Название: Król chłopów
Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Głos mnicha coraz wyraźniej, coraz mocniej podnosząc się, aby stępiałego już doszedł ucha, rozbrzmiewał po całej sali.
Oczekujący w sąsiednich komnatach, usłyszawszy go, zjawili się na progu gromadnie. Byli to ludzie poważni, w szatach ciemnych, smutnego a zadumanego oblicza. Oko ich na przemiany to szukało łoża, na którem spoczywał umierający, to pochylonej młodego królewicza głowy.
Niespokojni szeptali po cichu, Jarosz opadłszy ku ziemi, z głową na piersi zwieszoną, bezsilny zdawał się razem z królem swym dogorywać.
Kapłan w głos już, z zapałem odmawiał resztę modlitwy.
Poklękli wszyscy. Królowa twarz spłakaną zanurzyła w pościeli i łkała z bólu.
Raz jeszcze podniosła się twarz starca, powieki odsłoniły oczy zbladłe, westchnął ciężko.
Westchnienie to odbiło się w piersi Jarosza, którego chłopcy utrzymać nie mogli, potoczył się na ziemię.
Lekki okrzyk stłumiony wyrwał się z ust królowej.
Zrana już na łożu w tej samej sali rozpostartem szeroko spoczywały Łoktka zwłoki, przyodziane do grobu, w hełmie na skroni z koroną, pasem objęte, z mieczem wiernym u boku, z berłem w dłoni, w spiczastem obówiu ze złoconemi ostrogami, z twarzą wypogodzoną, jaką mu dał zgon.
Do koła stali posiwiali jego towarzysze broni ostatni najmłodsi, a najstarszy z młodości czasów sługa leżał w kaplicy u Franciszkanów, w tercyarskiej sukni, czekając też pogrzebu. Rycerze spoglądali na wyciągnionego konaniem, drobnych zawsze rozmiarów, człowieczka tego, którego żelazny miecz, nieruchomy teraz, wyciosał królestwo wielkie.
Patrzyli i milczeli.
Podwórza zalegały ciche tłumy. Smutek był na twarzach wszystkich.
W przedsieni, na marcowego wiatru zimnym przewiewie, nie czując go, poopierani o słupy, nieruchomi, jak posągi, stali u wnijścia, Trepka Jerzy, który królewiczowi towarzyszył nieodstępnie w latach ostatnich; poważny Jaśko z Melsztyna, którego król synowi do rady naznaczył, Mikołaj Wierzynek rajca krakowski, starego i młodego pana ulubiony sługa; Kochan Rawa, powierny dworzanin Kaźmirza, i Suchywilk, kapłan, siostrzeniec arcybiskupi.
Kochan Rawa, którego wszyscy znali, najbliższym królewicza, choć się powinien był radować z tego, iż pan, którego był ulubieńcem, miał włożyć koronę, posępny stał i smutny.
Mężczyzna to był młody, silny, przystojny, w kwiecie wieku, Kaźmirza rówieśny, twarzy rozumnej, lecz namiętnego i zuchwałego wyrazu.
W bystrych oczach jego czytać było można, iż sprawcą mógł być lepszym, niż doradzcą. Marszczyło mu się białe czoło od myśli ciężkich. Ręką ująwszy się w bok, a razem rękojeść miecza ściskając; drugą, to czoło pocierał, to wąsy targał i brodę.
Zbliżył się doń Trepka, wyglądający poważnie a rycersko.
– Nie pójdziecie zajrzyć – spytał – co się z młodym panem dzieje?
– Byłem tam – odparł krótko Kochan – spoczynku mu potrzeba. Sam pozostał… Królowa stara modli się, młoda krząta się niespokojna. Jam go zamknął od nich, bo siły pokrzepić trzeba. Teraz ich dużo mieć musi.
Zbliżył się do rozmawiających Wierzynek.
– Straciliśmy ojca! – jęknął smutnie.
Nie odpowiadali mu długo.
– Ktoby tego pana nie żałował – podchodząc począł spokojnie Suchywilk, którego twarz rozumna we wszystkich uszanowanie wzbudzała. – Strata to niepowetowana, aleć Bóg opatrzny dał nam godnego z lędźwi jego następcę. Ten podejmie i dokona, co tamten rozpoczął.
Nie trapmy się zbytnio.
Czas było znużonemu spocząć i pójść po zasłużoną nagrodę. Któryż z królów tak długo i skutecznie dla tej korony pracował.
Starzy tylko pomną początki, my z ich ust o nich wiemy… Z niczego on stworzył koronę tę na kawałki rozbitą, a pomyślcie z jakiemi o nią walczył mocarzami! Z liczbą, z przewagą, ze złotem, ze złością, ze sprzymierzonemi, sam, nie mając nic nad łaskę pańską! Cuda przezeń czynił Bóg!
– Tak! – potwierdził głowę skłaniając Jaśko z Melsztyna – a tem trudniejsze zostawił dziecku dzieło na wpół dokonane, gdy pamięć trwa, ile uczynił, i nadzieja z nią, ile dopełnić syn musi.
Ani się dziwować, iż królewicz po ojcu tak boleje i pod brzemieniem się ugina. Wielkie ono.
– Każdy dzień ludzki ma troskę swą – odrzekł Suchywilk – lecz na ciężkie godziny z pomocą opatrzność śpieszy.
Spoglądali po sobie smutni.
– My wszyscy też tak winniśmy młodemu służyć, jakeśmy starego miłowali.
Głosy się podniosły potwierdzające. Kochan Rawa obojętnie na nich spoglądał.
– Mnie pana mojego żal – rzekł popędliwie – srogi żal! Skończyły się dla nas dni swobody i wesela. Z kolei zaprzężecie go do tego pługa, z którego jarzma ani się na godzinę wyzwolić! Tak! teraz ani dnia, ani nocy, ani wytchnienia mieć nie będzie… We snach nawet troska zajrzy w oczy. Biedny pan mój! Korona śliczna, ale nie samą skroń, ciśnie ona całego człowieka, a zrzucić jej ani na chwilę nie można.
Wojna? – musi być żołnierzem, pokój? – gospodarzem mu być trzeba; nocą stróżem… Hej! hej! dola nasza!
Królem się będzie zwał, a w rzeczy niewolnikiem zostanie…
Jaśko z Melsztyna potwierdzał, głowę pochylając.
– Tak jest – rzekł – ale królestwo, kapłaństwo, królestwo, ojcostwo! Przez króle mówi Bóg, i żeby się stać godnym tego, wielkim a czystym trzeba być.
Kochan Rawa wąsa pokręcił i skrzywił się.
– No – dodał – i człowieczeństwa się wyrzec.
Mnie mojego pana żal!
Spojrzeli nań drudzy, nieodpowiadając.
Kochan posunął się z wolna ku drzwiom, które wiodły do izb królewicza, inni pozostali w przedsieni.
– Mnie się zda – rzekł Suchywilk, spoglądając za odchodzącym – iż temu Rawie nie tyle królewicza żal, co samego siebie. Lęka się, aby z łask nie wypadł i przystęp mu się nie utrudnił. Nie byłoby to może wielką szkodą dla młodego pana, choć on służy mu wiernie, lecz człek gorący, popędliwy, pan młody… Oliwy do ognia dolewać nie jest bezpiecznie.
Jaśko z Melsztyna spojrzał na mówiącego i zamilkł. Inni ani przeczyli, ni potakiwali. Wierzynek, trochę na bok się usunąwszy, stał sam zadumany. Nadciągała starszyzna i dzwony pogrzebowe wszystkich kościołów w mieście jęczeć zaczęły.
Lud СКАЧАТЬ