Название: Sfora
Автор: Przemysław Piotrowski
Издательство: PDW
Жанр: Триллеры
isbn: 9788381436052
isbn:
– No to masz odpowiedź.
– Mnie nie oszukasz, Igor. Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny. I wiem, że ściemniałeś z tym, że musisz się zastanowić. Podjąłeś decyzję jeszcze w trakcie rozmowy. Mało tego… – Zawadzka zaczęła podnosić głos. – Nie jedziesz tam tylko z powodu „interesującego” morderstwa. Mam rację? Powiedz mi uczciwie, że nie mam, to…
– Dobra, dość! – warknął Brudny, od początku wiedział, że nie powinien pogrywać z jedyną osobą, która potrafi czytać w nim jak w otwartej księdze. – Tak, masz rację, Julka. Jadę tam, bo od wyjazdu z Zielonej Góry nie opuszcza mnie wrażenie, że nie zamknąłem tego tematu. Nie wiem, jak mam ci to opisać. Po prostu tak czuję, i tyle.
– Masz jeszcze te sny?
– Teraz będziesz się bawić w policyjnego psychologa?
– No, nie o to… przepraszam. Nie tak to miało zabrzmieć. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć i…
– Wiem, ale czasem zachowujesz się gorzej niż baba.
– Gorzej niż baba?
– A nie?
– Baba mówisz… – Zawadzka rzuciła przyjacielowi szelmowskie spojrzenie, ale nie dostrzegła żadnej zmiany na jego twarzy. – Kurwa, Igor, chcesz się pokłócić? – zapytała.
Brudny nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Szybko się jednak opanował i kątem oka zerknął na byłą partnerkę z patrolu. Długo nie wytrzymał i znów zachichotał pod nosem.
– Wiesz co, Igor?
– Co?
– Gówno. Czasem naprawdę mnie wkurzasz.
– Dobra no… przepraszam. Wiesz, że to nieprawda.
– Ale co? Że jestem babą czy że nią nie jestem?
Brudny znów zaśmiał się pod nosem. Delikatnie wcisnął pedał gazu.
– No właśnie tu masz kolejny dowód, że…
– Dobra, weź spierdalaj. Po prostu już się nie odzywaj. Możesz mnie wysadzić przy Żelaznej.
Komisarz tym razem zachował pełną powagę. Znał Julkę od lat, ufał jej w stu procentach i wiedział, że jest niezwykle twardą i skuteczną policjantką. Ale nawet jeśli miała jaja jak arbuzy, a sława ją wyprzedzała, to jednak pod płaszczykiem ostrej laski wciąż była kobietą.
– Dobra już, wyluzuj, Julka. Nie ma sensu się nakręcać, skoro jutro jedziemy w trasę.
Zawadzka spojrzała na niego bykiem.
– Gdybym cię nie lubiła, tobym ci przywaliła, wiesz?
– Wiem.
To nie były słowa na wyrost. Podkomisarz Zawadzka w ciągu swojej dwunastoletniej kariery w policji potraktowała w ten sposób już czterech swoich kolegów, jednemu gruchocząc nos, a drugiemu wybijając dwa zęby. I to nawet nie dlatego, że przechwalali się kolegom, jak ją bzykali, bo z racji tego, że seks traktowała instrumentalnie, miała to gdzieś. Pewnych jasno wyznaczonych granic nie pozwalała jednak przekraczać, a dwóch ostatnich do końca tego nie rozumiało i próbowało w pracy rzeczy, które te zasady brutalnie łamały. Zrozumieli dopiero, gdy wylądowali u lekarza, wymyślając idiotyczne powody swoich kontuzji, ponieważ w specyficznym środowisku policjantów żaden nie mógł zakapować kolegi, a do tego oficjalnie przyznać się, że tak urządziła go kobieta.
– Masz szczęście – oznajmiła po krótkiej chwili.
– To super.
Brudny zapalił papierosa i otworzył okno nowego starego patrola. Po tym, jak poprzedni zatonął na grzęzawiskach przy Odrze, postanowił nie czekać i z niewielkich oszczędności zakupił okazyjnie wersję GR z trzylitrowym silnikiem o mocy stu pięćdziesięciu ośmiu koni mechanicznych. Nie był to jego wymarzony model, ale musiał czymś jeździć, a ponieważ był stały w uczuciach, w oczekiwaniu na kupca wygrzebanej z mułu maszyny, za pieniądze z ubezpieczenia kupił to, co było w jego zasięgu.
Przez następnych kilkadziesiąt sekund Brudny wlókł się w ślimaczym tempie na ogonie błyszczącego mercedesa. W przeciwieństwie do większości uczestniczących w nigdy niekończącym się wyścigu szczurów warszawiaków przyzwyczaił się do korków i do odwiecznego problemu stolicy podchodził ze spokojem.
– No dobra, Julka. Teraz na poważnie – oznajmił, gdy wyrzucił niedopałek za okno. – Mogę już mówić?
– Igor…
– Znasz mnie i wiesz, że nie jadę tam dla przyjemności, choć… – cmoknął wymownie – …w sumie nawet miło by było odwiedzić brata. Ale tak jak mówiłem, mam przeczucie, że nie domknąłem tematu. I nie, nie prześladują mnie koszmary, nie widuję żadnych rozmazanych twarzy, nie łapią mnie skręty kiszek. Wszystko to odeszło wraz ze śmiercią Jana. – Brudny zmienił pas. – Ale coś nie daje mi spokoju. Naprawdę nie wiem, jak to opisać, ale chyba podświadomie czekałem na ten telefon od Czarneckiego. Czułem, że coś może się wydarzyć. To trochę jak z wyjściem z domu. Czasem wiesz, że o czymś zapomniałaś, ale nie możesz sobie uświadomić czego konkretnie. A potem przychodzisz i okazuje się, że prawie spaliłaś chatę, bo nie wyłączyłaś żelazka. Od wyjazdu z Zielonej Góry mam podobnie. Tak jakbym czegoś zapomniał, nie dopilnował. Nie zakończył. No, cholera, nie wiem, jak ci to jaśniej opisać.
– Po prostu masz przeczucie.
– To chyba dobre określenie.
– A ten… – Zawadzka nakreśliła cudzysłów w powietrzu. – … „wilkołak”? Co o tym myślisz?
– Bzdura.
– Nie żebym traktowała to poważnie, ale takie zgłoszenia tuż przed śmiercią zakonnicy, którą na dodatek rozszarpały wilki?
– Chciałoby się powiedzieć „zbieg okoliczności”…
– A my w zbiegi okoliczności nie wierzymy, prawda?
– No tak… – Brudny skręcił w Giełdową, gdzie mieszkała Zawadzka. – Nie wiem, Julka. Sama widzisz, że to dziwna sprawa. Za dużo tu tych zbiegów okoliczności.
– Co powiesz Oksanie?
Brudny zatrzymał się przy wejściu na teren osiedla.
– Jeszcze nad tym nie myślałem.
– Wiesz co?
– Mmm…
– Cieszę się, że z nią jesteś. Przy niej rozkwitasz.
– Że co? – Brudny spojrzał СКАЧАТЬ