– Dobra, robimy sekcję. O której on mniej więcej umarł?
– O północy.
– Taaa, ci to nawet po śmierci długo się na lekarza nie wyczekają… À propos – kuria wie?
– Jeszcze nie – powiedział Kosoń. – Wrócimy na komendę i ich zawiadomimy.
– Okej. Ja sobie zerknę na okolicę. Gdzie jest ten Kowal, żeby mnie zaprowadzić?
– Mówisz i masz. – Kosoń spojrzał w tym samym kierunku, z którego przyszła Przyzwan.
Zza rogu wyłonił się Maciej Kowal, ale nie szedł w ich stronę, tylko do budynków w części prywatnej. Zauważył ich, przystanął i jakby się zawahał. Kosoń wykonał ręką zapraszający gest. Nawet z tej odległości było widać, że chłopak lekko się spiął.
– Fakt, przepłoszony – stwierdziła Przyzwan.
Kowal szedł w ich stronę, a im bliżej był, tym gorzej mu napęd działał.
– Dzień dobry – powiedział, patrząc na prokuratorkę.
– Dzień dobry. – Kiwnęła głową. – Maria Przyzwan, prokuratura rejonowa w Giżycku. Przyjechałam obejrzeć miejsce zgo… – lekko się rozpędziła – gdzie ksiądz Daniel Hryciuk zasnął w Panu.
Wiera zauważyła, że Kosoń kaszlnął, ale to chyba było maskowane parsknięcie. Tak, tych dwoje pasowałoby do siebie. Ile można nosić żałobę? A Dwadzieścia Cztery była rozwiedziona, więc w sumie… W sumie to chyba robiła kilka podchodów do życia w związku, tak słyszała od chłopaków. „Kawał zołzy”, podsumowali. Jak na lokalne standardy, to nawet cała zołza. Przyzwan nie dbała o konwenanse i miała niewyparzony język. Ponoć nie wchodziła w żadne układy. Aż dziw, że wciąż pracowała, zwłaszcza teraz, gdy działy się takie rzeczy, które nawet policjantom będącym wcześniej milicjantami nie mieściły się w głowie. Rejon to jednak najniżej, spadać można z okręgowej lub regionalnej. Wiera nie wiedziała, czy Przyzwan nigdy tam nie doszła, czy ją strącono.
Kowal najwyraźniej nie zrozumiał, czy to żart, czy przejaw religijności, więc asekuracyjnie nie skomentował. Powiedział tylko:
– Oczywiście.
Już prawie się odwrócił, gdy coś sobie przypomniał.
– Zapomniałem panu powiedzieć – zwrócił się do Kosonia, ale popatrywał i na Wierę. – W tych kartach zgłoszeniowych jest rubryka, kogo powiadomić na wypadek śmierci. Nigdy nie korzystaliśmy, więc w pierwszej chwili… ale…
– Ale co? – zapytał Kosoń.
– Ale sobie przypomniałem i sprawdziłem. Więc tam jest napisane, że jeśliby ksiądz umarł, to trzeba dzwonić do… – wyciągnął z kieszeni lekko pomiętą kartkę, gdzie coś było nagryzmolone – do Pałacu Archi… Archiprezbitera.
– Fiu, fiu. Złote i nieskromne – mruknęła Przyzwan. – Niech pan poczeka przy wejściu – zwróciła się do Kowala głośniej – zaraz przyjdę. I niech się pan tak nie boi, bo to podejrzane.
Chłopak wzruszył ramionami i chyba z ulgą odszedł w kierunku bramy.
– Ta miejscówka to jak lepianka przy Pałacu Biskupim. Zgniłe jajko nam się trafiło. Śmierdzące jajeczko Fabergé. – Ostatnią kwestię wypowiedziała prawie śpiewająco. Nietrudno było ocenić, że cała sytuacja sprawia jej perwersyjną frajdę.
W oddali grzmotnęło, aż Wiera podskoczyła.
– Chyba burza się zbliża – powiedziała, lekko zmieszana swoją nerwową reakcją.
– Chyba – zgodziła się Przyzwan. – A takie ładne niebo było.
Rozdział 8
Byli podobni do siebie, jak to chłopcy w tym wieku: jednakowo obcięci, ubrani na jedną modłę. Młody człowiek chce być jak inni, bo to go łączy z grupą. Ci byli grupą z konieczności i pewnie ten spójny wygląd został im narzucony. W takich miejscach jak to nie ma mowy o indywidualności, tu wszystko kolektywnie, odgórnie sterowane. Ale jeden z tych chłopców był trochę inny, miał coś w sobie. To coś. Był posągowy, jak greckie rzeźby. Ładnie opalony, a kiedy szedł, to takim sprężystym krokiem, który się spotyka tylko u młodych, jakby kolejne lata skutecznie odbierały ten przejaw witalności.
Niedobrze, że chłopcy są razem.
A może właśnie dobrze? Tak łatwiej zacząć znajomość, niż gdyby musiał podejść tylko do niego. Ma już pewną wprawę, nie jest nieopierzony, ale to jednak nie rutyna. No i trzeba się pilnować. Pobędą wspólnie, porozmawiają, przyzwyczają się do siebie. Trochę ich pozna, im będzie schlebiało jego zainteresowanie. Wiadomo – jak się nie ma ojca, to każdy dorosły facet, który się pojawia w pobliżu, jest traktowany jak potencjalny zamiennik rodzica. Potem zacznie się rywalizacja, którego z nich on najmocniej wyróżnia. Tak to działa, młodzi chłopcy potrzebują autorytetu, przewodnika, a ci są go szczególnie złaknieni, bo wyposzczeni. Zabieganie o jego względy rozbije ich wspólnotę, zrobi się szczelina, przez którą on wejdzie między nich. I wtedy będzie go miał. Powoli, krok po kroku, owinie go jak w kokon.
Rozdział 9
– Daniel Hryciuk, ksiądz dziekan, od kilku miesięcy na emeryturze, siedemdziesiąt lat. Nie mieszkał w Domu Księdza Emeryta, tylko w Pałacu Archiprezbitera. Żadnej bliskiej żyjącej rodziny. – Kosoń przeglądał wydruki przygotowane przez Remka. – Dobra, no to dzwonimy. – Spojrzał na Wierę i jasne się stało, że w tym przypadku „my” znaczy „ty”.
Wiera westchnęła. Jeszcze nigdy nikogo nie powiadamiała o śmierci bliskiej osoby. „W sumie dobrze mi się trafiło na debiut”, pomyślała. Księża powinni spokojniej podchodzić do tematu śmierci, bo perspektywę mieli przecież zupełnie inną. Wyjęła z kieszeni karteczkę od Kowala i wpisała podany numer. Po serii przełączeń czekała na finalne połączenie z kanclerzem kurii. Trwało to tyle, jakby się ubiegała o audiencję u papieża.
– Ksiądz Mariusz Zwoleński, słucham. – Zabrzmiało wreszcie w słuchawce.
– Wiera Jezierska, komenda powiatowa policji w Giżycku – przedstawiła się, mimo że ksiądz na pewno został poinformowany, kto do niego dzwoni.
– Szczęść Boże!
– Szczęść Boże – odpowiedziała, choć na kilometr zabrzmiało to sztucznością. Uznała jednak, że przed przekazaniem przykrej informacji powinna być miła. – Dzwonię do księdza ze smutną wiadomością. Ksiądz Daniel Hryciuk nie żyje.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Jest tam ksiądz? – zapytała niepewnie.
– Jestem. To po prostu… zupełnie nieoczekiwane.
– Rozumiem, w hotelu też się nikt nie spodziewał…
To nie była do końca prawda, jeśli СКАЧАТЬ