Szpieg. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szpieg - Józef Ignacy Kraszewski страница 4

Название: Szpieg

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ babo ze mną jak sobie chcesz ale od Julka mi wara, jestem ojcem i powinienem go pilnować – krzyknął groźno przybyły.

      – I dobrze go pilnujesz! odpowiedziała kobieta – myślisz chyba że gdzie w szynku siedzi, że szukając go cały dzień bawarye wycierasz?

      Porucznik zmilczał chwilę i powtórzył pytanie:

      – Jest Julek?

      Żona zamiast mu odpowiedzieć plunęła i poczęła długie niegdyś swe włosy zwięzywać jakby się do snu przybierała.

      – Kachno, odezwała się po chwili, poświeć jegomości do jego stancyi!

      Porucznik trzeci raz zapytał:

      – Jest Julek?

      Nagle kobieta która zdawała się być obojętną, zwróciła się ku niemu z rozognioną twarzą.

      – Nie ma go, zawołała, dałeś mu dobry przykład włóczenia się po nocach, próżniactwa i rozpusty, będziesz go miał, takim może jak ty opojem i wisielcem! Patrząc na ojca pójdzie pewnie w jego ślady. Nie dość ci było zgubić siebie, mnie, trzeba ci było zmarnować i to dziecko! Na sumieniu twojem ciężko, oj ciężko będzie w dniu sądu! poniesiesz na dno piekieł i swoją duszę i naszą! To mówiąc ryknęła płaczem. A porucznik popatrzywszy na nią jakby wytrzeźwiał, spokorniał, i zamilkł.

      – Cicho! cicho! rzekł, co ja tam temu winien, a bo to ja mu codzień nauk nie daję?

      – Oj twoje nauki! Lepiéjby stokroć było dziecku ich nie słyszeć i ciebie do trumny położyć? Co znaczą twoje słowa przy twoich uczynkach? Dosyć by ci spojrzał na twarz to z niéj życie wyczyta! A potem chcesz mieć pociechę z niego! Łaska Boża jeszcze nad nami że choćbyś innego już zepsuł, jego może nie potrafisz.

      Porucznik głęboko się zadumał, westchnął jakoś dziwnie, stuknął pięścią o stół i krzyknął ochrypłym głosem podnosząc kija:

      – Milczeć babo, a nie, to ci łeb rozpłatam!

      – Nie będę milczeć, odparła tupiąc nogą kobieta, rozbij mi głowę, ja śmierci dawno u Pana Boga się dopraszam; skończysz przynajmniéj jakeś wart, na szubienicy!

      Porucznikowi twarz cała krwią nabiegła, oczy się rozpłomieniły i byłaby może scena ta krwawo się skończyła, gdyby nie zastukano do drzwi.

      Oboje rodzice po nieśmiałem stuknięciu domyślili się powracającego dziecka. I w téj chwili stał się cud jakiegoby nikt przewidywać nie mógł. Dwie te groźne twarze jakby czarodziejskiéj laski dotknięciem zmieniły się w łagodne oblicza, znikł z nich gniew, a siła miłości rodzicielskiéj przeistoczyła je zupełnie. Nie chcieli przed ukochanym stanąć w całéj ohydzie téj szkaradnéj walki. Twarz kobiety stała się spokojną, smutną ale dziwnym wyrazem miłości uśmiechniętą; nie można się było nawet domyślić że przed chwilą pałała oburzeniem i gniewem. Ojciec przybrał postawę poważną i prawie stał się podobny do porządnego człowieka, resztka jakiegoś wstydu mglisto osłaniała mu oczy. Dali sobie wzajemnie znak porozumienia i gdy Julek wszedł po cichu, śladu już kłótni nie zastał. Oczy obojga rodziców tęsknie zwrócone były ku niemu, ojciec drżał na samą myśl że w nim swojego nałogu pierwsze zarody spostrzedz może.

      Przybyły był chłopakiem lat około dwudziestu i żywym młodości swéj matki wizerunkiem, były to zupełnie te same rysy, szlachetne, delikatne ale jeszcze niestartym puszkiem wiosennym pokryte. Wśród tego flamandzkiego obrazu, brudnego ubóstwa, Julek odbijał jakby do niego nie należał, jakby z niego nie wyrósł; ubranie młodego chłopaka było skromne ale czyste i porządne; na twarzyczce igrał wesoły uśmiech młodzieńczy którym zdawał się chcieć przebłagać rodziców, pewien że się za jego spóźnienie gniewać będą.

      – Cóż ty tak późno powracasz? rzekła matka łagodnie. Patrz, wszak to już wkrótce dwunasta.

      – Powtarzaliśmy lekcye z kolegami rzekł trochę zmieszany Julek – i tak się jakoś spóźniło.

      Ojciec nic nie rzekł, ale wejrzenie jego tak badało syna jakby się do wnętrza jego duszy chciało dostać.

      – Ale to teraz taki czas, rzekł po chwili, że się długo zasiadywać za domem nie trzeba, a przytem i zważać z kim się wdać, bo jeszcze gdzie za cudze grzechy biedy napytasz…

      Julek chwilkę zmilczał i dodał z wyrazem szczerości:

      – Proszę ojca, jaki jest czas to jest, a uczyć się potrzeba; nasza nauka i mozolna i wielka, przedmiotów mnóstwo, wiele rzeczy na pamięć się uczyć musimy…

      Matka położyła mu rękę na ramieniu i spytała:

      – Toś ty pewnie nic nie jadł?

      – Eh! kochana matuniu jużem się tego z medycyny nauczył, że człowiekowi do życia wiele pokarmu nie trzeba, aby kromka chleba i trochę wody, nie jestem głodny.

      – Ja ci tam kazałam schować kawałek mięsa i trochę kartofli – toby ci przygrzeli.

      Na wzmiankę o jadle porucznik który dużo pił ale nie miał sposobności zjeść, znaczącą zrobił minę, lecz spotkawszy groźny wzrok żony językiem tylko powiódł po ustach i zmilczał; nie śmiał się upomnieć.

      Przytomność Julka jakby zesłańca pokoju uciszyła burzę i dała wieczór zakończyć cicho. Porucznik bardzo nawet grzecznie oddał dobranoc żonie która go pożegnała równie łagodnie. Z nim razem odszedł i Julek do dwóch izdebek wyżéj jeszcze na strychu położonych. Gdy za nimi Kachna drzwi zamknęła, kobieta pobiegła szybko ku łóżku, odsłoniła parawan i pochyliła się nad pościelą na któréj widać było uśpioną twarzyczkę piętnastoletniego dziewczęcia. Uspokoiła się przekonawszy że dziecię spało mimo hałasu i chodzenia. W istocie córka którą nie chciała mieć świadkiem przykrego zajścia z mężem, odpoczywała tym głębokim snem młodości którego czasem i wystrzały działowe nie przerywają.

      Piękna główka złotowłosa leżała na rozwitych puklach, zarumieniona snem, z pół otwartemi usty i przymkniętemi oczyma uśmiechając się jakimś marzeniem.

      Matka cichutko pocałowała ją w czoło, odeszła do stolika, siadła i z oczów jéj strumieniem puściły się łzy. Milcząca płakała tak długo, długo, aż gdy się świeca dopalać zaczęła sługa schwyciła ją za rękę prosząc aby szła spać.

      Nie zrzucając sukni porucznikowa padła ze łzami swemi na łoże.

—–

      Trzeba oddać tę sprawiedliwość rządowi moskiewskiemu że przy najgorliwszych chęciach szpiegowania, nigdzie ta gałąź administracyi gorzéj jak w Rossyi i Polsce urządzoną nie była. Rząd zmuszony posługiwać się wyrzutkami społeczeństwa, których ani wybrać ani zorganizować nie umiał, dowiadywał się zawsze ostatni o tem co już wszystkim ulicznikom wiadomem było. Policya jego bywała dokuczliwą ale najnieskuteczniejszą w świecie; donosiła o rzeczach błahych, nigdy inaczéj jak przypadkiem ważniejszych dojść nie mogąc.

      Tam gdzie ajent policyjny jak w Anglii czuje się kółkiem uczciwie pracującem w machinie społecznéj, gdzie się swojego rzemiosła wstydzić nie potrzebuje, czując że i na nim polega bezpieczeństwo publiczne, tam СКАЧАТЬ