ciężaru. Mogę wykorzystać to pytanie, także by opowiedzieć o mojej matce, która zmarła, kiedy byłem niemowlęciem, ponieważ ojciec prowadził po pijanemu inny samochód, bardziej szary i mniej imponujący, i jak po wypadku ulepszył mustanga za pieniądze z ubezpieczenia. Wszystko zależy od tego, gdzie chcę dotrzeć. Rozmowa jest jak tunel, który drążysz cierpliwie łyżeczką w podłodze więzienia. Ma jeden cel, wydostać cię z miejsca, gdzie teraz jesteś. A kiedy drążysz tunel, po jego drugiej stronie zawsze znajdziesz rękę: empatię, co doprowadzi do dupczenia, męską zażyłość, która zmiesza się doskonale z butelką whisky, coś, co da poczucie bezpieczeństwa właścicielowi mieszkania, który przyszedł zainkasować za wynajem. Każdy tunel ma swój kierunek, ale łyżeczka, u mnie przynajmniej, to zawsze ta sama łyżeczka: czerwono-biały mustang ’68 z otwieranym dachem wielkości minibaru, stojący u mnie pośrodku salonu.

      Janette pracuje ze mną w kafeterii, jest zawsze na kasie, bo właściciele mają do niej zaufanie. Ale i tam jest wystarczająco blisko jedzenia, żeby mieć we włosach zapach zupy minestrone. Jest samotną matką wychowującą bliźniaki. Dobrą matką, dokładnie taką, jak lubię sobie wyobrażać, że była moja matka. Kiedy ją widzę z dziećmi, próbuję czasem myśleć, co by się działo, gdyby w tym wypadku przed czterdziestu kilku laty ojciec zginął, a matka przeżyła. Na kogo wyszlibyśmy dzisiaj z bratem i czy bylibyśmy teraz w innym miejscu, czy też ja i tak znajdowałbym się w kuchni kafeterii, a on na szczególnie strzeżonym oddziale w więzieniu w New Jersey. Co jest pewne, to że w takim przypadku nie miałbym tego zgniecionego mustanga u siebie w salonie.

      Janette jest może pierwszą dziewczyną, która była u mnie w domu i w ogóle nie spytała o czerwoną kostkę. Po seksie robię nam mrożoną kawę i gdy ją pijemy, próbuję wprowadzić mustanga do rozmowy. Na początek stawiam na nim szklankę kawy z kostkami lodu i czekam, aż ona zapyta, a kiedy to nie działa, próbuję dotrzeć do tematu przez opowieść. Waham się trochę, jaką historię jej opowiedzieć: tę, w której kostka początkowo śmierdziała i już zacząłem się obawiać, że zgnieciono w środku ścierwo kota, czy tę, jak złodzieje włamali się do domu, a niczego nie znajdując, spróbowali ją podnieść i z wielkiego wysiłku jeden z nich zmiażdżył sobie krąg w kręgosłupie. Ostatecznie decyduję się na historię o moim ojcu. Coś mniej śmiesznego, cieplejszego. Jak szukałem go po całym Ohio i jak dopiero po tym, kiedy już odkryłem, że nie żyje, jego ostatnia przyjaciółka wspomniała o samochodzie i powiedziała, że właśnie zabrano go na złomowisko. Jak dotarłem tam pięć minut za późno i dlatego jedyna rzecz, jaka została mi po ojcu, to nie klasyczny szpanerski samochód, ale kawał zgniecionego metalu w salonie.

      – Kochałeś go? – pyta Janette.

      Zanurza palec w mrożonej kawie i oblizuje, i coś w sposobie, w jaki to robi, nie wiem dlaczego wydaje mi się obrzydliwe. Myślę szybko, jak się wymigać od odpowiedzi. Nie mam za wiele uczuć do swojego ojca, a te trochę, co mam, zupełnie nie są pozytywne, tak że dawać im upust teraz, kiedy nadzy pijemy mrożoną kawę, wydaje mi się niefajne i mało jarające. Zamiast odpowiedzieć, proponuję, żeby następnym razem, kiedy w szabat będzie u mnie spać, przyszła z bliźniakami.

      – Jesteś pewny? – pyta.

      Mieszka u matki, więc może bez problemu zostawić je u niej i przyjść sama.

      – Pewny – odpowiadam. – Będzie fajnie.

      Nie pokazuje tego, ale czuję, że się cieszy. I zamiast rozmawiać o całym gównie, którego się z bratem najedliśmy przez ojca, zanim zrobił nam tę przyjemność i wymiksował się z naszego życia, pieprzymy się z Janette w salonie, ona oparta o zgniecionego mustanga, a ja z tyłu.

      Bliźniaki Janette nazywają się Dawid i Jonatan. Imiona dał im ich ojciec, któremu zdawało się, że to zabawne. Janette nie była tym grepsem zachwycona. Wydawał jej się trochę płaski, ale odpuściła bez kłótni. Po tym, jak dziewięć miesięcy chodziła z nimi w brzuchu, myślała, że słuszniej będzie odpuścić, dać mu poczucie, że są również trochę jego. Nie żeby to pomogło. Już ponad pięć lat nic o nim nie słyszała.

      Mają teraz po siedem lat i są absolutnie rozkoszni. Od razu po przyjściu badają podwórko i odkrywają krzywe drzewo. Wdrapują się na nie i spadają. Próbują i spadają. Są potłuczeni i podrapani, ale nie płaczą. Lubię dzieci, które nie płaczą. Sam też taki byłem. Potem gramy trochę na podwórku we frisbee i Janette stwierdza, że jest gorąco i lepiej wejść do środka i napić się czegoś. Przygotowuję dla nas lemoniadę i stawiam szklanki na mustangu. Bliźniaki mówią „dziękuję” jeszcze przed spróbowaniem, widać, że są dobrze wychowane. Dawid dopytuje się o mustanga, a ja odpowiadam, że to koncentrat samochodowy, który trzymam w salonie na wypadek gdyby mój pick-up się popsuł.

      – I co wtedy zrobisz? – pyta Dawid, a jego olbrzymie oczy całkiem się otwierają.

      – Wówczas będę mieszał ten skoncentrowany samochód z odpowiednią ilością wody przez odpowiedni czas, aż będzie gotowy i pojadę nim do pracy.

      – I on nie będzie mokry? – bada Jonatan, który słucha rozmowy ze ściągniętym czołem.

      – Trochę – mówię – ale i tak lepsze mokre auto niż chodzenie piechotą.

      Wieczorem opowiadam im bajkę na dobranoc. Janette zapomniała zabrać ze sobą ich bajki, więc wymyślam od ręki. To historia o bliźniakach, które osobno są zupełnie zwyczajne, ale kiedy dotykają się nawzajem, wstępuje w nich supermoc. Chłopcy za tym szaleją, dzieci w ogóle szaleją СКАЧАТЬ