Stara baśń. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stara baśń - Józef Ignacy Kraszewski страница 10

Название: Stara baśń

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ nie zrobią… Wykupię się im, bądźcie spokojni, tylko wam jedną sakwę zostawię.

      Milczeniem gospodarz zgodził się na to, a Niemiec wysunął zaraz ku szopie, skąd parobek wyniósł po chwili sakwę, którą w komorze ukryto. Hengo podziękowawszy gospodarzowi, wrócił do izby i siadł znowu w swoim kącie, nim postrzeżono, że go nie stało98.

      W izbie gwar był i śmiechy.

      Smerda orzeźwiał też po piwie, ze starą babą żarty strojąc, a towarzysze mu rozgłośnym śmiechem wtórowali. Trwało to aż do nocy, wniesiono łuczywo suche, którego drzazgi między kamienie wetknięte zapalono, aby izbę oświecały.

      Zobaczywszy światło, smerda się dopiero obejrzał za gospodarzem dokoła.

      – Gdzież gospodarz? – zawołał.

      Wisz stał u progu chaty – trąciła go Jaga, niechętnie się zawlókł do środka. Ludzie mu widocznie nie w smak byli. Zobaczywszy starca, smerda wstał, idąc ku niemu, skinął i na podwórze z sobą prowadził.

      – Od knezia jadę do was i do drugich kmieci, i żupanów – rzekł. – Kneź was pozdrawia uprzejmie.

      Stary skłonił głowę i po siwych włosach powiódł zafrasowany pomarszczoną dłonią.

      – Pozdrowienie łaskawe – rzekł – ano, na tym nie koniec. Kiedy zdrowia życzy, pewnie czego żąda, inaczej by o kmieciu nie wspomniał.

      Smerda brwiami ruszył.

      – Ludzi nam bardzo, bardzo brak – rzekł. – Jednego ze swoich dać musicie do kneziowskiej drużyny. Wszak ci to ona was i ziemi broni.

      – Cóż to? Na wojnę myślicie? – rzekł Wisz.

      – My jej nie wydamy99 nikomu, ale na grodzie ludzie muszą być pogotowiu, do obrony – mówił smerda. – Dwóch nam zmarło z zarazy, jednego zwierz rozdarł w lesie, a kneź też ubił jednego, trzeba nam ludzi… U nas się źle nie dzieje… Głodu nie mają, jedzą razem ze psy kneziowskimi, a po całych dniach na brzuchach się wylegają. I piwa się im nie skąpi. Przyjdzie wyprawa, z łupu się co dostanie.

      – Albo się pójdzie w niewolę – dodał Wisz.

      – Jeżeli nie dwu, jednego musicie dać – zakończył smerda.

      – A jak żadnego? – zapytał Wisz.

      Smerda się zamyślił.

      – To was na sznurze powlokę do grodu – rzekł smerda.

      – Chociem kmieć wolny? – spytał gospodarz spokojnie.

      – Mnie co do tego! Kneź przykazał.

      – Tak, tak! – zawołał Wisz zadumany patrząc w ziemię. – Wziął się obyczaj taki. Patrzcie tylko, żeby was kiedy kmiecie na postronkach nie ciągnęli, jak się im naprzykrzy.

      Zmilczał posłaniec.

      – Nie przeciwcie się100 – szepnął po cichu. – Kneź tymi dniami zły bardzo… Przez sen, gdy w podsieni zadrzemie, zgrzyta zębami i jak wilk człapie. Na kmieciów się odgraża bardzo. Zamiast dwu, dajcie mi jednego człowieka – i skórę na kożuch, bo mi się mój dobry podarł na usługach.

      Zamyślony stał gospodarz długo w podwórzu, skinął potem na smerdę, by z nim szedł, wrócili do chaty. Na ławie siadł stary, kij między nogi wziąwszy, wsparł ręce na nim i po chłopcach swoich poglądał, jakby szukał ofiary.

      – Hej, Sambor – odezwał się do stojącego z tyłu za gromadką, śmiejącego się z dworakami chłopaka. – Sambor, chodź tu!

      Przywołany tym imieniem parobczak wyprostował się i podszedł.

      – Tobie w polu nie bardzo się chce robić, a koło domu też nie lepiej – rzekł do niego. – Więcej leżysz i śpiewasz, niż pracujesz… Ty byś się zdał do lekkiego chleba, przypasawszy mieczyk drugich ganiać i piórko za czapkę wetknąwszy, popisywać się urodą. Ty na kneziowski dwór pójdziesz z ochotą?

      Nagle zagadnięty parobczak, choć mu się niedawno twarz śmiała, posmutniał nagle. Oczyma niespokojnymi potoczył dokoła – zobaczył, jak mu się smerda przypatrywał ciekawie, ogarnęła go trwoga i padł przed starym na kolana.

      – Ej! ojcze panie, po cóż mnie w niewolę dajecie? – krzyknął.

      – Co za niewola – przerwał smerda. – Będziesz wojakiem. U knezia lepiej niż tu, a jak się spodobasz panu, kto wie, co będzie z ciebie.

      Wisz po schylonej jego głowie ręką pogładził.

      – Musi jeden iść za wszystkich… – rzekł. – Na ciebie kolej, Sambor.

      Stara Jaga, opodal stojąca, ręce załamała, bo choć parobczak synem jej nie był, ale się w chacie wychował i jak dziecko własne go kochano.

      Drudzy parobcy tym oznajmieniem strwożeni cofnęli się w głąb – opuściła ich wesołość. A tuż i smerda dłoń szeroką na ramię Samborowi położył, jakby go brał w posiadanie.

      – Pójdziesz z nami – rzekł.

      Podniósłszy oczy parobczak spotkał wejrzenie Wisza, skierowane ku niemu – które doń coś mówiło, coś, co oni tylko dwaj rozumieli.

      Sambor się uspokoił i wstał, smutny jeszcze, ale milczący, nie narzekając już na losy swoje.

      Kto by się wsłuchał był w głosy, które wewnątrz chaty się ozwały, gdy Jaga wyszła, załamawszy ręce – domyśliłby się, że tam niewiasty za Samborem zawodzić musiały. Nikt jednak nie śmiał ozwać się głośniej, aby obcy nie posłyszeli głosów niewieścich i nie domyślili, że się od nich pochowały101. Dano jeść przybyłemu smerdzie i ludziom jego, a piwo z cebrów dokończywszy wszyscy poszli do spoczynku. Wisz ich zaprowadził do obszernej szopy, na siano. Obok niej stały konie niemieckie. Niemca też puszczono, nie bardzo się troszcząc o niego – i szedł przy nich nocować.

      Gospodarz z Samborem sami pozostali w podwórku. Chłopak chciał zacząć rozmowę, gdy stary dał mu znak, aby z nim za wrota szedł, i wywiódł go nad rzekę. Księżyc wschodził nad lasami. Siadł stary, milcząc długo. Słowiki tylko krzyczały…

      – Nie płacz ty i nie narzekaj – począł po cichu Wisz. – Nikt nie wie, gdzie go jaka dola czeka. Chcieli wziąć jednego z was, a ja bym i sam im dał… bo mi tak było potrzeba… I nie tylko mnie, ale i drugim.

      – Za cóż ja idę? – nieśmiało spytał Sambor.

      – Boś ty rozumniejszy od drugich – mówił stary. – Bo masz oczy i język, bo więcej nas kochasz niż drudzy, bo ja tobie ufam i miłuję cię. Jesteś obcy, a mam cię za syna. Posłałbym syna… oni oba ziemianie i rolniki, СКАЧАТЬ



<p>98</p>

że go nie stało (daw.) – że go brakowało. [przypis edytorski]

<p>99</p>

wydać wojnę – wypowiedzieć komuś, wszcząć z kimś wojnę. [przypis edytorski]

<p>100</p>

przeciwić się (daw.) – sprzeciwiać się. [przypis edytorski]

<p>101</p>

że się od nich pochowały – że się przed nimi pochowały. [przypis edytorski]