Название: Sfora
Автор: Przemysław Piotrowski
Издательство: PDW
Жанр: Триллеры
isbn: 9788381436052
isbn:
ROZDZIAŁ 4
Gdy zabrzmiał dźwięk telefonu, Romuald Czarnecki podniósł się z łóżka i półprzytomny spojrzał na wyświetlacz. To nie był budzik. Dzwonił podinspektor Grzegorz Zimny, a w rogu ekranu widniała godzina ósma pięćdziesiąt siedem.
– Dzień dobry, Grzegorz – przywitał się. – Nie za wcześnie dzwo…
– Dzień dobry, Romek, choć… no właśnie nie wiem, czy taki dobry.
Czarnecki ściągnął koc i sięgnął po etui z okularami. Nałożył je.
– Znaleźli ją?
– Tak.
Inspektor ciężko westchnął. W skroniach czuł pulsowanie. Był policjantem ponad trzydzieści lat i już dawno przestał wierzyć w zbiegi okoliczności. W Kołobrzegu jeszcze przez chwilę wahał się po odebraniu telefonu od Zimnego, ale trwało to nie dłużej niż kilkadziesiąt sekund. Tyle, ile zwykle zajmuje człowiekowi wyrwanemu ze snu dojście do siebie. Znaleziona ręka ze śladami ludzkich zębów, zaginiona zakonnica i zgłoszenia mieszkańców, którzy mówili o – choć idiotycznie to brzmiało – grasującym po przyleśnych terenach wilkołaku, zwiastowały koniec urlopu, który tak naprawdę nawet się nie zaczął.
Czarnecki dłonią rozmasował czoło.
– Gdzie?
– Na skraju lasu przy śmietnisku. Ojciec z synem.
– Oficjalnie wziąłeś tę sprawę?
– Tak, ale komendant już wie, że jesteś na miejscu, więc pewnie będzie chciał z tobą pogadać.
– Widziałeś zwłoki?
– Jeszcze nie, ale właśnie się tam wybieram. Podobno wyglądają koszmarnie…
– Dobij mnie.
– Brzmi to trochę upiornie, biorąc pod uwagę naszą rozmowę i to, że…
– Grzegorz…
– Do zwłok dobrała się zwierzyna. Fragmenty ciała są rozwleczone na powierzchni kilkuset metrów kwadratowych. Podobno istna jatka.
Czarnecki wstał i z telefonem przy uchu poszedł do łazienki. Próbował przeanalizować słowa Zimnego, ale uznał, że dalsze prowadzenie tej rozmowy przez telefon nie ma większego sensu. Zresztą podinspektor sam pewnie niewiele wiedział na temat zaistniałej sytuacji. A wszelkie gdybanie w sytuacji, gdy można było empirycznie sprawdzić okoliczności zdarzenia, Czarnecki z zasady odrzucał. Określenia takie jak „podobno”, „ponoć”, „jakoby” były mu obce i nijak miały się do jego skrupulatnego i wnikliwego podejścia do każdej sprawy.
– Nasi ludzie są już na miejscu?
– Ktoś tam pojechał, ale ekipa podobno dopiero zabezpiecza teren. O sprawie dowiedziałem się dosłownie kilka minut temu i od razu do ciebie zadzwoniłem.
– Prokurator?
– Wątpię.
– Dobra, Grzegorz. Spotkajmy się na parkingu przy komendzie za dwadzieścia minut.
– Jak chcesz, mogę po ciebie podjechać, bo właśnie wsiadam do samochodu.
– Nie trzeba.
– Okej. To do zobaczenia.
– Aha, Grzegorz…
– Tak?
– Dowiedz się, czy Anka i jej ekipa techników będą na miejscu. Nie chciałbym tam jakichś amatorów.
– Załatwione.
– Widzimy się za kwadrans.
– Cześć.
Czarnecki odłożył smartfon na brzeg umywalki i sięgnął po szczoteczkę do zębów. Umył je, a następnie kilkakrotnie oblał twarz zimną wodą. Chwilę później zarzucił na siebie marynarkę i puchową kurtkę, na głowę nałożył czapkę i wyszedł z mieszkania. W drodze do samochodu miał złe przeczucie. Martwa zakonnica tuż przed świętami? Brzmiało fatalnie, z pewnością wyglądało jeszcze gorzej.
Gdy uruchamiał silnik, pomyślał o kimś jeszcze. Komisarz Igor Brudny właśnie stał w korku na Saskiej Kępie i myślał zupełnie o czym innym.
Słońce leniwie wdrapywało się ponad korony ośnieżonych drzew. Jego ciepłe promienie ogrzewały zmarznięte twarze policjantów krążących wokół zamkniętej strefy przy hałdzie odpadów Zakładu Gospodarki Komunalnej w Zielonej Górze. Technicy kryminalistyczni w maskach i rękawiczkach pracowali pomiędzy drzewami nad zabezpieczeniem próbek wokół zwłok siostry Teresy.
Kierująca zespołem ekspert kryminalistyki Anna Borucka stała na niewielkim wzniesieniu i wydawała kolejne polecenia podwładnym. Dostrzegłszy kątem oka nadjeżdżającego passata, zsunęła z twarzy osłonę i przeszła pod taśmą zabezpieczającą teren działań. W oczekiwaniu na podinspektora Zimnego, który przejął sprawę, włączyła przewieszoną na szyi lustrzankę i zaczęła przeglądać efekty swojej pracy. Gdy pojazd się zatrzymał, pomachała do kierowcy i wróciła do oglądania fotografii. Zanim się obejrzała, Zimny z Czarneckim byli już na wyciągnięcie ręki.
– Cześć, Anka – rzucił ten pierwszy.
– Czeeeść… – Anna Borucka akurat trafiła na jedno z lepszych zdjęć i dopiero po chwili podniosła wzrok. Nie chciała go lekceważyć i nie zrobiła tego specjalnie, choć nie przepadała za Zimnym. Podinspektor był dla niej facetem, który już w szkole policyjnej gdzieś zgubił jaja. Nie mogła mu nic zarzucić, jeśli chodzi o sprawy zawodowe, ale po prostu nie było między nimi chemii i nigdy nie umówiłaby się z tym człowiekiem choćby na kawę. Tym bardziej z niemałym zaskoczeniem odebrała z jego rąk prezent w postaci dużej latte. Jeszcze większą niespodzianką był dla niej fakt, że podinspektor nie przybył sam.
– Romek? – Uśmiechnęła się na powitanie. – A nie miałeś wygrzewać się na Zanzibarze?
– Dzień dobry – przywitał się inspektor. – Dajcie spokój z tym Zanzibarem. Jak widzisz, jestem, choć niechętnie.
– Domyślam się.
Borucka ściągnęła kaptur i poprawiła włosy. Była filigranową szatynką o dużych ciemnych oczach i przepięknym uśmiechu. Choć już dobrych kilka lat temu przekroczyła czterdziestkę, to wyglądała na dziesięć lat mniej, a wysportowaną figurą – w chwili obecnej ukrytą pod białym bezkształtnym kombinezonem – mogłaby СКАЧАТЬ