Szpieg. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szpieg - Józef Ignacy Kraszewski страница 5

Название: Szpieg

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ ani fałszerz, ani rozbójnik nie jest tak jak on wzgardzonym. Dla szpiegów nie ma litości i przebaczenia. Kosztując bardzo wiele, sekretna policya moskiewska dała tysiączne dowody jak jest bezużyteczną. Napróżno chcąc mieć lepszą w Warszawie Wielopolscy przez przyjaciela swego sekretarza konsulatu angielskiego pana W… sprowadzali ajentów z Anglii chcąc tamtejszą organizacyą naśladować. Na nic się nie zdały wzory, bo narzędzi do niéj u nas znaleźć nie mogli. Rząd wzgardzony na wagę złota nie potrafi dostać ludzi którzyby mu do bezprawiów posiłkowali. Policyant angielski wie że śledząc zbrodniarza lub niespokojnego chartistę, prowadzi go przed sąd, który winę jego oceni, wyważy i karę oznaczy do niéj stósowną. Szpieg moskiewski prowadzi ofiarę pod nóż, oddaje człowieka w ręce oprawcy, jest sam nie posługaczem sądu ale pachołkiem kata. Można więc miarkować z tego jacy ludzie wchodzą do składu policyi. Najmniejsza denuncyacya, nie oparta na niczem, często będąca skutkiem złości lub zemsty, wystarcza na potępienie człowieka. Nie jedna kłótnia z tajnym ajentem kosztowała niewinnemu życie, nie jeden kaprys pijanego odebrał rodzinie ojca. Tam gdzie nie ma jawności sądu, ani statecznéj formy prawa, gdzie w rękach najniecniejszych ludzi są losy wszystkich, łatwo pojąć jakie być musi bezpieczeństwo osób i własności. W ostatnich czasach wielkie postępy które uczynił charakter narodowy w ogóle odbiły się i w téj nawet klassie.

      Szpiegostwo które za Wgo. Księcia Konstantego (pierwszego) liczyło w swem gronie i dosyć pokaźnych ajentów, zeszło było na ostateczną szuję. Starano się, gdy wypadki uczyniły je konieczną potrzebą, wzmocnić nowemi żywiołami; ale gdy przyszło ich szukać pokazał się brak zupełny.

      Gdy we trzy dni po wzmiankowanym wieczorze przyszedł Maciéj do bawaryi na Bednarskiéj ulicy chociaż już był o swój los spokojniejszym, tak wyglądał ze strachu, wrażenia i przymusu do kłamstwa, iż porucznik wziąć go mógł za zrozpaczonego człowieka. Nogi się pod nim trząsły, a głosu mu w ustach brakło. Gdy spostrzegł exwojskowego musiał usiąść przy drzwiach bo kroku daléj zrobić nie mógł. Tego dnia dosyć ludzi było w bawaryi; porucznik po chwili zbliżył się do Kuźmy i rzekł po cichu:

      – A co? idzie? rozmówiemy się z sobą?

      – Cóż począć, już muszę!

      Na tém się zrazu skończyło. Porucznik dopił kawę i mrugnąwszy na Macieja wyszedł z bawaryi.

      – A widzisz, rzekł w ulicy, mówiłem ci, nie pluj na wodę żebyś się jéj nie napił.

      – Dajcie już pokój i nie urągajcie się, odparł Kuźma wzdychając. Mówcie co chcecie odemnie?

      – Co ja ci mam gadać? szepnął porucznik, chodź za mną to się dowiesz.

      W milczeniu poczęli iść, porucznik przodem Kuźma za nim z Krakowskiego przez Miodową na Długą i tu niedochodząc Bielańskiéj weszli do bramy jednego domu, przed którym przechadzał się jakiś niepozorny jegomość.

      Porucznik przemówił do niego słów parę i wszedł ze swym towarzyszem w bramę, w dziedziniec, potém na wschody ciemne, na ostatek do jakiegoś mieszkania od tyłu. W zadusznym i smrodliwym przedpokoju na ławkach i po kątach kryło się kilka osób jakby wstydząc własnych twarzy. Każdy tu wchodził zakrywając się o ile możności i usiłując pozostać w cieniu. Towarzystwo było jak najdziwniéj dobrane: jakaś kobieta wystrojona w atłasowéj salopie, któréj z za zasłony tylko bardzo wyróżowaną twarz widać było, jakiś mężczyzna w wytartym fraku chudy i skurczony, jakiś wielki drab odarty ale z twarzą zuchwałą i czołem bezwstydném; jakiś staruszek kaszlący ale uśmiechnięty i słodziuchny, nakoniec elegancik fałszowany, którego lakierki nie broniły się domyślać że mu może pończóch brakło.

      Kuźnia wchodząc za porucznikiem poczuł dreszcze po skórze i zamieniłby był chwilowe położenie swoje na największą nędzę. Otarcie się o tych ludzi nabawiało go obrzydzeniem. Jakiś sługa wchodził i wychodził z salonu do przedpokoju, z przedpokoju do salonu. Spozierał on z góry na oczekujących i po jednemu wpychał ich w paszczę potworu. Odbywało się to dosyć prędko i koléj na porucznika przyszła niebawnie. Kuźma pozostał jeszcze póki go nie zawołano. Naostatek otwarły się drzwi i porucznik na niego kiwnął; potknął się nieborak w progu a gdy oblaną wstydem twarz podniósł, ujrzał przed sobą wcale ładny pokój niezgorzéj umeblowany z sofami i krzesłami do koła, z kilka zwierciadłami na ścianach. Na stole między oknami wśród książek i papierów stała lampa i dwie świece, na małéj kanapie siedział mężczyzna lat czterdziestu kilku, pięknie łysy, nader przyjemnéj i łagodnéj twarzy.

      Wyglądał raczéj na smakosza i dobrego koleżkę niż na jakiegoś tam naczelnika tajnéj policyj. Niebieskie jego oczy miały wyraz łagodny, usta rumiane i duże, uśmiechały się dobrodusznie i serdecznie, mimo pozornéj szczeroty rozlanej w całéj fizjonomij, Lawater byłby w niej odkrył dobrze zamaskowaną chytrość bizancką, w rodzaju téj jaką się odznaczała twarz Alexandra I., owego moskiewskiego anioła… z pazurkami pochowanemi w glansowane rękawiczki.

      Z pierwszego wejrzenia wziąłbyś go za niewinnego epikurejczyka, w rozmowie dopiero gdy się te rysy nerwową grą ożywiły, wybitnie tryskała z nich przebiegłość a niekiedy zimne okrucieństwo. W ruchach téj postaci było coś kociego. Kuźma prosty człek, który się spodziewał ujrzéć potworę, zdziwił się mocno zobaczywszy tak uśmiechniętą i miłą istotę.

      Gdy siedzący na kanapie mężczyzna mierzył przybyłego dość ciekawemi oczyma, porucznik tymczasem mu go przedstawiał. —

      – Oto, proszę pana Naczelnika, majster Maciéj Kuźma, bardzo porządny i uczciwy człowiek, o którym panu Radcy miałem honor wspominać…

      Porucznik dawał mu na przemiany ten tytuł Naczelnika i Radcy, którym ozdobiano zwykle wszystkich wyższych urzędników w Warszawie.

      Przyjemny naczelnik nie odpowiedział tak rychło, zajęty był bowiem wydobywaniem resztek obiadu z dosyć jeszcze białych ząbków.

      – A wieszże mój kochany o swoich obowiązkach? zapytał w końcu po chwili milczenia. —

      – Nie, proszę pana, ja nic jeszcze nie wiem prócz tego, że mam być szpiegiem!

      Naczelnik aż się rzucił z kanapki.

      – Moja duszo, moje serce, kochany człowiecze głupi jesteś jak but. Co to jest szpieg? to jest wyraz przez nieprzyjaciół porządku wymyślony na pogardę! I Wać Pan, i ja, i wszyscy uczciwi ludzie jesteśmy obowiązani służyć naszemu Królowi i krajowi, strzedz i pilnować, aby w nim był porządek i bezpieczeństwo; ludzie źli podbechtani przez zagranicznych burzycieli, chcieliby zamącić spokój, aby w mętnéj wodzie ryby łowić. Cóż to jest złego, pytam się, stać na straży i dawać znać o pożarze? he?

      Porucznik, który czuł się obowiązanym coś dodać od siebie, rzekł poważnie:

      – A widzisz asan, co ja mówiłem.

      Naczelnik udobruchał się po chwili:

      – Instrukcyą szczegółową, moja duszeczko, będzie ci dawał ten oto porucznik. Wypadnie ci mieć oko szczególniéj na czeladź rzemieślniczą i dobrze ją poznać. Szkoda że asan, mój drogi panie Macieju, nie masz tam stosunków z rzeźnikami na Pradze, bo na nich najwięcéj baczność zwracać potrzeba, to hałastra niebezpieczna i zuchwała. Nie potrzebuję cię przestrzegać, moja duszo, że chcąc coś wiedzieć, musisz naturalnie często sam coś gorętszego przebąknąć, bez tego nic. Różne są okoliczności, СКАЧАТЬ