Название: Emancypantki
Автор: Болеслав Прус
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Ach, więc mamy zmianę nazwiska!… – zawołała pani Latter z szyderczym śmiechem, uderzając ręką w poręcz kanapki. – To daje do myślenia, że nie traciłeś pan czasu…
Gość patrzył na nią zdziwiony.
– Chyba słyszała pani o mnie…
– Nic nie słyszałam – odparła szorstko. – Ale znam tę pochyłość, po której staczają się słabe charaktery…
Gość znowu zarumienił się, ale tym razem z gniewu.
– Pozwoli pani, że w kilku słowach dam jej małe objaśnienie.
Pani Latter bawiła się wstążką sukni.
– Jak pani wiadomo, zawsze byłem nieśmiały: w liceum, w uniwersytecie… Gdy przyjechałem do tego kraju na nauczyciela prywatnego, moja nieszczęsna wada spotęgowała się, a gdy… miałem zaszczyt zostać mężem pani… prawie przeszła w chorobę…
– Co jednak nie przeszkadzało umizgać się…
– Mówi pani o tej guwernantce z Grenoble, do której – nie umizgałem się, tylkom jej pomagał jako rodaczce… Ale mniejsza o nią…
Otóż, gdym otrzymał – raz na zawsze – dymisję od pani, pojechałem do Niemiec pragnąc tam zostać guwernerem. Poradzono mi jednak, ażebym przeniósł się do Ameryki, co też zrobiłem.
Chwilę odpoczął.
– Tam trafiłem na wojnę domową i z biedy zapisałem się do armii północnej jako Eugeniusz Arnold. Zmieniłem nazwisko z obawy, ażeby go nie skompromitować, ponieważ byłem pewny, że z moją nieśmiałością, jeżeli natychmiast nie zginę, to albo ucieknę w pierwszej bitwie, albo zostanę rozstrzelany – za zbiegostwo.
Wnet jednak przekonałem się, że nieśmiałość i tchórzostwo są dwie rzeczy różne. Krótko mówiąc: skończyłem kampanię w randze majora, dostałem od rządu trzysta dolarów emerytury, od kolegów ten oto pierścień i – co mnie najwięcej dziwiło – nauczyłem się rozkazywać, ja, który niegdyś tylko spełniałem rozkazy wszystkich, nawet moich uczniów…
A ponieważ tak wybornie posłużyło mi nowe nazwisko, więc – zatrzymałem je.
– Budująca historia – odezwała się pani Latter. – Ja inne stawiałam panu wróżby…
– Wolno wiedzieć? – spytał ciekawie.
– Że pan będziesz grał w karty.
Gość roześmiał się.
– Ja nigdy nie biorę kart do ręki.
– Grywałeś pan jednak co wieczór.
– Ach, tutaj?… Przepraszam panią, ale chodziłem do znajomych na wista dlatego, ażeby… nie być w domu…
– To jednak kosztowało.
– Nie tak wiele. Może w ciągu tych paru miesięcy przegrałem… ile?… z dziesięć rubli.
– Zostawiłeś pan długi.
Gość zerwał się z fotelu.
– Jestem gotów spłacić je, od dawna… Ale skąd pani wie o nich?…
– Musiałam wykupić pańskie weksle.
– Pani?… – zawołał uderzając się w czoło. – Nie pomyślałem o tym!… Ale to nie były długi karciane. Raz poręczyłem za jednym rodakiem… Drugi raz – trzeba było wykupić stąd i wysłać do Francji tę guwernantkę z Grenoble, a trzeci raz wziąłem pieniądze na własną podróż będąc pewny, że odeszlę je z Niemiec w pół roku… Los zrządził inaczej, ale spłacę choćby dziś, jestem na to przygotowany. Nie wynoszą one tysiąca rubli.
– Osiemset – wtrąciła pani Latter.
– Weksle pani ma? – spytał.
– Są przedarte.
– To nic nie stanowi. Nawet choćby ich nie było, wystarczy mi słowo pani, że nie znajdą się w obcych rękach.
Nastała dłuższa chwila milczenia. Gość był zakłopotany jak człowiek, który ma powiedzieć coś niemiłego, a pani Latter wpadła w zadumę. W jej duszy gotował się przewrót.
„Odda mi osiemset rubli – myślała. – Jest zupełnie przyzwoitym człowiekiem, jeżeli nie kłamie… Ale on nigdy nie kłamał… Guwernantki nie bałamucił, w karty nie grał, więc… o co myśmy się poróżnili?… I dlaczego nie mielibyśmy się pogodzić? Dlaczego?…”.
Ocknęła się i patrząc łagodniej na swego eks-męża rzekła:
– Przypuszczając, że to, co pan mówił, jest prawdą…
Gość wyprostował się, w oczach błysnął mu gniew.
– Za pozwoleniem – przerwał twardym tonem – do kogo pani raczy odzywać się w ten sposób?… Nikt nie ma prawa kwestionować tego, co ja mówię.
Pani Latter zdziwiła się, nawet zlękła wybuchu, któremu potężny głos mówiącego nadawał niezwykłą powagę.
„Dlaczego on wtedy tak mi nie odpowiadał?… Skąd ten głos?..” – przeleciało jej przez myśl.
– Nie chcę pana obrażać – rzekła – ale… musisz przyznać, że między nami istnieją dawne i bolesne rachunki…
– Jakie?… Wszystko płacę… Osiemset rubli dziś, resztę za miesiąc…
– Są rachunki moralne…
Gość patrzył na nią zdumiony. Pani Latter przyznawała w duchu, że nie zdarzyło jej się widzieć spojrzenia, w którym byłoby tyle rozumu, siły i jeszcze czegoś – czego się obawiała.
– Moralne – rachunki – między nami?… – powtórzył gość. – I to ja mam być dłużnikiem?…
– Opuściłeś mnie pan – przerwała podniecona – nie dawszy żadnego objaśnienia.
Na twarzy gościa widać było rosnący gniew, który w oczach pani Latter robił go jeszcze piękniejszym.
– Jak to?… – rzekł. – Pani, która przez kilka nieszczęsnych lat naszego pożycia traktowałaś mnie jak psa, jak… szlachcic swego guwernera… pani mówisz o opuszczeniu cię?… Całą moją winą jest to, że panią ubóstwiałem widząc w niej nie tylko ukochaną kobietę, ale i wielką damę barbarzyńskiego narodu, która zniżyła się do poślubienia biedaka emigranta… No, ale przez ostatni rok, a szczególniej ostatnią scenę, СКАЧАТЬ