Emancypantki. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 55

Название: Emancypantki

Автор: Болеслав Прус

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ przed twoją pierwszą żoną, nie ja byłabym z tobą po śmierci, ale tamta. Lecz dodają, że gdybyś miał od niej akt uwalniający cię ze ślubu, w takim razie, choćby ona mnie przeżyła, będziesz po śmierci moim”.

      Ach – dodał – muszę panią objaśnić, że moja żona jest spirytystką, a nawet należy do mediów…

      Pani Latter siedziała z założonymi rękoma; gość patrzył z niepokojem, widząc w jej oczach tlejące iskry nienawiści.

      – Cóż pani na to?… – odezwał się tonem prośby.

      – Ja?… – odpowiedziała jak przebudzona. – Posłuchaj, Arnoldzie… Przez kilkanaście lat żyłeś z nie znaną mi kobietą… pieściłeś ją… masz z nią syna… Twoja jakaś tam sława wojskowa należała do niej, twoja praca – do niej, twój majątek – do niej…

      Zatchnęła się, lecz chwilę odpocząwszy mówiła dalej:

      – Przez ten czas ja musiałam dźwigać ciężar wdowieństwa bez jego korzyści… Pracowałam nad utrzymaniem w porządku kilkuset osób, wychowywałam dzieci… Borykałam się z ludźmi, z obawą o jutro, niekiedy z rozpaczą, podczas gdy wy tam byliście szczęśliwi na mój koszt… Dziś wiesz, co mam za to?… Dwoje dzieci, których los nie jest ustalony, a dla siebie bankructwo… Kompletne bankructwo!… Już nawet zalegam w opłacie komornego, a gdybym dziś sprzedała pensję i spłaciła długi, nie wiem… czy wyjdę w jednej sukni.

      W takiej chwili ty, który mnie obdarłeś ze swojej pomocy i osoby, ty przychodzisz do mnie i masz odwagę mówić:

      „Kochana pani, zaakceptuj moje postępowanie z tobą, ponieważ jednej z moich przyjaciółek… powiedziały duchy, że powinna awansować na legalną żonę!…”.

      Czyś ty oszalał, Arnoldzie, proponując mi coś podobnego?… A przecież ja się na to nigdy nie zgodzę… nigdy!… Chociażby moje własne dzieci u moich nóg konały z głodu…

      Zerwała się z zaciśniętymi pięściami.

      – Nigdy… słyszysz?… nigdy!…

      Przeszła się kilka razy po gabinecie, szlochając. Powoli jednak uspokoiła się i otarłszy oczy stanęła przed mężem.

      – No?… – rzekła krótko.

      Gość spojrzał na zegarek i także podniósł się z fotelu. Na jego ruchliwej twarzy malował się w tej chwili spokój.

      – Widzę – rzekł – że jesteś pani bardziej rozdrażniona, aniżeli można było przypuszczać. No, ale trudno… Każdy ma swoje racje…

      A teraz stawiam pani ultimatum.

      Jest nas czworo: mój syn, Henryk, jego matka, ja i pani. Mam bardzo mały majątek – dwadzieścia tysięcy dolarów… Ale ponieważ jakiś czas żyłem na koszcie pani, więc oddam jej z mego mienia – pięć tysięcy dolarów.

      Teraz idę do adwokata i powiem, co ma robić. Mniej więcej za miesiąc odbiorę kopię aktu i doręczę pani jej część pieniędzy… Rozumie się, niezależnie od opłaty za akta i od tych ośmiuset rubli, które winienem…

      – Jesteś!… – syknęła pani Latter.

      Lecz w tej samej chwili przyszło jej na myśl, że pięć tysięcy dolarów po kursie bieżącym wynoszą półósma7 tysiąca rubli…

      Gość niedbale machnął ręką, ukłonił się i wyszedł nie odwracając głowy.

      Pani Latter patrzyła za nim… patrzyła… a gdy skrzypnęły drzwi przedpokoju i na schodach rozległ się łoskot kroków odchodzącego, zalała się rzewnymi łzami.

      W kwadrans potem umyła twarz i dysząca zemstą poczęła snuć plany upokorzenia człowieka, który śmiał być szczęśliwym pomimo jej nienawiści.

      „Przebaczyłam mu, a on zaproponował rozwód!… Nędznik, krzywoprzysięzca, wielożeńca!… Jakżebym chciała mieć teraz wielki, ogromny majątek… Pojechałabym tam, do niej, i powiedziałabym:

      Możecie pobrać się z sobą, popełnić świętokradztwo… Ale w obliczu Boga, ty, kobieto, zawsze będziesz tylko jego kochanką, a twój syn nieprawym dzieckiem… Wobec Boga nigdy nie będziecie mężem i żoną, nie połączycie się nawet po śmierci, bo ja… nie uwalniam go od przysięgi…”.

      Ocknęła się i ją samą zdziwił tak mocny wybuch.

      „Ostatecznie – myślała – czego ja się drażnię… Dziecko nic nie winno, chyba tyle, że jest jego dzieckiem… A tamta, której nie wiem nawet nazwiska, warta swego wspólnika… Wypędziłam go, znalazł istotę godną siebie, i tak muszę nadal traktować ich stosunek: pogardliwie, nie dramatycznie.

      Ach, gdyby Solski oświadczył się nareszcie o Helenę!… Za długo trwa ta wulkaniczna miłość, o której wszyscy mówią i kompromitują dziewczynę… Miałabym pieniądze, a od nędznika nie przyjęłabym nawet tych ośmiuset rubli, które mi winien. Wtedy pokazałabym mu drzwi, bo właściwie co za wspólność ze mną może mieć jakiś pan Arnold…”.

      Pani Latter przypominała sobie niedawną rozmowę, silny głos, grę fizjognomii Arnolda, jego niespodziewane wybuchy gniewu i doszła do wniosku, że ten człowiek – nie pozwoli się zdeptać.

      „W każdym razie – mówiła w duchu – mam pewnych osiemset rubli za miesiąc: mogę więc dziś pożyczyć ze sześćset… A nędznik!… Daje mi siedem tysięcy rubli odstępnego, sam niewart siedmiu groszy… Tej sumy, rozumie się, nie przyjmę nigdy w świecie!…”.

      Kazała zawołać pannę Martę, a gdy gospodyni weszła, odezwała się do niej:

      – Więc Szlamsztejn odmawia?…

      – Co taki… z przeproszeniem pani, wie?… na czym on się zna?… Niby to gniewa się, że Fiszman u nas zarabiał – odparła gospodyni z grymasem.

      Pani Latter zastanowiła się.

      – Fiszman?… Drugi raz już mi to panna Marta powtarza. Nie znam żadnego Fiszmana. Może to ten, co nam masło przywozi?

      – Nie, proszę pani. Masło przywozi Berek, a Fiszman to taki kapitalista. Już nawet wiem, gdzie mieszka…

      – Trzeba go jutro sprowadzić – odparła pani Latter patrząc w okno. – Zawsze z końcem kwartału są niedobory… Ale za miesiąc będą pieniądze.

      Kiwnęła głową na znak, że gospodyni może odejść, i znowu rozpoczęła gorączkowy spacer po gabinecie. Uśmiechała się sama do siebie czując, że gniew na męża rozbudził w jej duszy nowe zasoby energii.

      „Nie dam się!… nie dam się!…” – powtarzała zaciskając pięści.

      Nie pomyślała, na jak długo wystarczy jej ten nowy zapas sił i – czy nie jest on już ostatnim?

      Wychodzącą pannę Martę СКАЧАТЬ



<p>7</p>

półósma (daw.) – siedem i pół. [przypis edytorski]