Syn Jazdona. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Syn Jazdona - Józef Ignacy Kraszewski страница 16

Название: Syn Jazdona

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ gdy w podwórze wpadł posłaniec drugi od Opolskiego księcia.

      – Tatarzy ciągną! – wołać począł z konia. – Wszyscy wodza wołają. Przybywajcie!

      Na głos ten, któremu rycerstwo wtórowało okrzykiem zapału razem i trwogi, książe spojrzał już tylko na żonę, na matkę i skoczył na konia, stojącego przed nim. Chłopię podało mu strzemię, drugie małą tarczę, którą u siodła przywiesił.

      Zdjął hełm żegnając kościół, matkę, żonę i cały oddział z łoskotem ogromnym rzucił się z podwórza cisnąc we wrota. Czeladź klasztorna i niewiasty, zaniosły się od płaczu.

      Księżna Anna zmożona żałością wielką, jak stała padła na stopniach kościoła i rękami oczy zakrywszy płakała. Księżna matka jak posąg stała wryta, nie uroniwszy łzy, z oczyma w dal wlepionemi, jakby tam, gdzieś, widziała więcej niż ludzie wszyscy, – przyszłość całą, krew co się przelać miała i chwałę, co z niej miała wykwitnąć.

      Po niebie gnały się szare obłoki jakiemiś krwawemi blaski z dołu zarumienione, – niby krew też przelaną, przelać się mającą, zwiastując. Wiater pędził je z tamtej właśnie strony zkąd lała się owa czerń mongolska na nieszczęśliwą tę ziemię. W powietrzu, mimo wichru, brak było, czemby pierś ludzka swobodnie odetchnąć mogła. Wszystkim zatruty wyziew jakiś tamował tchnienie, gryzł i szarpał spalone gardła.

      Klasztorna służba długo niemogła odejść od progu, patrzyła osłupiała na tę garść ludzi, która pędziła drogą wprost na śmierć wiodącą!

      V

      Na wieży kościoła Panny Maryi w Lignicy stali oknem wązkiem rozpatrując się po okolicach, książe Henryk Pobożny, Mieczysław Opolski, Bolesław Morawski od poplątanej mowy Szepiółką zwany i Sulisław Jaksa brat krakowskiego wojewody, stali i patrzali niemi.

      Widok, jaki na skraju doliny nad Nissą mieli przed oczyma, na chwilę myśli im odjął i mowę.

      Tam, czerniały pola szeroko zasypane jak mrowiem czarnem tłumem, którego ruchy ledwie się ztąd dostrzedz dawały.

      Wśród tego całuna olbrzymiego, co się po ziemi rozściełał, wznosiły się słupy dymu, wiatr ztamtąd przynosił wycia jakieś i huczenie głuche.

      Wiało trwogą i groźbami ku Legnicy.

      – Siedźmy tu zamknięci w wałach i murach – odezwał się ponuro książę Mieczysław – to jeszcze ze wszystkiego najrozumniejsza.

      Przecie ani połowy ich niebyło w Krakowie, tych co się u Ś. Jędrzeja obronili tej nawale i wziąć nie dali.

      W polu – —

      Nikt mu nie odpowiadał, wszystkich oczy wlepione były w tę potworę leżącą na widnokręgu, która dziś, jutro do stóp grodu przypełznąć miała.

      Książe Henryk po namyśle obrócił się ku niemu.

      – Nic, – rzekł – lepsza wyjść i z tą czernią się rozprawić, niż opasanym tu się męczyć i dusić, wystawionym na szyderstwo. Mężom po męzku stanąć przystało, a choćby i ginąć. —

      – Mamy wiadomość pewną, że król Wacław za dwa dni nadciągnie, – począł bełkocąc niewyraźnie Szepiółka – czekajmyż na niego.. Silniejsi będziemy…

      – A któż ręczy, że brat Wacław zastraszony tą powodzią nie cofnie się? My próżno się wyczekawszy nań, głodni i słabsi na duchu, będziemy musieli iść sami. Krzyżacy obiecani nas zawiedli, Wacława nie jestem pewny.

      – Mistrz zakonu miał przyjść tam z całą siłą, – rzekł Mieczysław, – a przysłał nam, jak na urągowisko kilku braci i knechtów garść lichą, bez której byśmy się obeszli!

      Milczeli znowu zadumani.

      Książe Henryk sparł się o mur, wychylił głowę, popatrzył i dał znak schodzenia z wieży pierwszy wstąpiwszy na drabinę, która wiodła do górnego piętra.

      Za nim ze spuszczonemi głowy, milcząc, zwolna zchodzić zaczęli drudzy.

      Od kościoła do zamku było niedaleko. Tu na dziedzińcach, w ulicach, na placach, wszędzie wśród wałów tłumy ściśniętego w szczupłym ich obrębie rycerstwa stały wyczekując niespokojnie rozkazów.

      Henryk Pobożny nabrawszy mocnego postanowienia, by na nikogo nie czekając, stanowczą stoczyć walkę, wpadł do wielkiej izby na dole, do której za nim wtłoczyli się wszyscy.

      Twarz jego, nigdy nie tracąca rycerskiego wyrazu siły i energij, teraz zdawała się podwójną potęgą przekonania napiętnowana. Brew miał ściągniętą i usta zaciśnięte dumnie.

      Inni patrzali nań jak na tego, któremu wyrokować przystało; – mniej pewny siebie Szepiołka był zmięszany i podrażniony. Opolski dumał zasępiony, Sulisław nieco na uboczu stanąwszy czekał, rozglądał się do koła.

      Książe okrążył wielkiemi idąc krokami do koła, stół stojący w pośrodku sali. Kroki jego śmiałe i pewne rozlegały się, mówić zdając równie wyraziście jak jego słowa, iż niezmienne już powziął postanowienie.. Zgadywano iż chciał Bogu się poleciwszy, stanąć do walki. Zwrócił się do Mieczysława dłoń mu podając.

      – Bracie – rzekł – wystąpim przeciw nim jutro. Każdy dzień zwłoki nas wycieńcza. Zamek nie starczy żywności dla tylu ludzi – w piersiach męztwa przebrać się może, gdy mu wystygać damy… Idźmy!

      Słowo to wyrzekł głosem podniesionym, z tak silnym i głębokim wyrazem przekonania, tak nakazująco i stanowczo, z męztwem tak wielkiem a ufnem w siebie, że wszyscy niem porwani, odezwali się jednogłośnie z zapałem.

      – Idźmy!!

      Było to stanowcze słowo, nie wahał się już nikt, nie rozprawiał, nie przeczył. Pierwszy ruszył się z miejsca Sulisław do swoich iść i wydać na jutro rozkazy.

      Książe Henryk klasnął w dłonie i przywołał Rościsława, komornika swego, który go prawie nigdy nie odstępował. On i Jan Iwanicz, drugi przyboczny księcia sługa, oba w sile wieku, mężowie dorodni, straż przyboczna – natychmiast się w progu ukazali.

      – Na jutro się gotować – wszystkim! Wydajcie rozkazy! – rzekł książe. – O świcie u Panny Maryi nabożeństwo i spowiedź – potem – ciągniemy!

      Przeżegnał się i ręką w powietrzu zakreślił, jakby mieczem zamachnął.

      – Dać hasło na jutro! Noc została do spoczynku i przygotowania.

      Posłuszny wyszedł natychmiast książe Mieczysław do swoich ludzi w podwórce, spiesząc z podobnemi rozkazy.

      Szepiołka zawahawszy się w ślad za nim pociągnął.

      Rościsław spełniwszy zlecenie księcia, powrócił spiesznie ku niemu, gdyż książe Henryk znowu wydawał rozkazy.

СКАЧАТЬ