Czarne ziarno. Marta Zaborowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarne ziarno - Marta Zaborowska страница 25

Название: Czarne ziarno

Автор: Marta Zaborowska

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788381436281

isbn:

СКАЧАТЬ człowiek zawsze ma wybór.

      Maria pokręciła gwałtownie głową.

      – Nie chcę trafić tam, gdzie jest teraz moja matka.

      – Uspokój się. I odstaw już to piwo, bo zaczyna mącić ci rozum. Jest tak, jak powiedziałaś, tamta kobieta o niczym się nie dowie. Na pewno nie ode mnie. Nikt niczego ci nie udowodni. Było, co było, Leon oberwał i też nie piśnie słowa.

      – To miał być żart?

      – Mhm, dla rozluźnienia. A teraz zbieraj się, świeże cmentarne powietrze dobrze ci zrobi. Nie możesz pójść potem na uczelnię podchmielona. Jeszcze tego by brakowało, żeby cię wywalili ze szkoły. Przecież obiecałaś mu, że zrobisz te studia, co nie?

      Klaudia wyciągnęła rękę do przybicia piątki. Zwiotczała dłoń Marii uderzyła cicho o dłoń przyjaciółki.

      – Będzie dobrze. – Klaudia podniosła się od toaletki i ruszyła do przedpokoju po płaszcze. Wróciła ubrana już w swój granatowy, sięgający łydek. Pod szyją miała wytwornie zawiązaną apaszkę w czerwone chińskie smoki. Przytrzymała beżowy trencz Marii, by ta mogła wsunąć w niego ręce. Patrzyła, jak przyjaciółka zaciska w talii pasek, dużo ciaśniej niż zwykle, i jak swoim zwyczajem poprawia dredy, układając je na plecach.

      Zanim wyszły, zajrzała jeszcze do portfela i odliczyła pięćdziesiąt złotych na plastikową wiązankę. Wiedziała, że gdy tylko Maria stanie przed jej wyborem, będzie musiała po raz kolejny wykazać swoje finansowe wsparcie. Wolała od razu sprawdzić, czy ma gotówkę, zamiast stawiać przyjaciółkę w kłopotliwej sytuacji w przycmentarnej kwiaciarni. Żywych kwiatów kupować nie będzie, nie zrobi tego nawet dla Marii. Sztuczne przetrwają kilka kolejnych miesięcy, zanim nie wyblakną na dobre w promieniach letniego słońca, a Leonowi przecież i tak jest wszystko jedno.

* * *

      Drzwi były uchylone. Doktor Synowiec pchnął je i puścił Julię przodem.

      – To tu – powiedział, gdy znaleźli się w środku. – Skromnie, ale niczego jej nie brakuje.

      Rozejrzała się po pomieszczeniu. Na podłodze położony był parkiet dużo ładniejszy niż ten w jej mieszkaniu i nie tak zdarty. Pleciony chodnik leżał pod łóżkiem. Pojedynczym, ale na tyle szerokim, by można było spać bez obawy, że spadnie się z niego podczas zbyt nerwowych snów. Nad łóżkiem wisiała lampka do czytania, obok niego stała szafka, prosta, ale nie tandetna. Okno bez wstawionych krat, które były standardem w budynku, wychodziło na wjazdową bramę ośrodka i na las. Nie było parapetu, o który można by rozbić sobie niechcący lub celowo głowę, za to okno przysłaniała gęsto tkana zasłona, która po zasunięciu nie przepuszczała do środka zbyt wiele światła, nie mówiąc już o widoku z podwórza. Pod oknem stały dwa krzesła i stół z twardego plastiku. W kącie, w kwietniku wyrzeźbionym z lakierowanego drewna stała rozłożysta paproć. Nie wyglądała na zdrową, część liści oklapła, z reszty osypywały się pojedyncze zbrązowiałe płatki.

      – Szpitalny klimat nie służy kwiatom – wyjaśnił Synowiec widząc, że Julia zatrzymała wzrok na nieuprzątniętej podłodze. – Może ten pokój im nie odpowiada, albo strona świata nie ta, co powinna. Nie mam pojęcia, dlaczego wciąż chorują i gniją. Moglibyśmy się ich całkiem pozbyć, ale ze względu na Ninę wymieniamy je co kilka tygodni na nowe. Mała nie chce przebywać z ludźmi, to niech choć na zieleń sobie popatrzy.

      Synowiec niewątpliwie miał rację. Paproć, choć nadwątlona nieznaną chorobą, sprawiała, że w pokoju robiło się przytulnie.

      Pod kwietnikiem w rozpakowanej zgrzewce z wodą mineralną stały dwie butelki. Była jeszcze niewielka jednodrzwiowa szafa na skromną garderobę Niny. Vis-à-vis łóżka stała niebieska rozkładana kanapa z małą czerwoną poduszką w kształcie serca.

      – Prawie jak w Ritzu. – Julia przysiadła na kanapie i podskoczyła kilkakrotnie na jej miękkich sprężynach.

      – Któryś z pracowników niedawno przywiózł tę leżankę. Zawadzała mu w domu, a że jeszcze się nie sypie, nie miał sumienia wyrzucać jej na śmietnik. Nie mieliśmy co z nią zrobić, więc chwilowo trafiła do pokoju Niny – wyjaśnił Synowiec. – Pewnie zastanawia się pani, czy nocują tu rodziny naszych pacjentów. Nie, nic z tych rzeczy. Tego nie możemy robić, a poza tym, jak już pani wie, do Niny nikt nie przyjeżdża. Leżanka zniknie stąd najdalej za kilka dni. Przygotowujemy nową salę do wypoczynku, z telewizorem i kącikiem czytelniczym, więc tam będzie jak znalazł. Każdy dodatkowy mebel, za który nie musimy płacić, jest na wagę złota. A ten jest nawet całkiem elegancki, nie sądzi pani?

      Julia nic nie sądziła na temat rozkładanej kanapy. Bardziej od jej przyszłych losów interesowało ją metalowe łóżko Niny, a właściwie coś, co znajdowało się nad nim. Była to nisza w ścianie, zlokalizowana na wysokości oczu. Niewielka, prostokątna i wypełniona lustrem.

      – Szkło tutaj? – Podeszła do niszy i postukała zgiętym palcem w gładką powierzchnię.

      Doktor Synowiec stanął za jej plecami.

      – Nietłukące. Akrylowe – wyjaśnił. – Nie znajdzie tu pani nic, co by zagrażało Ninie, jeśli tego się pani obawia.

      – Ja się niczego nie obawiam, doktorze. Może tylko tego, że nielegalnie podglądacie ludzi. Po drugiej stronie lustra widać, co dzieje się w pokoju, mam rację?

      Doktor skrzyżował ręce na piersi.

      – To przecież dla ich dobra.

      – Pan żartuje? To nie jest przecież typowa sala dla chorych. Brakuje krat w oknie, to tylko zwykły pokój.

      Uśmiechnął się z pobłażaniem.

      – Teraz tak. Ale ten budynek został zbudowany blisko sto lat temu. Kraty z okna wyjęliśmy dopiero w ubiegłym roku. Kiedyś było tu więzienie, a to skrzydło przeznaczone było dla szczególnie groźnych przestępców. Nisza w ścianie była wtedy znacznie większa i też miała kraty. Można było z sąsiedniego pomieszczenia nadzorować przez nie więźniów.

      – Zamieniliście kraty na lustro, ale, jak pan to ładnie ujął, nadzór pozostał.

      – Powiedzmy, że z sentymentu dla dawnych czasów.

      – Podglądacie ludzi z sentymentu?

      – Dobrze więc. – Synowiec zaczynał tracić cierpliwość. – Widzę, że jest pani wyjątkowo dociekliwa, jakby ten mały kawałek lustra miał rzeczywiście jakieś znaczenie. Jeszcze zanim wymyślono kamery, w kilku salach mieliśmy takie nisze z kratami. Mniejsze niż poprzednio, żeby pacjenci nie stresowali się, że są obserwowani.

      – Myśli pan, że chorym ludziom robi różnicę, w jaki sposób są podglądani?

      – Bywa różnie, proszę mi wierzyć. Zresztą, w takich miejscach trzymaliśmy pacjentów z bardzo ostrymi nerwicami, więc stałe monitorowanie ich zachowań było po prostu konieczne. Potem nisze w ścianach zostały zamurowane. Została tylko ta jedna, właściwie rzadko używana. Nasz system obserwacji zastąpiliśmy czymś zupełnie innym.

      Synowiec zerknął na miniaturowy okrągły guzik zamocowany tuż przy sufitowej lampie. Migał СКАЧАТЬ