Sfora. Przemysław Piotrowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sfora - Przemysław Piotrowski страница 8

Название: Sfora

Автор: Przemysław Piotrowski

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381436052

isbn:

СКАЧАТЬ od miasta, w pobliżu śmietniska? Ktoś musiał ją tu przyciągnąć. Albo zwabić.

      A może pomagała bezdomnym? Może…

      Z zamyślenia wyrwał Czarneckiego niespodziewany huk, który rozległ się w oddali. Jedna z ciężarówek na szczycie wysokiej hałdy śmieci pozbyła się zawartości, a echo wysypującego się gruzu przemknęło lasem i przestraszyło siedzące na gałęziach ptaki, które zerwały się do lotu. Nagły zryw sprawił, że wzruszony biały puch opadł z gałęzi wprost na głowę inspektora i jego towarzyszy. Krakanie zagłuszyło odgłosy trzaskających migawek aparatów, pod jego nogą chrupnęła jedna z tysięcy gałązek.

      Wtedy bajkowy krajobraz został przełamany pierwszą plamą czerwieni. Czarnecki ominął ją, ale kolejne zaczęły pojawiać się na śniegu jak grzyby po deszczu. Jedne niewielkie, zaledwie prześwitujące pod świeżą warstwą białego puchu, inne duże, świeże, z fragmentami porwanego materiału i ludzkiej tkanki. W końcu oczom całej trójki ukazały się ludzkie szczątki.

      – Jasna cholera – zaklął pod nosem Zimny.

      Zmrożone zwłoki wciąż częściowo pokrywał biały puch. Nie cuchnęły, mimo to Czarnecki odruchowo przyłożył chusteczkę do nosa. Kobieta leżała na plecach, a spod rozdartego habitu wylewały się resztki rozwleczonych i poszarpanych wnętrzności. Głowa – pozbawiona oczu, warg, nosa i większości skóry na twarzy – była nienaturalnie wykręcona i zdawała się niemal oddzielona od korpusu. Brak lewej ręki na wysokości łokcia z łatwością pozwalał połączyć puzzle w jedną całość. Wszystko tonęło w morzu czerwieni skrajnie kontrastującej z wszechobecnym śniegiem.

      – Ktoś zadzwonił po patomorfologa? – zapytała Borucka, przerywając ciszę.

      – Tak. Zaraz powinien się zjawić – odparł Zimny.

      – To dobrze, to dobrze… – Borucka znów wbiła spojrzenie w ekran lustrzanki, tylko od czasu do czasu zerkała na zwłoki.

      – A ktoś zaglądał pod habit? – spytał Czarnecki, wykrzywiając usta w paskudnym grymasie.

      – Materiał przymarzł do ciała, ale przyjrzałam się w miarę możliwości. Z szerzej zakrojonymi pracami na ciele ofiary wolę poczekać – odparła Borucka. – Zanim zrobię swoje, wolałabym, aby Robert zobaczył i zbadał zwłoki w nietkniętym stanie.

      – Jakieś ślady gwałtu?

      – To jednak nie te wilki?

      – Chyba nie myślisz poważnie, że to ich robota…

      – Cóż… w takim razie to chyba pytanie nie do mnie. – Borucka obrzuciła spojrzeniem okolicę krocza ofiary i uniosła brew. – Nie chcę wychodzić przed szereg, ale na pierwszy rzut oka raczej nie. Tamte okolice w porównaniu z resztą ciała są chyba w najlepszym stanie.

      – Jakieś niespodzianki?

      – Na razie chyba nie. No może prócz tego, że nie możemy znaleźć tej zagubionej ręki.

      – Mnie coś świta, jeśli o to chodzi. – Zimny podrapał się po czerwonym od mrozu nosie.

      – Czy ja o czymś nie wiem? – Borucka podniosła wzrok na podinspektora.

      – Grzegorz chciał powiedzieć, że być może dysponujemy ręką ofiary – włączył się do rozmowy Czarnecki. – Wczoraj rano ktoś zgłosił się na komendę z workiem na śmieci, w którym znajdowało się obgryzione do kości przedramię.

      – No to chyba mogę skreślić ten punkt z naszych poszukiwań…

      – Niczego nie skreślaj, proszę. I powiedz ludziom, żeby przeorali teren w promieniu kilometra. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to niech odgrzebują świeżo nawiany śnieg i szukają. Choć bardzo bym tego chciał, to czuję, że wilki będą naszym najmniejszym zmartwieniem.

      – Chcesz oficjalnie przejąć sprawę? – zapytała Borucka.

      – Jeszcze nie. Poczekam na opinię Roberta i…

      – O wilku mowa – rzucił Zimny.

      – To on? – zapytała zdumiona Borucka.

      – Też bym go nie poznał.

      Czarnecki obrócił się i dostrzegł, jak doktor Robert Krzywicki szybkim tempem pokonuje dzielący ich dystans. Dwukrotnie omal się nie poślizgnął, mimo to nie zwolnił ani na chwilę.

      – Cześć wszystkim. Słyszałem, że macie tu dla mnie prawdziwe dzieło sztuki – rzucił zdyszany.

      – Ty nigdy nie spoważniejesz…

      – Tak to jest, jak większość czasu spędzasz w towarzystwie truposzy. – Krzywicki uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni lateksowe rękawiczki. – Co myślisz, Anka? – zagaił, eksponując podbródek.

      – Lepiej.

      – Tylko tyle?

      – A nie wystarczy? Wiesz, że nie jesteś w moim typie. – Puściła do niego oko.

      – Nie znasz się. Dojrzali mężczyźni są teraz na topie – skontrował szelmowskim tonem. – A teraz pokażcie mi tę dziecinkę.

      – Chryste, Robert…

      – Wiem, czego szukać, więc możecie jechać na kawę. Jak coś znajdę, to dam wam znać.

      Czarnecki z Zimnym spojrzeli po sobie z niedowierzaniem. Krzywicki dziwaczał coraz bardziej i specjalnie tego nie ukrywał. Chwilę później powolnym krokiem ruszyli w dół zbocza. Gdy dotarli do samochodu, zza zakrętu wyłonił się czarny grand cherokee. Inspektor przez chwilę zastanawiał się, czy nie poczekać, aż pani prokurator dotrze na miejsce, ale uznał, że nie jest to konieczne. I tak będzie miał z nią sporo kłopotów.

      ROZDZIAŁ 5

      – Jedna czarna, jedna biała.

      Igor Brudny złożył zamówienie i rozsiadł się wygodniej na krześle. Młoda i stosunkowo atrakcyjna kelnerka z wytatuowanymi przedramionami i kolczykiem w dolnej wardze uśmiechnęła się i pospiesznie zniknęła za ladą. Komisarz spojrzał na zegarek. Dochodziła trzynasta. Wtedy ktoś zapukał w okno. Julia Zawadzka pomachała mu i szybkim krokiem skierowała się do drzwi wejściowych. Po chwili była już przy stoliku.

      – Zamówiłeś białą? – spytała, ściągając szalik i kurtkę.

      – Przed chwilą.

      – Ale dzisiaj zimno, co? Termometry wskazują minus dwanaście.

      – Dobrze, że przynajmniej przestało sypać.

      – Akurat tobie to rybka. Gorzej ze mną. Wiesz, że Dziadzia mi dziś nie odpalił?

      – To wada diesli. A ten twój to ile już ma? Ze dwadzieścia lat będzie…

      – Osiemnaście, СКАЧАТЬ