Bobo. Janusz Korczak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bobo - Janusz Korczak страница 5

Название: Bobo

Автор: Janusz Korczak

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ jest odruchem niezbędnie poprzedzającym świadome życie boba – bez tego nie byłoby życia, tak pierwszy uśmiech poprzedza myśl, bez niego nie byłoby myśli…

      Uśmiecha się do ciebie matka, o bobo, nie ma żalu, że każdy dzień twego wzrostu jest dniem jej upadku, że każdy twój oddech, każde uderzenie tętna, jest krokiem naprzód dla ciebie, a krokiem wstecz dla niej.

*

      Bobo teraz przeprowadza badania swe planowo i z tym większym zapałem. Duchy pojedyncze już zna, stara się teraz ich wzajemny do siebie stosunek zrozumieć.

      Przygląda się obiadowi rodziców.

      Dobre duchy odprawiają dziwne nabożeństwo. Bobo wodzi za ruchem ich rąk, uzbrojonych w widelce i noże, śledzi je od talerza aż do ust uważnie i cierpliwie. I dziwi się dużym zdziwieniem.

      Trzy zdziwienia ma bobo: najmniejsze, powieki szeroko otwarte i uśmiech w oczach. Zdziwienie większe, usta uchylone, bobo zastyga w zdumieniu i patrzy, patrzy. Zdziwienie najwyższe to szybki oddech, niespokojne ruchy rąk i lęk w spojrzeniu.

      – Biedny bobaś, daj mu trochę zupy – mówi ojciec do żony. – Tak na nas patrzy.

      I bobowi badaczowi chcą wlać gwałtem zupę kwaśną, słoną, paskudną. Odwraca głowę, pluje, krzywi się, ręką odpycha.

      Bobo dawno już przestało wierzyć w nieomylność dobrych duchów i konieczność ulegania im, przeciwnie, coraz podejrzliwiej się przygląda, zawsze czujne, zawsze gotowe do protestu, zaklęciem krzyku stara się kierować ich czynami.

      Dobre duchy mają też swoje dziwactwa, należy bacznie obserwować każdy ich czyn, należy je wychowywać, by stały się zupełnie uległe bobowej woli.

      Bobo ufało kiedyś dobrym cieniom i wiele razy z wyrzutem bolesnym spojrzało na matkę, zanim nabrało przeświadczenia, że jej ufać bezwzględnie nie należy.

      Jedyne duchy nieomylne to ręce bobowe. Bobo dziś już rzadko, wyjątkowo tylko, nos sobie ręką zadrapie, i to wówczas, gdy w gniewie na chwilę równowagę umysłu utraci.

      Bobo teraz żąda: każdy przedmiot musi obejrzeć rękami i ssaniem.

      Rodzice mówią, że bobo się bawi.

      Mały człowiek dziki zbyt poważną rozpoczął pracę, zbyt mało ma czasu, by trwonić go na zabawy, zbyt wiele otacza niebezpiecznych tajemnic, by lekkomyślnie igrać z nimi.

      Kiedy leży w kołysce, pozornie bezczynnie, bada ręce, by się przekonać, czy nie mają jakichś ukrytych a ważnych właściwości, jaki jest ich wzajemny stosunek; rozmawia, mozolnie gimnastykuje struny głosowe, jak pianista przed ważnym koncertem odbywa długie i nużące próby.

      Na przechadzce bada w skupieniu tłumy obojętnych ruchomych cieni, jest jak człowiek, który by odbywał podróż pierwszą między słońcami i planetami – nowe i piękne, ale jakże o rozrywkach myśleć, gdy wokoło tyle tajemniczych zagadnień.

      Ulica z jej hałasem, ogród z zielenią, obce mieszkania i obce postacie, to lądy odległe, nieznane, zwiedzane w długich wieloletnich podróżach.

      Bobo znużone zasypia i przez sen się niespokojnie porusza, bo widzi w sennym marzeniu ułamki obrazów, jak widziało je niedawno na jawie.

      Zdobyło zaledwie kilka pewników, posiada wiele niesprawdzonych, przypuszczalnych prawd i tyle, tyle jeszcze zagadnień, które musi rozwiązać.

*

      Bobowi pokazują obrazki, patrzy i nie rozumie. Ale patrzy ciekawie, jak na wszystko, co istnieje, a więc trzeba znać, dociec czym i do czego służy. Chce obrazki pochwycić i do ust włożyć.

      Bobo wyciąga ręce i śmieje się do dzieci. Są to duchy dobre, służące dla nieznanych celów.

      Bobo postawiono przy lustrze. Spojrzało na matkę, zdziwiło się swym najwyższym zdziwieniem i ukryło twarz na jej ramieniu, chroniąc się przed niebezpieczeństwem. Bobo rozumuje: z chwilą gdy nie widzi niebezpieczeństwa, przestaje ono istnieć.

      Bobo znów w lustro spojrzało, ciekawość badacza przemogła obawę. I tu matka popełniła błąd: zabrała bobo. A przecież bobo długo musi patrzeć i myśleć, zanim coś zrozumie.

      Bobo długo bawi się kolorowym jajkiem z drzewa i umie już je przekładać z jednej ręki do drugiej.

      Teraz już nie ma potrzeby robić po stokroć to samo odkrycie, bo raz dokonane pamięta.

      Bobo bada mowę dobrych duchów; kiedy matka raz gniewnie przemówiła do boba, zdziwiło się najwyższym zdziwieniem:

      – To ważne, bardzo ważne, bardzo tajemnicze.

      Niezadługo zamiast nużącego zaklęcia krzyku i zawodnego zaklęcia wyciągniętych rąk, zdobędzie bobo zaklęcie pierwszego wyrazu.

      Niezadługo zrozumie, że między ruchomą piłką a dobrym duchem matką jest różnica życia…

      Dobre duchy już dawno przestały być dlań cieniami na jasnym tle.

*

      Matka ukazała się za szklaną szybą drzwi. Bobo wyciąga do niej ręce i uderza o szybę.

      Znów tajemnica?

      Cała kunsztownie i z takim wysiłkiem wzniesiona teoria o dobrych duchach i ich właściwościach nagle rozpadła się w gruzy.

      Bobo zalało się łzami.

      – Ignorabimus17. Nie będziemy wiedzieli.

*

      Kąpiąc się, bobo zrobiło odkrycie: prócz rąk posiada nogi – dwa odległe lądy.

      A może kołdra, poduszka, łóżko całe też są bobem, znów poszukiwania mozolne, rewizja gruntowna zdobytych prawd, lekkomyślnie wysnutych przypuszczeń.

      – Ignorabimus. Ignorabimus.

*

      Bobo stoi o własnych siłach.

      Tryumfuje…

      Bobo, bobo, z jaką przerażającą ufnością idziesz naprzeciw życiu…

      Feralny tydzień

      (Z życia szkolnego)

      Węglarz zrobił zawód.

      Tatuś bardzo się gniewał, że mama wszystko odkłada na ostatnią chwilę. Mama powiedziała, że jak tatuś nie wie, żeby nie mówił, bo węgle były zamówione już w czwartek. Tatuś powiedział; że w mieście, chwała Panu Bogu, niejeden jest tylko węglarz. Mama powiedziała, że wie o tym lepiej od tatusia, tylko że ten właśnie daje dobrą wagę. Tatuś powiedział, że mu groszowe oszczędności mamy stoją kością w gardle. Mama bardzo się obraziła. Niech tatuś sam gospodarstwo prowadzi; tatuś jest człowiek bezwzględny; mama miałaby też wiele do powiedzenia. A tatuś powiedział: – Już się zaczyna stara śpiewka – i wyszedł.

      Działo się to w niedzielę, a w poniedziałek rano w mieszkaniu było zimno jak w psiarni.

      Stasia СКАЧАТЬ



<p>17</p>

ignorabimus (łac.) – 1 os. lm cz.przysz., nie będziemy wiedzieli, tu w znaczeniu: nie uda nam się dowiedzieć. [przypis edytorski]