Szpieg. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szpieg - Józef Ignacy Kraszewski страница 7

Название: Szpieg

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ krokiem zawrócił się nazad, przebiegł część Długiéj ulicy i wpadł na Miodową. Stacya u Lipkaua, naprzeciw Trybunału Apellacyjnego znaną jest wszystkim co kiedykolwiek u bram świątyni sprawiedliwości, wyczekiwać musieli naznaczonéj godziny. Obiór tego miejsca dowodzi trafnego instynktu przedsiębiorcy, ale nawet w godzinach w których sądy i kancelarye bywają zamknięte Lipkau ma swych wiernych zwolenników, i ustaloną reputacyą. Porucznik znalazł tu jeszcze kilkanaście osób wieczerzających, a że po większéj części byli to porządniejsi ludzie, jakoś mu się wstyd zrobiło o téj porze pić tak wódkę samą. Kazał sobie coś podać a tym czasem pod różnemi pozorami zręcznie dochodził do bufetu i coraz z innéj flaszki żądał kieliszka. W jednéj z tych przechadzek od stolika do flaszek uderzyła go fizjonomija starego człowieka w skromném ubraniu, który coś jadł na boku i pilnie mu się przypatrywał. Jak to się często po długich latach niewidzenia zdarza, porucznik czuł że gdzieś tego człowieka widział a przypomnieć go sobie nie mógł. Widocznie także ów jegomość nie był pewien czy ma przed sobą znajomego ale bacznie za nim chodził oczyma.

      – Co u djabła, Presler czy nie? odezwał się wreście głos od stoliczka.

      – Dalibóg to ja! rzekł odwracając się porucznik. Pan pułkownik?

      – A ty co tu robisz? byłem pewny że już gdzieś od dwudziestu lat gnijesz w ziemi.

      – A! jeszcze nie, rzekł z wielką pokorą i jakby zawstydzony porucznik Presler. Dawno mnie już djabli wziąść byli powinni, ale wolą męczyć żywego.

      – No, coż się z tobą dzieje? Od czasu jak cię wypędzili z wojska coś robił?

      – A co? panie pułkowniku biedem jadł a bieda mnie jadła. Jako żywo niesprawiedliwie przegnali mnie z pułku a potem już nigdzie człek miejsca zagrzać nie mógł. Zabawiałem się różnym przemysłem, handelkami, i ot tak, ot tak, życie się przeciułało. Jeszcze na dobitkę trzeba się było człowiekowi ożenić, a baba sekutnica i dwoje dzieci na karku.

      Stary człowiek którego Presler nazywał pułkownikiem poglądał na niego z politowaniem, milczał, długo myślał, z pod oka mu się przyglądał i rzekł ciszéj:

      – Hem, toś pewnie musztry i exercerunku musiał zupełnie zapomnieć?

      Tych kilka wyrazów dziwne na nim zrobiły wrażenie, przed chwilą był jeszcze w duszy starym żołnierzem, dwuznaczne te słowa przypomniały mu że został szpiegiem. Poczuł w nich jakąś woń podejrzaną i szybko odpowiedział:

      – Ale nie, panie pułkowniku, człek co raz się w wojsku nauczył tego nigdy nie zapomina.

      – Aleć to już dawno! rzekł pułkownik.

      – Przecie gdyby dziś potrzeba było, dodał tajemniczo Presler, jeszczeby się z karabinem i bagnetem dało rady.

      Nic na to nie odpowiedział pułkownik ale się zadumał, potem nagle spytał Preslera, czy nie zechce się czego napić, poczęstował go i wstając od stolika jakby od niechcenia zagadnął o mieszkanie.

      Exporucznik (który w istocie był tylko sierżantem) troszkę się zmieszał.

      – Eh! to ja tam stoję gdzieś w dziurze, gdzieby tam mnie kto szukał. – Niech tylko raczy pułkownik powiedzieć gdzie stoi a będę na jego rozkazy. —

      – Dopytasz się mnie w hotelu Saskim, rzekł i wyszedł żywo.

      Rzucone pytanie, przypomnienie charakteru pułkownika i rozgłośnéj jego sławy patrjoty obudziły w Preslerze instynkt badawczy; pomyślał że może mu się nadarzyć gratka wyszpiegowania tą razą czegoś ważniejszego niż między czeladzią rzemieślniczą. Z chciwością dzikiego zwierza zapomniawszy nawet o pijackich swych projektach wypuścił pułkownika przodem i wymknął się zaraz za nim śledząc jego kroki.

—–

      Izdebka którą Julian Presler zajmował pod strychem obok ojcowskiéj podobną była do wszystkich mieszkań tego rodzaju – miała jedno okno, z którego niebo, dachy i latające jaskółki widać tylko było. Dosyć wązka i długa mieściła w sobie łożeczko anachorety, stolik studenta i biedny sprzęt człowieka, który jeszcze żadnego gospodarstwa nie potrzebował. Ale to co powiedział Beranger o mieszkaniach na strychu, gdy się ma lat dwadzieścia, prawdziło się w tym ciasnym kątku. Było w nim czysto, wesoło i miło; jakaś poezya młodości wypełniała go i rozświecała. Jak sam Juljan był około siebie staranny, tak i mieszkanie jego, pewnym niewyszukanym odznaczało się porządkiem, czuć w nim było spokój duszy młodego człowieka. Jak w tém gniezdzie swaru i wrzawy mogło się to młode ptasze z uśmiechem na ustach i pogodą na skroni wychować? to pojąć było trudno, ale miłosć rodzicielska tworzy cuda, kochała go matka dla niego pracując i starając się wydać mu taką, aby ją mógł szanować, rozpadał się nad nim ojciec kryjąc przed nim z nałogami, ze sposobem życia i zarobkowania. – Wejście Juljana za każdą razą sprawiało ten sam skutek, ułagadzało umysły, zasiewało zgodę. Juljan wychowując się po większéj części za domem, bardzo niedokładnie znał ojca i mógł go nawet szanować z daleka. Zresztą Presler był używany do tak podrzędnych usług, że go mało kto znał i domyślał się jego nieszczęsnego powołania. W domu nigdy prawie o wypadkach, o sprawie krajowéj mowy nie było, a matka w nieobecności męża nie szczędziła obelg dla Moskali, których w prostym ludowym języku zwała jak wszyscy kapuśniakami. Miała ona do nich żal za to zbezczeszczenia męża, które ją z każdym kawałkiem chleba dławiło. —

      Wiadomo jaki był w ogóle duch wszystkich zakładów naukowych w królestwie. Mimo starannego doboru nauczycieli bojaźliwych lub obojętnych, mimo niesłychanéj czujności i nadzoru, mimo nadsyłanych ksiąg naukowych fałszujących historyą i prawdę, młodzież cudownie przechowała narodowego ducha. Nie można tego inaczéj nazwać jak cudem. W szkołach Litwy, Wołynia i Podola, w głębi Białéj Rusi studenci wychodzili nieumiejąc po polsku ale najlepszymi Polakami. Objawiał się ten duch często tak wyraźnie, że musiano go karać srodze, ale to go tylko rozrzażało. Do dziś dnia na ławach szkólnych stoją powyrzezywane dziecinnemi rękami imiona tych uczniów, którzy prześladowaniu ulegli. Pamięć ich przechowywała się jak relikwia męczeńska. Owe pamiętne odwiedziny szkół przez cara Mikołaja, w których ten Herod znęcał się nad dziećmi, w śmiałych wejrzeniach niewinności szukając już występku, przeszły jak tradycya przez wiele pokoleń studentów, zagrzewając ich tylko do miłości ojczyzny. Nawet synowie Niemców i Rossyan, dzieci urzędników policyjnych, chłopcy których rodzice żyli z łask rossyjskiego rządu w zetknięciu z tym młodym nie zepsutym światem odżywały uczuciem poczciwem i rosły na wierne dzieci polskie.

      Takim sposobem i młody Juljan Presler mógł nie zarażony występkiem ojca iść tą drogą którą szła cała bez wyjątku młodzież nasza. W postępowaniu jéj, w przekonaniach były wielkie różnice, wieku, temperamentu, dojrzałości. Nąjzapalczywsi byli bez wątpienia ci co jeszcze od ziemi nie odrośli, najgorętsze były niższe klassy, za niemi szła szkoła agronomów w Marymoncie, szkoła sztuk pięknych, któréj uczniowie tak ważną w ostatnich wypadkach odegrali rolę, nakoniec akademia medyczna. Studenci téj ostatniéj, którzy byli ziarnem przyszłej Szkoły głównéj, ożywieni gorącemi uczuciami przywiązania do kraju, okazali najwięcéj wstrzemięźliwości i umiarkowania. Nie odłączyli się oni od narodu, ale stawali często jako żywioł zachowawczy w wypadkach, które zbyt szybko pchały naprzód. – Tę rolę dojrzalszą zachowali oni do końca.

      Конец ознакомительного СКАЧАТЬ