Название: Chemia śmierci
Автор: Simon Beckett
Издательство: PDW
Жанр: Триллеры
Серия: David Hunter
isbn: 9788381435994
isbn:
Zapadła cisza.
– Ile mniej? – odezwał się w końcu Mackenzie.
– Na razie nie da się powiedzieć. – Spojrzałem na gnijące rośliny i wzruszyłem ramionami. – Obstawiałbym, że dziewięć, dziesięć dni, nawet przy szybkim tempie rozkładu. Gdyby minęło dużo więcej, to w tej temperaturze mielibyśmy już szkielet – odparłem.
Przeczesywałem wzrokiem martwą trawę, licząc, że dojrzę to, co miałem nadzieję znaleźć.
– W jakim kierunku zorientowane było ciało? – spytałem jednego z techników.
– W jakim kierunku co?
– Z której strony leżała głowa.
Ponuro wskazał palcem.
Przywołałem w pamięci zdjęcia: ofiara miała ręce wyciągnięte do góry. Przeszedłem kilka kroków dalej. Na kawałku wyschniętej trawy nie natrafiłem na to, czego szukałem, więc przeniosłem się jeszcze dalej, starannie rozdzielając źdźbła, by zobaczyć, co jest u ich podstawy.
Zaczynałem już wątpić, że to znajdę, sądząc, że stało się łupem jakiegoś padlinożercy, lecz nagle… niespodzianka.
– Poproszę torebkę.
Zaczekałem, aż mi ją podano, potem sięgnąłem w trawę i ostrożnie podniosłem brązowy zasuszony strzępek. Schowałem go do torebki i zamknąłem ją.
– Co to? – spytał Mackenzie, wychylając szyję, by spojrzeć.
– Jakiś tydzień po śmierci skóra zaczyna się obluzowywać. Dlatego jest taka pomarszczona, jakby źle dopasowana. Zwłaszcza na rękach. W końcu całkiem się ześlizguje, jak rękawiczka. Łatwo ją przeoczyć lub wziąć za liście. – Podniosłem przezroczystą torebkę z fragmentem przypominającej pergamin tkanki. – Mówił pan, że potrzebuje odcisków palców.
Mackenzie gwałtownie odwrócił głowę.
– Żartuje pan!
– Ani trochę. Nie wiem, czy to pochodzi z prawej czy z lewej dłoni, ale drugi fragment też powinien tu być, chyba że coś go zjadło. Poszukajcie.
Technik prychnął.
– A jak niby mamy z tego zdjąć odciski? – zapytał. – Przecież to jakiś susz!
– Spokojnie, to całkiem proste – odparłem, zaczynając mieć z tego frajdę. – Jak z zupką chińską, wystarczy dodać wody.
Spojrzał na mnie pustym wzrokiem.
– Trzeba namoczyć na noc. Gdy nasiąknie wodą, da się naciągnąć na dłoń jak rękawiczka. Odciski powinny być na tyle wyraźne, by można je porównać. – Podałem mu torebkę. – Powierzyłbym to zadanie komuś o drobnych dłoniach. I proszę nie zapominać o gumowych rękawiczkach!
Zostawiłem go ze wzrokiem wbitym w torebkę i przeszedłem pod taśmą. Chyba zaczynali się przekonywać do moich „nowinek”. Z ulgą ściągnąłem kombinezon i buty ochronne. Mackenzie podszedł, gdy je pakowałem. Kręcił głową.
– Całe życie się człowiek uczy. Gdzie pan się tego dowiedział?
– W Stanach. Kilka lat pracowałem na wydziale antropologii sądowej w Tennessee. Na Farmie Trupów, jak ją nazywają. To jedyne miejsce na świecie, gdzie na ludzkich zwłokach bada się procesy rozkładu. Ile czasu trwa w różnych warunkach, jakie czynniki na niego wpływają. Uczą tam FBI, jak się obchodzić ze szczątkami ludzkimi. – Skinąłem głową w stronę szefa ekipy, który nerwowo wykrzykiwał polecenia. – Przydałby się im ktoś taki.
– Mała szansa. – Mackenzie walczył ze swoim kombinezonem. – Nienawidzę tego dziadostwa – wymamrotał, otrzepując się. – Więc myśli pan, że zgon nastąpił dziesięć dni temu?
Zdjąłem rękawiczki. Woń lateksu i spoconej skóry przywołała więcej wspomnień, niżbym sobie życzył.
– Dziesięć, może dziewięć. Ale to nie znaczy, że zwłoki leżały tutaj cały czas. Może je tu przyniesiono. Ale to pewnie ustalą pańscy technicy.
– Mógłby ich pan wspomóc.
– Przykro mi, ale umawialiśmy się, że pomogę wam zidentyfikować zwłoki, i to wszystko. Jutro powinniście mieć jako takie rozeznanie, kim była ofiara.
Albo kim nie była, dodałem w duchu. Mackenzie najwyraźniej czytał mi w myślach.
– Wszczęliśmy dochodzenie, żeby znaleźć Sally Palmer – oznajmił. – Żadna z przesłuchanych przez nas osób nie widziała jej od czasu grilla. Dzień potem panna Palmer miała odebrać zamówienie w sklepie spożywczym i nigdy się po nie nie zjawiła. Miała też w zwyczaju dzwonić co rano do kiosku po gazety. Namiętna czytelniczka „Guardiana”, jak się okazuje. Ale te też przestała odbierać.
Narastało we mnie jakieś mroczne, nieprzyjemne uczucie.
– Nikt tego nie zgłosił aż do teraz?
– Wychodzi na to, że nie. Chyba nikt za nią nie tęsknił. Wszyscy myśleli, że gdzieś wyjechała albo że jest zajęta pisaniem. Kioskarz powiedział, że nie traktowano jej jak tutejszej. Tak to już jest w zamkniętych społecznościach, prawda?
Nie potrafiłem nic odpowiedzieć. Ja też nie zauważyłem jej nieobecności.
– To wcale nie oznacza, że to ona. Grill był prawie dwa tygodnie temu. Kobietę, którą znaleźliście, zabito później. A co z komórką Sally?
– A co ma być?
– Gdy do niej zadzwoniłem, nadal działała. Gdyby Sally zaginęła dwa tygodnie temu, bateria już by padła.
– Niekoniecznie. To nowy model, bateria potrafi dotrzymać do czterystu godzin. Czyli prawie szesnaście dni. Jeśli leży sobie w jej torbie nieużywana, może jeszcze działać.
– Mimo wszystko to może być ktoś inny – upierałem się, choć sam w to nie wierzyłem.
– Możliwe. – Jego ton sugerował, że jest jeszcze coś, czym nie chce się ze mną podzielić. – Ale kimkolwiek ona jest, musimy się dowiedzieć, kto ją zabił.
Co do tego nie było wątpliwości.
– Myślicie, że to ktoś stąd? Z Manham?
– Nic jeszcze nie myślimy. Ofiara mogła być autostopowiczką; zabójca mógł tu przyjechać i porzucić zwłoki. Za wcześnie, by coś jednoznacznie stwierdzić. – Wziął głęboki oddech. – Niech pan posłucha…
– Odpowiedź brzmi: nie.
– Nawet СКАЧАТЬ