Название: Córka
Автор: Anne B. Ragde
Издательство: PDW
Жанр: Сказки
Серия: Arcydzieła literatury norweskiej
isbn: 9788366420212
isbn:
Ten głupi maszt wyglądał przecież dokładnie tak, jak wszystkie maszty w tym kraju, jak każdy maszt na świecie, niczym się od nich nie różnił. Był cholernie zwyczajny.
Po zjedzeniu pizzy, a raczej dwóch kawałków, bo całą resztę wyrzuciła do śmietnika, siadła na ganku z małym kieliszkiem koniaku i papierosem. Trudno byłoby nie zauważyć błyszczącej srebrnej kuli na szczycie białej dzidy strzelającej prosto w niebo.
Już za późno, pomyślała, wypijając ostatni łyk koniaku. Tak było zapisane w gwiazdach, że ma to wszystko zrobić i tutaj pozostać. Zapisane równie wyraźnie, jak słowa wyryte na porzuconym przez Tora za stodołą obelisku, który wspólnie z Erlendem odwrócili z mozołem za pomocą łomu. A ponadto jeszcze bardziej przypieczętowała to śmierć Margida.
Ostatnia karta rodu Neshov to ona, zarówno tu w gospodarstwie, jak i w biurze pogrzebowym. Nie potrafiła od tego uciec. Już tyle razy w swoim życiu uciekała, od mężczyzn, od różnych sytuacji. Uciekanie stąd byłoby zbyt bezsensowne, beznadziejne i infantylne, straciłaby zupełnie szacunek dla samej siebie.
Wyprostowała się i zgasiła papierosa, czując nagle dziwny spokój. Teraz trzeba było myśleć i podejmować decyzje, nie mogła pozostać w tym zawieszeniu, nie byłaby w stanie sypiać w nocy.
Decyzję, którą podjęła, kradnąc Christerowi jedno ze szczeniąt i jadąc pięćset kilometrów na północ po to, żeby wetknąć klucz w drzwi opuszczonego gospodarstwa, które formalnie należało do niej, a w przyszłości miało również stać się częścią jej duszy – tę decyzję w pewnym sensie zmuszona była podjąć ponownie. Było za późno na ucieczkę. Najdalsza ucieczka, na jaką od tej chwili miała sobie pozwolić, to był nocny sen. Albo kieliszek koniaku.
Musiała zebrać się i ruszyć do działania.
I nagle oświeciło ją, od czego powinna zacząć.
– Tylko się nie złość – powiedziała Torunn.
Nie złość?, powtórzyła matka, dlaczego niby miała się złościć. Przecież to bardzo miło, że Torunn dzwoni, minęło już sporo czasu, to w sumie trochę dziwny sposób na rozpoczęcie rozmowy, bez żadnego cześć ani halo, tylko taka komenda na starcie, czyżby coś się stało?
– Nie, nic szczególnego. Tak się tylko trochę nad czymś zastanawiałam. Właściwie to już od dłuższego czasu.
Było to wierutne kłamstwo. Od postawienia nowego masztu minęło zaledwie kilka dni, chorągiewka nadal leżała w korytarzu, dziewiczo złożona i opakowana w folię. Gdy maszt stał już gotowy, Torunn usiadła na ganku i zrozumiała, jaki czeka ją kolejny niezbędny krok. Sprawdziła w internecie, jak się załatwia takie sprawy. Okazało się, że to całkiem proste.
Czuła, jak niewielkie ciepło bijące od małego, płaskiego telefonu grzeje jej ucho i policzek. Podniosło ją to trochę na duchu, bo jej własne palce były zimne jak sople lodu.
Matka powtórzyła, że nie, na pewno się nie rozzłości. Miała za sobą cudowny dzień i była w wyjątkowo dobrym humorze, również dlatego, że wybrali się z Mortenem do Sandvika obejrzeć mieszkanie, które planują kupić sobie razem, taki naprawdę nowoczesny i trendy apartament z balkonami wychodzącymi na wszystkie strony świata, to znaczy w trzech kierunkach, bo przecież północ w takiej sytuacji się nie liczy, od północy nie ma słońca, więc czemu niby miała się złościć? A tak poza tym to ona się złości niesłychanie rzadko, dodała ze śmiechem, częściej już zdarza jej się być smutną albo poirytowaną.
– Ale mimo wszystko myślę, że możesz się zezłościć – powiedziała Torunn, próbując nabrać powietrza głęboko do płuc, musiała solidnie pracować przeponą, by przepchnąć je przez ściśnięte gardło.
Zaczęła spacerować wokół drzewa na podwórzu długim, niespokojnym krokiem, jeszcze zanim wybrała numer matki. Anna siedziała oblepiona piaskiem i błotem aż po sam nos, uwiązana do tego samego drzewa, uważnie śledząc swoją panią wzrokiem.
Wróciły z przebieżki wzdłuż szosy prowadzącej do Spongdal, obie były obwieszone światełkami i opaskami odblaskowymi, tak by kierowcy mijających je aut widzieli je z oddali w wieczornych ciemnościach, z każdym jesiennym dniem coraz głębszych i bardziej nieprzeniknionych. Anna przywykła, że po takich wyprawach od razu jest opłukiwana, a potem, czyściutka i świeża, pędzi ku wyczekiwanej porcji karmy, którą Torunn nakładała do miski jeszcze przed wyjściem z domu.
Sama gospodyni była po tej przebieżce przemoczona do suchej nitki. Podeszwy butów zawsze rozbryzgiwały brudną wodę, gdy pędziły po mokrej drodze. Sportową bieliznę miała przepoconą, więc wilgoć atakowała ją tak z zewnątrz, jak i od środka. Mimo to pomyślała znienacka, że chce to już mieć za sobą.
Tu i teraz.
To się musi zdarzyć tego wieczora, podjęła tę decyzję w chwili, gdy zawracały, by pobiec już do domu. Stała potem przez chwilę pochylona w przód z dłońmi na kolanach, czekając, aż jej oddech się uspokoi. Potem wyprostowała plecy i spojrzała na niewyraźną zorzę, oblewającą ostrożnie szczyty wzgórz Fosen.
Będzie musiała przekazać to w odpowiedni sposób. Nie miała wyjścia. Chociaż powątpiewała, czy sposób przekazania tej wiadomości będzie miał jakiekolwiek znaczenie.
Matka już trzeci raz powtórzyła, że nie będzie się złościć. To zły znak. Zaczynała coś przeczuwać.
– Nie wystarczy obiecać. Bo ty przecież nawet nie wiesz, o co chodzi. I na pewno się zezłościsz.
Matka nie miała pojęcia, co też takiego chciała jej powiedzieć Torunn, skoro spodziewała się takiej reakcji, przecież dwukrotne odwiedziny w Neshov były takie udane – najpierw w Zielone Świątki, gdy matka przyjechała razem z Margrete, i potem na pogrzebie Margida, dla Torunn to musiała być rzecz jasna straszliwa trauma, ale ona sama w końcu poznała wtedy Erlenda i naprawdę doszła do wniosku, że…
– A mogłabyś pozwolić mi coś powiedzieć?
Ależ oczywiście. Jak najbardziej. Matka bezwzględnie chciała jej na to pozwolić. Torunn powinna wreszcie wyznać, co jej leży na sercu, co też takiego w sobie nosi, co jest takie trudne czy nieprzyjemne, wyrzucić to z siebie, zwierzyć się, może chodzi o jakieś wspomnienie z dzieciństwa, z którym chciałaby skonfrontować swoją biedną matkę, ale powinna pamiętać, że samodzielne wychowywanie dziecka to wcale nie taka prosta sprawa, człowiekowi mogą puścić nerwy, niewykluczone, że czasami może za mocno potrząsała Torunn, trochę za głośno na nią krzyczała, oczywiście teraz nie posiadała się z tego powodu z żalu, ale sytuacja materialna była ciężka, widoki na przyszłość niewesołe, cóż, to wszystko działo się, jeszcze zanim poznała Gunnara, bo potem życie stało się już bezpieczne, dobre i pełne miłości, aż do dnia, gdy ten debil znalazł sobie miłość gdzieś indziej, właściwie z dnia na dzień, za jej plecami, i odszedł w siną dal, ale wracając do wspomnień z dzieciństwa, z pewnością były takie epizody, które jej córka zapamiętała i do których teraz chciała wracać, ale po co właściwie wyciągać to wszystko teraz? Tak czy inaczej, chodzi zapewne o coś w tym guście?
Torunn usłyszała, jak matka СКАЧАТЬ