Syn Jazdona. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Syn Jazdona - Józef Ignacy Kraszewski страница 26

Название: Syn Jazdona

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Nigdy w świecie się na niego nie zgodziemy. Wilka chcecie wprowadzić do owczarni! Osławiony człek, na żołnierza zdatniejszy niż na biskupa, cielesnym chuciom brzydko ulegający, praw naszych kościelnych mało świadomy… Człowiek, rzeknę śmiało, zepsuty i niegodny…

      Hałas powstał, zakrzyczano mówiącego.

      – Potwarze to są, głosy nieprzyjaciół tego dostojnego męża! Mocnego ducha i dłoni człowiek… My za nim! za nim!

      – A my przeciwko niemu! – odparli niemniej gwałtownie drudzy.

      – Nie wiecie chyba, – wołał usiłując się dać słyszeć kanonik Janko – nie wiecie, jakie życie wiódł, ile popełnił gwałtów, ile rozsiał zgorszenia. Człek to, któremu suknia nasza nie przystała. Niech Bóg nas uchowa od pasterza takiego.

      Rumiani i opaśli zahuczeli tak, iż dalszą mowę kanonika stłumili. Na ławach i siedzeniach ruch powstał gorączkowy, mistrz Szczepan wołał:

      – Ten lub żaden! ten, lub żaden! Gdy ksiądz Jakób nie chce, Pawła wybierzemy!

      – Zlitujcie się, ludzie zaślepieni! – krzyknął z wysileniem Janko – kościołowi plamę na białą szatę jego rzucicie!

      Rozwarł ręce jak do modlitwy.

      – Panie! odwróć od nas ten srom i klęskę!

      – Paweł z Przemankowa biskupem! – krzyczeli tłuści, – kapituły znaczniejsza część za nim.

      – Chyba dla tego, że was karmił i poił zjechawszy tu umyślnie, żeście u niego dobrej myśli zażywali nad miarę, – wołał blady ksiądz Janko. – Na dusze wasze baczcie, nie sprzedawajcie kościoła za półmisek soczewicy!

      Rumiani i tłuści śmiechem go szyderskim głuszyli.

      – Nam tu nie świętoszków potrzeba, ale dzielnych jak ten człek! – krzyczeli głosy podnosząc.

      – Nieuk jest! – przerywano.

      – Co? nieuk? – podchwycił ksiądz Szczepan. – On nic nie umiejąc więcej wymyśli i zgadnie, niż wszyscy co nad pergaminami i papierem zęby zjedli. Bystry umysł, serce gorące! Pójdzie on górą a z nim i biskupstwo nasze i prawa i dochody.

      – Nigdy w świecie sprosnemi obyczajami skażonego gwałtownika, nie dopuścim na stolicę, – zawrzał ksiądz Janko. – Pół kapituły protest zaniesie! Pójdziemy do Rzymu! Nie dopuścim go! Syzma będzie…

      Zagotowało się mocno, kanonicy rozstąpili na dwa obozy przeciwne, krzyki za i przeciw wyrywały się równie namiętne, powstało zamięszanie i wrzawa… Ruszano z miejsc na środek, a koryfeusze obu stronnictw gorąco się z sobą ucierać zaczęli.

      Ksiądz Jakób ze Skarzeszowa siedział w swem miejscu z głową ku ziemi spuszczoną, w twarzy jego ból się malował i smutek przejmujący. Do sporu jednak czynnie mięszać się nie chciał.

      Zapomniano prawie o starcu, a on zatopiony w myślach, może też równie odbiegł od kapitularza.

      Nie było najmniejszej nadziei, aby do porozumienia przyjść mogło.

      W końcu nadaremnym sporem wszyscy byli znużeni; otyli ocierali pot z czoła, bladym usta zasychały. Narada skończyła się stanowczem rozłamaniem na dwa stronnictwa nieprzejednane, które sobie wojnę wypowiedziały.

      Tymczasem noc nadeszła, kapituła rozpierzchła się rozgorączkowana. Domowa wojna gotowała się w jej łonie.

      Gdy jedni spiesznie ztąd wychodzili, rozprawiając jeszcze z sobą głośno w sieniach i podwórzu, coraz śmielej i zuchwalej, ksiądz Jakób pozostał w swej ławce, czapeczkę tylko wdziawszy na głowę.

      Wiek jego, rozum, doświadczenie, czyniły go na wszelkie ludzkie słabości wyrozumiałym. Co drugich rozjątrzało, dla niego zwykle wytłomaczonem było. Litował się tylko.

      Patrzał na wychodzących, sam już zwolna przygotowując się do wyjścia, gdy ujrzał przed sobą stojącego kanonika Janko, z głową na piersi spuszczoną, rękami na piersiach skrzyżowanemi. Brwi miał ściągnięte i usta zagryzione. Był to mąż surowy, nieustraszonego ducha.

      – Źle czynicie, – odezwał się otwarcie do staruszka. – Przebaczcie mi, że do was odzywam się tak zuchwale! Źle czynicie odrzucając infułę! Należała wam ona! a wy jeszczeście jej potrzebniejsi niż ona wam. Choćby dla tego należało po nią rękę wyciągnąć, aby jej nie pochwycił kto inny – niegodny!

      I pięść jednę groźno podniósł do góry.

      – Połowę kapituły spoił, nakarmił, drugą obietnicami łudzi… Wszystkich obałamucił człowiek ten, który będzie nam zakałą. Paweł z Przemankowa! Biskupem! – dodał ironicznie – toćby równie na Lucypera i Belzebuba głosować mogli! Ojcze Jakóbie! ratujcie! póki czas!!

      – Janko miły – rzekł łagodnie ksiądz Jakób – nie unoście się. Nic to nie pomoże. Niedoścignione są wyroki Boże! My we dwu czy w kilku nie przemożemy kapituły! Oni go obiorą!

      – Tośmy zginęli! – namiętnie wykrzyknął Janko.

      – Ale nie! – rzekł zimno ksiądz Jakób. – Przez jednego człowieka ani kościół ani diecezja zginąć nie może.

      Wybiorą – rózgę Bożą na samych siebie…

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

      1

      Historyczne. [przypis autorski]

/9j/4AAQSkZJRgABAQEASABIAAD/2wBDAAMCAgMCAgMDAwMEAwMEBQgFBQQEBQoHBwYIDAoMDAsKCwsNDhIQDQ4RDgsLEBYQERMUFRUVDA8XGBYUGBIUFRT/2wBDAQMEBAUEBQkFBQkUDQsNFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBT/wgARCAeoBXgDAREAAhEBAxEB/8QAHAABAQEAAwEBAQAAAAAAAAAAAAECBgcIBQME/8QAGwEBAQADAQEBAAAAAAAAAAAAAAECBQYEAwf/2gAMAwEAAhADEAAAAeG9v+V2wsWpAFJUpCLQCFIaSKQFABIuktkli1FlBmXdkAAJKLZJbZJViW2SW2SWooSW2SW2ACS6szLbJKpAtmrJEWkBUEltEEXSQAALAaSBYUqRQQpBFGkgItIACluJcyihLUiLUApbMy2pFqRFoKisy1IukigEi1IoqRaQq СКАЧАТЬ