Capreä i Roma. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski страница 20

Название: Capreä i Roma

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ nam tu nie tak jak w ziemi kochanéj, któréj nasze nie widziały oczy, gdzie leżą popioły ojców i święta wznosi się Hieruzalem… Myśmy tu samotni, bez kapłana, bez świątyni, bez ofiary, bez ksiąg naszych i naszych braci, sami sobie oddani… a słabych nie ma komu podeprzéć.

      – Was dwoje, wyście razem, i obcy oddech was nie kala.

      – Ale co pomoże płacz i tęsknota?… zaprawdę – rzekł Juda – rzeczy to nie męzkie; potrzeba umiéć cierpiéć, lub myśléć jak się wyzwolić? Tyś ulubieńcem Cezara, tobie się łatwo wykupić z niewoli… za tobą i my pójdziemy…

      W chwili gdy rozmawiali, na górach ponad ich głowami ozwały się głosy wołających po imieniu Hypathosa, i wszyscy truchlejąc umilkli. Byli aż nadto pewni, że ich tu nikt nie wyśledzi, przecież rozlegające się wśród skał wołania napełniło ich jakąś trwogą: Rachel przytuliła się do Judy, Ruben porwał na nogi.

      Uważano od dawna smutek na twarzy ulubionego Cezarowi chłopięcia: Priscus obawiał się samobójstwa, które naówczas w młodzieńczych nawet latach się zdarzało, rozesłano więc szukać zbiegłego…

      Twarze pobladły w miarę jak głosy zbliżać się zdawały. Hypathos słuchał i ozwał się wreszcie z rozpaczą:

      – Idź niewolniku! i dźwigaj kajdany swoje!

      – Jakto? uciekasz już? – spytała Rachel – a jam dla ciebie jakby przeczuciem schowała grono winne, które na skale dojrzało! i kosz fig i owoców… Chciałam cię przyjąć ucztą na jaką nas stało…

      – A! nie mnie to zasiąść z wami spokojnie, ani pożywać chleba w weselu ducha; ja z pogany biesiaduję na złocie i patrzę na ich plugawe obżarstwo… oto uczty moje…

      Głosy z góry odzywały się jeszcze, ale już nikły w dali uchodząc, gdy Ruben uścisnął Judę i wyrwał się oglądając na Rachelę, która stała zdala z oczyma łzawemi, biegiem chyżym spiesząc wydobyć się z tego ustronia, którego zdradzić nie chciał i bacznie oglądając by tak się z niego wymknąć, ażeby go wysłani nie postrzegli niewolnicy.

      Jeszcze Juda i Rachel stali trwożnie poglądając za nim, gdy kapturek jego penuli ukazał im się na wierzchu skał otaczających i zniknął…

      Chłopak szybko zbiegł po skałach na dół, nad samo morze ciemne, wyprzedził posłańców, którzy go po całéj wyspie szukali i położył się na kamienistym skraju doliny od Posidonium, udając że pochwycony snem, spoczynku tam szukał i chłodu.

      Nieprędko późniéj jeden z niewolników przez Priscusa wysłanych, ujrzawszy ciemny płaszcz jego na ziemi, przyszedł potrącając go z gniewem i przeklinając grubijańsko… przebudzić ze snu. Był to Iberijski jeniec, któremu dokuczyło szukanie zbiega, mszczący się na nim trudzącego po górach biegania.

      – Hypathos! – zawołał – czyli ci tu mięciéj i lepiéj niż na twém posłaniu, żeś zabiegł tak daleko… aby gniew Priscusa obudzić!

      – Ani mięciéj, ani lepiéj – odparł udając przebudzonego chłopak – ale mi tu swobodniéj, alem tu sam, a ty coś był kiedyś wolnym w swych górach, możeż się temu dziwować?

      – Patrz, na Marsa! – odparł Iberyjczyk – i to dziecię rozpieszczone woli kamienie nad brzegiem morza, nad puchy i przymuszone pieszczoty! Ale chodź! niewolnik niewolnikiem, a wybierać mu się nie godzi do smaku! Cezar zażądał wielkiéj uczty… Priscus cię wołał!… słońce ma się ku zachodowi!!!

      XIII

      Jedna z willi, rozsianych po wyspie, znajdowała się na wzgórzu od strony Neapolis, dość od Jowiszowéj odległa, przedzielona od niéj głęboką doliną – zwała się willą Plutona, od podziemnych pieczar, w których część większa należących do niéj budowli się kryła. Jedna tylko galerya z widokiem na morze, umieszczona na szczycie, zdradzała, że w łonie téj skały spękanéj kryje się gmach tajemniczy.

      Cezar rzadko tu w dnie skwarne przebywał szukając chłodu – choć jesienny, dzień ten był gorący i Priscus dla odmiany wybrał groty Plutona na ucztę wieczorną.

      Tyberyusz od rana siedział niewidzialny, zamknięty, nawet Cajusa nie przypuszczając do siebie; nikt nie mógł odgadnąć co się działo w jego duszy, wszyscy tylko domyślali się jéj niepokoju.

      Przed zajściem słońca, ocienionemi ścieżkami, niewolnicy na silnych barkach przenieśli milczącego Tyberyusza do Plutonowéj willi.

      Wnijście do niéj od górnego perystylu i galeryi wiodło wschodami szerokiemi, jakby w głąb ciemnéj otchłani; wszystko tu kryło się we wnętrzu skały rozszarpanéj, ale wykute w niéj przysionki, sale i przejścia tak były rozległe i ozdobne, że się w nich zapominało jak leżały głęboko pod ziemią, jakiéj pracy kosztem zdobyto te czarne przepaście… Niezmierne izby sklepione, całe wytwornemi malowaniami i mozajką okryte, następowały po sobie szeregiem, to na słupach wsparte, to mury ciężkiemi wspierane; posadzki ich, powoli się osuwając, wiodły nieznacznie coraz ciaśniejszemi chodnikami do wschodów, które się spuszczały w głąb nadmorskiéj groty, przez samą naturę pracą lat tysiącznych wyżłobiono cierpliwie.

      U wnijścia do niéj, na kamiennych ławach, rzuconych w morze i obwiedzionych marmurowemi balasy, umieszczone były triclinia, do których stóp prawie błyszczące podpływały fale.

      Po nad pieczarą strop, nieregularnemi poszarpany kawały, wisiał, sklepiąc się w kształtach dziwacznych.

      Światło dzienne nie przeciskało się, tylko jednym szczupłym otworem u dołu i łamiąc w lazurowych wodach, przychodziło tu żywym szafirem zafarbowane, barwą tą oblewając skał złomy i ściany i strop i całą ową salę biesiadną. Wody i kamienie i wszystko co otaczało ją, wydawało się tak niebieskiem, jakby niebo roztopiło się na tę kąpiel Sardanapalową…

      W głębi pieczary wprawdzie paliły się lampy nad stołami, ale światło dnia żywe jeszcze i gorące, wdzierając się przez otwór od morza, szafirowemi blaski swemi gasiło mdłe ludzkie światełka…

      W wód tych wstędze jasnéj, jakby z rozpuszczonych turkusów i szafirów zlanych… Priscus artysta wystawił z żywych postaci scenę niezmiernego wdzięku…

      Przodem płynęli ludzie, misternie za Delfinów przyodziani, okryci łuską, błyszczącą lazurem i złotem, wyrzucając wody do góry przez nozdrza rozdęte… Za niemi szły Trytony, z głowami zielem morskiém oplecionemi, przygrywając na wielkich krzywych konchach… W pośrodku na wozie jechała prześliczna Amfitryte, a wóz ten, na kształt ogromnéj konchy, cały sadzony macicą perłową, posuwał się nie zanurzając po wód powierzchni, podtrzymywany przez otaczający orszak bogini…

      Wprzężone w tę Thensę (wóz zwycięzki) konie białe, których nogi zakończone były płetwami rybiemi, tak doskonale bajeczne owe naśladowały istoty, że wziąść je było można za urodzone z morza potwory…

      W koło, z dziewcząt najpiękniejszych i chłopiąt niedorosłych, Priscus utworzył orszak Amfitryty, przystroiwszy go kwiatami i powiewnemi zasłony… Ciała ich na pół w falach srebrzystych, pół w powietrzu, okryte pianą i szklannemi tryskami, w powolnych ukazywały СКАЧАТЬ