Ziemia obiecana. Władysław Stanisław Reymont
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ziemia obiecana - Władysław Stanisław Reymont страница 40

Название: Ziemia obiecana

Автор: Władysław Stanisław Reymont

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ doskonale imitujących ruchy starej świni, oblatywać pokój, pokwikując od czasu do czasu.

      Tonia zanosiła się szalonym śmiechem. Róża klaskała w dłonie z całych sił, a Fela biła piętami o dywan i trzęsła się z radości. Krótkie jej włosy rozplatały się i niby jasną wiechą zakryły jej twarz różową, rozbawioną niesłychanie.

      Mela rzucała poduszkami w Müllera, również porwana ogólną wesołością, a Müller po każdym uderzeniu podskakiwał, wyrzucał zabawnie tylnymi nogami i kwiczał przeciągle, wreszcie zmęczony zaczął się wypałączonym grzbietem czochrać o nogi Róży, wreszcie położył się na środku dywanu, wyciągnął nogi i zupełnie niby świnia zmęczona chrząkał, mruczał i pokwikiwał jak przez sen.

      – Nieporównany! Wyborny! – wołały z uniesieniem rozbawione panny.

      Wysocki wytrzeszczonymi oczami, zdumiony przypatrywał się po raz pierwszy tej cyrkowej zabawie znudzonych milionerek; zapomniał strzepywać klapy, nie wciskał mankietów w rękawy, nie kręcił wąsików, tylko wodził oczami po twarzach kobiet i mruknął z obrzydzeniem:

      – Błazen.

      – Z jakiego punktu? – zapytała Mela, która najpierw się uspokoiła.

      – Ze wszystkich ludzkich punktów – odpowiedział twardo i podniósł się, oglądając za kapeluszem, w który Fela próbowała wsadzić obydwie nogi.

      – Uciekasz, Mieciek? – pytała zdumiona jego surowym spojrzeniem.

      – Muszę iść, bo muszę się wstydzić tego, że jestem człowiekiem.

      – François, otworzyć wszystkie drzwi, bo obrażone człowieczeństwo wychodzi – wołał drwiąco Bernard, który przez cały czas popisów Müllera leżał najspokojniej i palił papierosy.

      – Róża, Mieciek się obraził i chce wyjść, nie pozwól mu.

      – Mieciek, zostań! Co ci się stało? dlaczego?

      – Dlatego, że ja nie mam czasu, przyrzekłem komuś, że przyjdę – tłumaczył się miękko, usiłując ściągnąć swój biedny cylinder z nóg Feli.

      – Mieciek, zostań, proszę cię bardzo, przecież obiecałeś mnie odprowadzić do domu – szeptała gorąco Mela i bladą jej twarz pokrył rumieniec wzruszenia.

      Pozostał, ale siedział chmurny i nawet nie odpowiadał na drwiące uwagi Bernarda, ani na burszowskie dowcipy Müllera, który znowu się położył u nóg Róży.

      Zapanowała zupełna cisza.

      Elektryczność drgała w kryształowych kwiatach i mżyła błękitnawym pyłem światła na pokój, na matowe czarne ściany, z których, niby błękitne oczy, patrzyły cztery włoskie akwarele, oprawne w aksamitne czarne ramy, zawieszone na jedwabnych sznurach, na te znudzone próżniactwem głowy, co żółtawymi plamami odcinały się od czarnego tła ścian i mebli, skrzyły się na ozdobach pianina z zielonawego brązu, stojącego w jednym rogu, które z odkrytą klawiaturą było podobne do jakiegoś potworu91, połyskującego długimi, żółtawymi kłami.

      Przez zamknięte okiennice wewnętrzne i zapuszczone ciężkie czarne portyery, nie dochodziły z miasta żadne głosy, prócz huczącego, słabego szmeru i drgań bezdźwięcznych, co niby ledwo wyczute bicie pulsu rozlewały się po pokoju.

      Dym, jaki ustawicznie puszczał kłębami Bernard, snuł się sinawym, rzadkim obłokiem, przysłaniał złoty wóz Aurory i nimfy nagie, niby najcieńszą bengaliną, opadał, czepiał się ścian i darł się w długie włókna o plusze i wypływał do dalszych pokojów drzwiami, w których, niby ostry krzyk w tej czarnej symfonii, czerwieniła się jaskrawo liberia lokaja, gotowego na każde skinienie.

      – Róża, ja się nudzę, ja się śmiertelnie nudzę zajęczała Toni.

      – A ja się bawię wesoło – zaczęła wołać Fela, podrzucając nogą cylinder Miecia.

      – Ja się bawię najlepiej, bo wcale nie potrzebuję zabawy – powiedział ironicznie Bernard.

      – François, każ dawać herbatę! – rzuciła Róża.

      – Róża, nie chodź, ja ci dokończę kawał.

      Uniósł się na łokciu i szeptał, całując raz po raz różowy koniec ucha.

      – Nie ugryź mi kolczyka! Za mocno! Masz takie gorące usta! – szeptała, przechylając głowę ku niemu, zagryzła usta, a spod przymkniętych, ciężkich, sinawych powiek zaczęły się skrzyć zielonawe błyski.

      – Ze strachu zaczął się żegnać – szeptał głośniej Will.

      – Cóż to – on katolik?

      – Nie, ale co to szkodzi się zabezpieczyć.

      Wysłuchała reszty kawału i nie roześmiała się znudzona.

      – Wilhelm, ty jesteś dobry, kochany – mówiła, głaszcząc go po twarzy – ale twoje anegdoty są za bardzo berlińskie, nudne i głupie. Ja zaraz przyjdę, a tymczasem może Bernard co zagrasz.

      Bernard powstał, pchnął nogą taburet do pianina i zaczął ze wściekłą brawurą grać trzecią figurę kadryla.

      Ocknęli wszyscy z milczenia i nudy.

      Wilhelm podniósł się i zaczął tańczyć trzecią figurę z Felą, tańczyli kontredansa z zacięciem kankana, włosy Feli trzęsły się jak pęk słomy na wichurze, zasłaniały jej oczy, opadały aż na brodę, fruwały za nią, odgarniała je ręką i tańczyła do upadłego.

      Toni leżała w fotelu i znudzonym wzrokiem goniła za ruchami Willa.

      Lokaj ustawiał z boku małe, hebanowe stoliczki, inkrustowane wytwornie perłową masą i kładł zastawę do herbaty.

      Róża przeciągnęła się leniwie i utykając, i kołysząc szerokimi biodrami, szła ku drzwiom i zatrzymała się chwilę przy Wysockim, który półgłosem mówił:

      – Słowo pani daję, że to nie dekadencja, to jest zupełnie co innego.

      – Cóż to jest zatem? – pytała Mela, przytrzymując Wysockiemu ręce, żeby nie mógł otrzepywać się i wpychać mankietów.

      – Ja bym chciała być dekadentką. Mieciek, czy ja mogę być dekadentką? Mieciek, ja chcę być dekadentką, bo ja się nudzę – wołała Toni.

      – To jest tylko próżniactwo, pochodzące ze zbytku czasu i zbytku pieniędzy! Nuda jest chorobą bogaczów. Ty, Mela, nudzisz się, Róża się nudzi, Toni się nudzi, Fela się nudzi, no i z wami nudzą się te dwa bałwany, a poza wami połowa córek i żon milionerów nudzi się. Wszystko was nudzi, bo wszystko mieć możecie, co kupić można. Was nic nie obchodzi, chcecie się tylko bawić, a najszaleńsza zabawa kończy się również nudą. Z punktu socjalnego…

      – Mieciek, СКАЧАТЬ



<p>91</p>

potworu – dziś popr.: potwora. [przypis edytorski]