Ziemia obiecana. Władysław Stanisław Reymont
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ziemia obiecana - Władysław Stanisław Reymont страница 39

Название: Ziemia obiecana

Автор: Władysław Stanisław Reymont

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ – szepnęła Mela z wyrzutem.

      – No, cicho, cicho! – ucałowała ją serdecznie. Weszły do niewielkiego pokoju, zupełnie czarnego, bo meble, obicia ścian, portiery, wszystko było pokryte czarnym pluszem lub czarną, matową farbą.

      Pokój robił wrażenie kaplicy przedpogrzebowej.

      Dwóch, zupełnie nagich, przegiętych w tył olbrzymów, z ciemnego brązu, unosiło w herkulesowych rękach, nad głową wielkie gałęzie dziwacznie poskręcanych storczyków, o kryształowych białych kwiatkach, z których mżyło na pokój elektryczne światło.

      Na czarnych kanapkach i fotelikach niskich siedziało kilka osób w milczeniu i w najswobodniejszych pozach, a nawet jeden z mężczyzn leżał na dywanie, pokrywającym całą posadzkę; dywan był także czarny, miał tylko w środku wyhaftowany olbrzymi bukiet czerwonych storczyków, które, niby potworne, dziwaczne, powyginane robaki, zdawały się pełzać po pokoju.

      – Will, na przywitanie Meli mógłbyś wywrócić koziołka – zawołała Róża.

      Wilhelm Müller, olbrzymi jasnowłosy drab, w obcisłym kostiumie cyklisty, podniósł się z fotelu, rzucił na dywan, przekręcił się trzy razy w powietrzu z wprawą gimnastyka zawodowego i stanął na środku pokoju, kłaniając się po cyrkowemu.

      – Brawo, Müller! – zawołał leżący na dywanie pod oknem, zapalając papierosa.

      – Mela, chodź mnie pocałować – mówiła rozrośnięta panna, leżąca na niskim, biegunowym krześle, leniwie nadstawiając policzek. Mela ją pocałowała i usiadła na kanapce obok Wysockiego, który, pochylony nad małą, szczupłą, różową blondynką, trzymającą nogi na taburecie, szeptał po cichu i co chwila otrzepywał klapy, chował w głąb rękawów dość brudne mankiety, wykręcał energicznie wąsiki blond i dowodził:

      – Z punktu właśnie feministycznego nie powinno być żadnych różnic prawnych pomiędzy kobietą a mężczyzną.

      – No tak, ale ty Mieciek jesteś nudny! – skarżyła się żałośnie blondynka.

      – Nie witasz się ze mną, Mieciek! – szepnęła Mela.

      – Przepraszam panią, panna Fela właśnie nie da się przekonać.

      – Wysocki płaci podwójną karę: Meli powiedział pani, a Feli panna, płać Mieciek! – wołała Róża, przyskakując do niego.

      – Zapłacę, Róża, zaraz zapłacę – zaczął się rozpinać i szukać po wszystkich kieszeniach.

      – Mieciek, nie rozpinaj no się zupełnie, to nie jest zabawne – szczebiotała Fela.

      – Ja za ciebie zapłacę, jeśli nie masz pieniędzy.

      – Dziękuję ci Mela, pieniądze mam, byłem dzisiaj w nocy wzywany do chorego.

      – Róża, dlaczego ja się potrzebuję nudzić? – jęknęła Toni z fotelu biegunowego.

      – Will, zabaw Toni, słyszysz, próżniaku!

      – Nie chcę, muszę się przeciągnąć, bo mnie krzyż boli.

      – Dlaczego ciebie boli krzyż?

      – Toni, jego z tych samych powodów boli krzyż, co ciebie – śmiała się Fela.

      – Trzeba go wymasażować.

      – Ja bym chciała mieć twoją fotografię, Will, ty dzisiaj mocno wyglądasz – szepnęła Róża, w jej szarych wielkich oczach zaczęły skrzyć się zielonawe błyski, przygryzła usta bardzo szerokie i wąskie, co niby kresa czerwona przecinały jej twarz długą, biało-przeźroczystą, okoloną nimbem najczystszej miedzi, włosami rozdzielonymi na środku głowy i zaczesanymi na skronie i na uszy, że tylko ich różowe końce migotały olbrzymimi szafirami, oprawnymi w brylanty.

      – Fotografujcie mnie w takiej pozie – wołał, kładąc się w znak na dywanie i z rękami podwiniętymi pod głowę leżał w całej swojej długości, śmiejąc się dźwięcznym, wesołym śmiechem.

      – Siądźcie dziewczynki obok mnie! Chodźcie sikorki!

      – On jest zupełnie dzisiaj ładny – szepnęła Toni, pochylając się nad jego jasną, młodą, typowo niemiecką twarzą.

      – On jest młody – wołała Fela.

      – Wolisz Wysockiego?

      – Kiedy Wysocki ma takie cienkie nogi.

      – Cicho, Fela, nie gadaj głupstw.

      – Dlaczego?

      – No, wprost dlatego, że nie wypada.

      – Moja Róża, dlaczego nie wypada? Ja wiem, co mężczyźni opowiadają o nas, mnie wszystko Bernard mówi, on mi opowiadał taki jeden zabawny kawał, że umierałam ze śmiechu.

      – Powiedz go Fela – szepnęła Toni, ziewając z nudów.

      – Mała, jak opowiesz przy mnie, to ci już nigdy nic nie opowiem – zaoponował Bernard, leżący na dywanie.

      – On się wstydzi! ha, ha, ha! – zerwała się z kanapki, zaczęła biegać po pokoju jak wariatka, przewracała sprzęty, zataczała się na Tonię.

      – Fela, co ty wyrabiasz?

      – Ja się nudzę. Róża, ja się wściekam z nudów.

      Usiadła na stosie pluszowych, czarnych poduszek, jakie jej podsunął lokaj.

      – Skąd ty, Wilu, masz tę szramę? – pytała, wodząc palcem długim i cienkim po czerwonej prędze przecinającej mu twarz od ucha do małych rozstrzępionych wąsików.

      – Od szabli – odpowiedział, usiłując złapać jej palec zębami.

      – O kobietę?

      – Tak. Niech Bernard opowie, on mi sekundował tak głośno, że wszystkie bumsy berlińskie wiedziały o tej sprawie.

      – Powiedz Bernard.

      – Dajcie mi spokój, nie mam czasu – mruknął Bernard, przewrócił się z boku na wznak i patrzył w sufit, po którym leciały za złotym wozem Aurory gromady nagich, skrzydlatych nimf; palił papierosa za papierosem, które mu podawał i zapalał stojący w drzwiach lokaj, ubrany w czerwoną francuską liberię – zresztą to sprawa za bardzo skandaliczna.

      – Will, umawialiśmy się przecie, zawiązując nasze zebranie, że mamy mówić sobie wszystko, wszystko – mówiła Toni, przysuwając się bliżej z fotelem.

      – Mów, Wilhelm, wyjdę za ciebie za mąż w nagrodę – rozśmiała się dziwnie.

      – A ja bym cię wziął, Róża, ty masz w sobie grubego diabła.

      – I jeszcze grubszy posag – rzuciła СКАЧАТЬ