Sfora. Przemysław Piotrowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sfora - Przemysław Piotrowski страница 14

Название: Sfora

Автор: Przemysław Piotrowski

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381436052

isbn:

СКАЧАТЬ przez wilki brzmi interesująco. Zwłaszcza gdy inspektor prowadzący sprawę twierdzi, że to morderstwo. I nazywa się Czarnecki.

      – No to masz odpowiedź.

      – Mnie nie oszukasz, Igor. Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny. I wiem, że ściemniałeś z tym, że musisz się zastanowić. Podjąłeś decyzję jeszcze w trakcie rozmowy. Mało tego… – Zawadzka zaczęła podnosić głos. – Nie jedziesz tam tylko z powodu „interesującego” morderstwa. Mam rację? Powiedz mi uczciwie, że nie mam, to…

      – Dobra, dość! – warknął Brudny, od początku wiedział, że nie powinien pogrywać z jedyną osobą, która potrafi czytać w nim jak w otwartej księdze. – Tak, masz rację, Julka. Jadę tam, bo od wyjazdu z Zielonej Góry nie opuszcza mnie wrażenie, że nie zamknąłem tego tematu. Nie wiem, jak mam ci to opisać. Po prostu tak czuję, i tyle.

      – Masz jeszcze te sny?

      – Teraz będziesz się bawić w policyjnego psychologa?

      – No, nie o to… przepraszam. Nie tak to miało zabrzmieć. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć i…

      – Wiem, ale czasem zachowujesz się gorzej niż baba.

      – Gorzej niż baba?

      – A nie?

      – Baba mówisz… – Zawadzka rzuciła przyjacielowi szelmowskie spojrzenie, ale nie dostrzegła żadnej zmiany na jego twarzy. – Kurwa, Igor, chcesz się pokłócić? – zapytała.

      Brudny nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Szybko się jednak opanował i kątem oka zerknął na byłą partnerkę z patrolu. Długo nie wytrzymał i znów zachichotał pod nosem.

      – Wiesz co, Igor?

      – Co?

      – Gówno. Czasem naprawdę mnie wkurzasz.

      – Dobra no… przepraszam. Wiesz, że to nieprawda.

      – Ale co? Że jestem babą czy że nią nie jestem?

      Brudny znów zaśmiał się pod nosem. Delikatnie wcisnął pedał gazu.

      – No właśnie tu masz kolejny dowód, że…

      – Dobra, weź spierdalaj. Po prostu już się nie odzywaj. Możesz mnie wysadzić przy Żelaznej.

      Komisarz tym razem zachował pełną powagę. Znał Julkę od lat, ufał jej w stu procentach i wiedział, że jest niezwykle twardą i skuteczną policjantką. Ale nawet jeśli miała jaja jak arbuzy, a sława ją wyprzedzała, to jednak pod płaszczykiem ostrej laski wciąż była kobietą.

      – Dobra już, wyluzuj, Julka. Nie ma sensu się nakręcać, skoro jutro jedziemy w trasę.

      Zawadzka spojrzała na niego bykiem.

      – Gdybym cię nie lubiła, tobym ci przywaliła, wiesz?

      – Wiem.

      To nie były słowa na wyrost. Podkomisarz Zawadzka w ciągu swojej dwunastoletniej kariery w policji potraktowała w ten sposób już czterech swoich kolegów, jednemu gruchocząc nos, a drugiemu wybijając dwa zęby. I to nawet nie dlatego, że przechwalali się kolegom, jak ją bzykali, bo z racji tego, że seks traktowała instrumentalnie, miała to gdzieś. Pewnych jasno wyznaczonych granic nie pozwalała jednak przekraczać, a dwóch ostatnich do końca tego nie rozumiało i próbowało w pracy rzeczy, które te zasady brutalnie łamały. Zrozumieli dopiero, gdy wylądowali u lekarza, wymyślając idiotyczne powody swoich kontuzji, ponieważ w specyficznym środowisku policjantów żaden nie mógł zakapować kolegi, a do tego oficjalnie przyznać się, że tak urządziła go kobieta.

      – Masz szczęście – oznajmiła po krótkiej chwili.

      – To super.

      Brudny zapalił papierosa i otworzył okno nowego starego patrola. Po tym, jak poprzedni zatonął na grzęzawiskach przy Odrze, postanowił nie czekać i z niewielkich oszczędności zakupił okazyjnie wersję GR z trzylitrowym silnikiem o mocy stu pięćdziesięciu ośmiu koni mechanicznych. Nie był to jego wymarzony model, ale musiał czymś jeździć, a ponieważ był stały w uczuciach, w oczekiwaniu na kupca wygrzebanej z mułu maszyny, za pieniądze z ubezpieczenia kupił to, co było w jego zasięgu.

      Przez następnych kilkadziesiąt sekund Brudny wlókł się w ślimaczym tempie na ogonie błyszczącego mercedesa. W przeciwieństwie do większości uczestniczących w nigdy niekończącym się wyścigu szczurów warszawiaków przyzwyczaił się do korków i do odwiecznego problemu stolicy podchodził ze spokojem.

      – No dobra, Julka. Teraz na poważnie – oznajmił, gdy wyrzucił niedopałek za okno. – Mogę już mówić?

      – Igor…

      – Znasz mnie i wiesz, że nie jadę tam dla przyjemności, choć… – cmoknął wymownie – …w sumie nawet miło by było odwiedzić brata. Ale tak jak mówiłem, mam przeczucie, że nie domknąłem tematu. I nie, nie prześladują mnie koszmary, nie widuję żadnych rozmazanych twarzy, nie łapią mnie skręty kiszek. Wszystko to odeszło wraz ze śmiercią Jana. – Brudny zmienił pas. – Ale coś nie daje mi spokoju. Naprawdę nie wiem, jak to opisać, ale chyba podświadomie czekałem na ten telefon od Czarneckiego. Czułem, że coś może się wydarzyć. To trochę jak z wyjściem z domu. Czasem wiesz, że o czymś zapomniałaś, ale nie możesz sobie uświadomić czego konkretnie. A potem przychodzisz i okazuje się, że prawie spaliłaś chatę, bo nie wyłączyłaś żelazka. Od wyjazdu z Zielonej Góry mam podobnie. Tak jakbym czegoś zapomniał, nie dopilnował. Nie zakończył. No, cholera, nie wiem, jak ci to jaśniej opisać.

      – Po prostu masz przeczucie.

      – To chyba dobre określenie.

      – A ten… – Zawadzka nakreśliła cudzysłów w powietrzu. – … „wilkołak”? Co o tym myślisz?

      – Bzdura.

      – Nie żebym traktowała to poważnie, ale takie zgłoszenia tuż przed śmiercią zakonnicy, którą na dodatek rozszarpały wilki?

      – Chciałoby się powiedzieć „zbieg okoliczności”…

      – A my w zbiegi okoliczności nie wierzymy, prawda?

      – No tak… – Brudny skręcił w Giełdową, gdzie mieszkała Zawadzka. – Nie wiem, Julka. Sama widzisz, że to dziwna sprawa. Za dużo tu tych zbiegów okoliczności.

      – Co powiesz Oksanie?

      Brudny zatrzymał się przy wejściu na teren osiedla.

      – Jeszcze nad tym nie myślałem.

      – Wiesz co?

      – Mmm…

      – Cieszę się, że z nią jesteś. Przy niej rozkwitasz.

      – Że co? – Brudny spojrzał СКАЧАТЬ