Tomko Prawdzic. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tomko Prawdzic - Józef Ignacy Kraszewski страница 5

Название: Tomko Prawdzic

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ głową.

      Po tem zaczęto go wybadywać, czyby niemiał ochoty wstąpić do zakonu?

      Tomko odparł naiwnie, że nieczuje w sobie powołania. Starano się je wzbudzić, na próżno. Z filozofij odesłano go ojcu zapewniając że już bardzo dosyć umie na prostego ślachcica i przyszłego hreczkosieja. A Tomko utrzymywał cum debita reverentia, ruszając z lekka ramionami, że nic a nic z gruntu niepoznał a ledwie począł z rudymentami cokolwiek się oswajać.

      Ojciec na to dictum odwrócił się poważnie i spytał go:

      – A co waści w głowie? czy to chcesz wyjść na uczonego żeby łokciami świecić? czy na księdza?

      – Nie ojcze Dobrodzieju, ale chciałbym coś umieć.

      – Toć ojcowie Jezuici najlepiej wiedzą ile tobie umieć potrzeba, dość ci na ślachcica, tego co masz; bodaj czy nie więcej tam liznąłeś odemnie, com tylko z łaciną się trochę poborukał i rachunku skosztował, a Gradus ad Parnassum znam tylko z widzenia. – Pocóż waści więcej, księdzem taki nie będziesz, bo mówią powołania nie czujesz.

      – Nie czuję ojcze dobrodzieju!

      – Więc po cóż ta nauka? Żebyś potém poczciwą gospodarką i ślacheckiem życiem gardził, mędrkował i świdrował myślą —

      Tomko zamilkł i spuścił głowę.

      – Z wielkiej nauki mówił dalej ojciec, muchy się w nosie lęgną, to raz; – powtóre, głowa się do góry zadziera, co także licha warte; tysiące złych myśli do głowy nalatuje i ze szczęścia, z życia bożego kwita. Nauka spokoju nie da, szczęścia nie da; a dziurawe łokcie i obałamuconą głowę nieochybnie.

      – Mój ojcze, wybąknął ośmielając się Tomko, wychowany w staroświeckiem uszanowaniu dla rodziców natchnionem też prawdziwem do nich przywiązaniem; ojcze mój drogi, nie gniewaj się na mnie.

      – A za cóż bym się miał gniewać?

      – Za to co powiem może zbyt śmiało.

      – To waść lepiej niemów —

      Syn zamilkł poszłusznie, ukłonił się i chciał odejść; pan Bartłomiej pogładził wąsa, ruszył ramionami, obejrzał się na żonę, która napróżno dawała mu znaki, aby Tomkowi owszem odwagi do szczerości poddał. —

      – No i cóż tam? spytał ojciec —

      – Wola ojca Dobrodzieja swięta, nic nie powiem —

      – Grzeszny jestem; ciekawość mnie bierze, co to tam tak głupiego miałeś powiedzieć – No mów smiało, nie będę się gniewał. Już to widzę ta pora przychodzi że jajca kury uczyć i przewodniczyć im poczną – Słucham waści.

      Trzeba wiedzieć że poczciwy pan Bartłomiej jako żyw nigdy się w sercu na dziécię nie gniewał i wedle tradycji, gdy sądził że należało okazać oburzenie, nauczyć mores, wystąpił z powagą swoją i objawiał gniew niezgorzej udany jak na domorosłego aktora, aby dziecię z karbów nie wychodziło.

      Tomko przy swoim rozumku, naiwny był i prostoduszny na podziw, czasem się to jedno z drugiem godzi i jedno z drugiem chodzi całe życie.

      – Ojcze dobrodzieju, rzekł, to co mam mówić, przeciągnie się, chcę wyspowiadać się szczérze i do głębi serca.

      – No to mów że waść, mów!

      – Proszę więc o cierpliwość.

      – Kto ma dzieci, musiał się jej nauczyć, odrzekł pretensjonalnie pan Bartłomiej zawijając poły od kapoty i siadając na sepeciku obok żony. Potem założył nogę na nogę, łokieć oparł o stolik, łysą głowę wziął w dłoń namulaną i siwe oczy wlepił w syna, któren mnąc w ręku surducinę stał przy progu pokornie, ze spuszczonemi oczyma.

      Pani matka nieodwróciła oczów od jedynaka, pasąc je swym ulubieńcem; a w wejrzeniu poczciwej niewiasty tyle było głębokiego rozumu! Rozum bowiem i miłość patrzą jednakowo i choć częstokroć działają całkiem przeciwnie i jedno na przekor drugiemu, któż nieprzyzna, że wejrzenie wszelkiej miłości pełne jest najwyższego rozumu?…

      III

      – Kochany ojcze, kochana matko, rzekł po chwili Tomko dawno mi to na sercu cięży, żem sobie uczynił postanowienie bez zezwolenia, bez wiadomości nawet waszej; a jednak postanowienie niezłomne.

      – Wszystko na świecie jest złomne, odparł surowo pan Bartłomiej – ale o jakimże to postanowieniu jest mowa? Gołowąs miałby sam sobą kierować?

      Tomko westchnął.

      – Opowiem jak do tego przyszło, rzekł. Byłem jeszcze dzieckiem, kiedym na naszym herbowym klejnocie zobaczył lwa nad mur wspiętego i coś trzymającego w łapach.

      Spytałem starego Szymona coby to było? odpowiedział mi – słyszałem że to – prawda. Cóż to prawda Szymonie? dobadywałem się z kolei. – A ot, rzekł wskazując mi na stole słomianą podstawkę pod butelki, ot prawda. – Ale, dodał, słyszałem, że prawda którą ten lew trzyma w łapach, ma być żelazna. – Do czegóż, się zda prawda żelazna? pytałem go znowu. – Pan Bóg to jeden raczy wiedzieć – rzekł Szymon rozstawiając misy na stole. – A dla czegóż ta prawda okrągła? mówiłem znowu. – Dla tego paniczu, że nie kwadratowa! odparł, a ta żelazna prawda herbowa, ćwiekiem mi w głowie utkwiła odtąd.

      – Ale cóż może mieć za związek waścina dykteryjka, spytał ojciec, z waścinem postanowieniem?

      – Natychmiast się to wyjaśni; smutnie pospieszył syn z odpowiedzią.

      – Dotąd nic nie rozumiem, waść musiałeś podwarjować!

      Tomko niżej spuścił głowę i mruczał dalej.

      – Odtąd myślałem tylko sam nie wiem dla czego, o prawdzie, wszystkich się pytałem, co to prawda? a od nikogo o tem dostatecznie dowiedzieć się nie mogłem. Różnie różni tłumaczyli, odpowiadali, a ze wszystkiego widać, że to jest jeszcze głęboką tajemnicą. Nikt dotąd niewie dobrze co to jest prawda?

      – Jakto niewie? oburzył się ojciec. Szymon to waść bardzo dobrze wytłumaczył, czegóż u diaska chcesz jeszcze?

      – Ale to ojcze dobrodzieju, ja już podrósłszy od żelaznej i słomianej do duchownej prawdy przyszedłem i o nią się chciałbym dopytać. Ale i ta dla mnie żelazna.

      – I prawisz o nich jak o żelaznym wilku, gderał ojciec miotając się, czyś się waść blekotu objadł? czy sfiksował?

      – Postanowiłem życie moje poświęcić poszukiwaniu prawdy.

      – Dalipan oszalał, oszalał! Nauka przewróciła mu głowę! Co mi prawi o prawdzie! Alboż to niewiesz trutniu jakiś, że prawdą jest – wszystko co prawda…

      Tu stary zaciął się i splunął.

      – Że prawdą jest wszystko СКАЧАТЬ