STO MILIONÓW DOLARÓW. Lee Child
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу STO MILIONÓW DOLARÓW - Lee Child страница 20

Название: STO MILIONÓW DOLARÓW

Автор: Lee Child

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8215-222-7

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Nie ma powodu, żebyście się mną interesowali.

      – Jestem tego pewny. Ale muszę spojrzeć ludziom w oczy i przedstawić im uczciwą opinię. Więc jeśli pan tego nie zrobił, z przyjemnością im to powiem. To i tylko to. Powiem: o nic nie pytajcie, chodzi zupełnie o coś innego. Ale muszę być przekonujący. Muszę mówić z niezachwianym przeświadczeniem opartym na niepodważalnych faktach.

      – To nie było nic ważnego – powiedział Bartley.

      – Wóz albo przewóz, panie pułkowniku. Tylko głupiec grzebie w dziurze, do której wpadł. Naprawdę nie obchodzi mnie, co pan wtedy robił. Nawet o tym nie wspomnę. Seks, prochy czy rock and roll, nie moja rzecz. Pod warunkiem że to nie było to. Co, jak już uzgodniliśmy, jest mało prawdopodobne. Chcę pana spytać o coś innego. Z zupełnie innej beczki.

      – Słucham.

      – Podkreślam, to nie jest właściwe pytanie. Rozumiemy się? Raczej dodatkowe, uzupełniające. Takie na rozgrzewkę. Lata pan do Zurychu co tydzień?

      Bartley milczał.

      – Tak albo nie, pułkowniku, to proste. Prawda cię wyzwoli. Jedno małe słówko i odejdzie pan bez plamy na honorze. Albo z plamą.

      – Prawie – powiedział Bartley. – Prawie co tydzień.

      – I był pan tam wiadomego dnia?

      – Tak.

      – Zachował pan bilet?

      – Tak.

      – Przylot przed lunchem, odlot po kolacji?

      – Tak.

      – Chodzi pan do banku?

      – Tak.

      – Z?

      – Z pieniędzmi. Ale moimi. Czystymi.

      – Mógłby pan to rozwinąć?

      – Co będzie, jeśli rozwinę?

      – Zależy od tego, o czym mówimy. Od tego, czy nie pohańbił pan munduru.

      – A jeśli tak?

      – Musi pan zaryzykować.

      Bartley zamilkł.

      – Niech pan pomyśli – drążył Reacher. – Jest pan inteligentny, na pewno ukończył pan studia. To nie jest rozszczepianie atomu. Rozkaz przyszedł z Białego Domu za pośrednictwem Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. Więc kogo tu reprezentujemy?

      – Radę Bezpieczeństwa Narodowego.

      – Czy ci ludzie mogą panu zaszkodzić?

      – Bardzo.

      – Bardziej, niż pan sobie wyobraża. Milion razy bardziej niż skandal z przewożeniem pieniędzy do Szwajcarii. Jeśli to skandal, oczywiście. Bo może wcale nie. Jeśli pieniądze są pańskie i czyste. A według pana takie są.

      – Ukrywam je przed żoną – wypalił Bartley. – Chcę się z nią rozwieść.

      – Wycięła panu jakiś numer?

      – Nie.

      – Mimo to wywozi pan pieniądze…

      – Które legalnie zarobiłem.

      – Ile mógł pan zarobić? Jest pan podpułkownikiem, podpada pan pod piątą klasę zaszeregowania, wiem, ile panu płacą. Z całym szacunkiem, ale wątpię, czy te kwoty nie pozwalają spać szwajcarskim bankierom. I proszę tylko nie mówić, że liczy się każdy cent. Nie ma sensu latać co tydzień do Zurychu z dwoma dolarami w kieszeni. Bilet jest dużo droższy.

      – Wziąłem to pod uwagę. Opłaty manipulacyjne też. Wszystko skalkulowałem.

      – Co to za pieniądze? – spytał Reacher.

      – Za nasz dom. Tu, w Stanach. Z różnicy między jego aktualną ceną rynkową i obciążeniami hipotecznymi. Przelewam pieniądze do Niemiec i natychmiast wywożę. W gotówce, bez śladów na papierze. W Zurychu mam skrytkę bankową.

      – Jest pan prawdziwym księciem wśród mężczyzn, pułkowniku – stwierdził Reacher. – To pewne jak dwa razy dwa. Ale muszę pana spytać, kogo pan tam widział. W Zurychu. Może kogoś, kto lata tam i z powrotem jak pan. Albo kogoś nowego, kogo widział pan tylko raz. Poznał pan tam kogoś?

      – Na przykład kogo?

      – Innych Amerykanów.

      – Wizyta w banku wymaga prywatności. Nikogo się raczej nie poznaje.

      – A na lotnisku? Czy na ulicy?

      Bartley nie odpowiedział.

      – Proszę sporządzić listę, pułkowniku – ciągnął Reacher. – Z datami i rysopisami. Wojskowych i cywili. Najdokładniejszą, jaką pan potrafi.

      – Co teraz zrobicie? Komu powiecie? I co?

      – Prezydent zawiadomi Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, że Rada Bezpieczeństwa Narodowego się panem nie interesuje. Nie w tej kwestii. A potem? Trudno powiedzieć. Zależy od tego, kto wezwie pana na dywanik. I jakiego szumu narobi pańska żona.

      Wysadzili go przed hotelem i pojechali dalej, do McLean.

      Cóż, mówią, że o popularności człowieka świadczy lista jego wrogów.

      • • •

      Spisali raport o rozmowie z Bartleyem i umieścili go w aktach głównych. Potem Neagley odebrała telefon i okazało się, że ten na czteromiesięcznej lewiźnie nazywa się Wiley. I jest z Teksasu. Był członkiem pięcioosobowej załogi M-48 Chaparral, wyrzutni wchodzącej w skład systemu obrony przeciwlotniczej. Dwanaście samonaprowadzających się pocisków rakietowych na samobieżnej platformie. Cztery na prowadnicach, gotowe do odpalenia, osiem w podręcznym magazynie. Miały chronić żołnierzy i pojazdy opancerzone na wysuniętych przyczółkach pola bitwy. Chodziło o to, żeby przyczaiwszy się za pierwszą linią czołgów, obserwować horyzont w poszukiwaniu nadlatujących samolotów myśliwsko-szturmowych i śmigłowców. Za pomocą radaru i lornetek. I w razie czego odpalić rakiety. Termolokacyjne, jak stare sidewindery, tylko lepsze. Specjalnie zaprojektowane do neutralizowania nisko lecących celów, kiedy wróg rusza do rozstrzygającego ataku.

      – Nadają się idealnie do zestrzeliwania cywilnych maszyn nad miastami – powiedział Reacher. – Podczas startu i lądowania. Kiedy samolot jest tuż nad ziemią.

      – Są za duże – zauważyła Neagley. – Mają trzy metry długości. A wyrzutnia jest gigantyczna. Ma czołgowe gąsienice i jest pomalowana w barwy ochronne. Na lotniskowym parkingu rzucałaby się w oczy. Poza tym musieliby mieć radar. A czujniki podczerwieni są skomplikowane. Próbowali je unowocześnić, ale nic z tego nie wyszło. Obsługa tych rakiet wymaga dużej wiedzy fachowej. Z całym szacunkiem, СКАЧАТЬ