Название: Brühl, tom pierwszy
Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Król w pośrodku gabinetu z papiérami w ręku czekał, usta miał zaciśnięte i brwi namarszczone.
– Pauli!
– Niepodobieństwo go ocucić.
– Bodaj go paraliż naruszył!
Depesze. Kto mi depesze… słyszysz.
– N. Panie – schylając się wpół z rękami złożonemi na piersiach, odezwał się Brühl – N. Panie, wielkie jest zuchwalstwo moje, niemal zbrodnicze. Raczy mi je łaskawość królewska przebaczyć: wiem że porywam się bezrozumnie, ale miłość moja i cześć dla W. K. Mości. Jedno słowo N. Panie skazówka… ja sprobuję ułożyć depeszę.
– Ty młokosie?
Brühl się zaczerwienił – N. Panie, ukarzesz mnie.
August popatrzał nań długo.
– Chodź – rzekł idąc ku oknu – oto list: przeczytaj go, daj odpowiedź odmówną; lecz niech za odmową czuć będzie, że nie jest stanowczą. Daj nadzieję odgadnąć a nie odsłoń jéj wyraźnie. Rozumiesz? – Brühl skłonił się i chciał z listem wybiédz.
Srebrny stół stał przed kanapką.
– Gdzie? dokąd? – zawołał król – tu – wskazał ręką: tu siadaj i pisz zaraz.
Paź jeszcze raz uchylił głowę i przysiadł na brzeżku jedwabną materią w kwiaty wybitéj kanapki, ruchem ręki odrzucił mankietki, pochylił się nad papierem i pióro poczęło biec po nim z szybkością, która króla zastanowiła.
August II jak na ciekawe widowisko spoglądał z uwagą na ładnego chłopca, który przybrał poważną minę kanclerską i tak redagował depeszę jakby bilet do kochanki.
Myliłby się ktoby sądził że spełniając tak ważne i mogące na całą przyszłość jego wpłynąć zadanie, paź zapomniał o swéj postawie.
Siadł niby od niechcenia, jakby nie myśląc, a jednak ułożył zgrabne nóżki, nadał rękom wdzięczne zgięcia, głowę pochylił umiejętnie. Zimna rozwaga towarzyszyła mu w téj sprawie napozór z gorączkowym dokonywanéj pośpiechem. Król go nie spuszczał z oka, zdał się to czuć. Nie zastanawiając się długo pisał jakby pod dyktowaniem gotowéj myśli, nie przekréślił ni razu, nie stanął na chwilę. Pióro zatrzymało się gdy depeszy dokończył. Naówczas przebiegł ją jeszcze oczyma szybko i powstał wyprostowany.
Z widoczną ciekawością, gotów być pobłażliwym, król się nieco przysunął.
– Czytaj! – rzekł.
Brühl odkaszlnął, głos mu się trząsł nieco i był cichy. Któż odgadnie czy ten dowód trwogi nie był także rachubą? Król ośmielając go, dodał łagodnie:
– Zwolna, wyraźnie, głośno.
Począł więc czytać depeszę młody paź, a głos, zrazu drżący, stał się wkrótce metalicznie brzmiącym i donośnym. Na twarzy Augusta odmalowało się stopniowo zdumienie, radość, wesołość, podziw razem, i jakby niedowierzanie.
Gdy Brühl dokończył, nie śmiał podnieść oczów.
– Jeszcze raz, od początku – odezwał się król.
Tym razem Brühl głośniéj jeszcze, śmieléj czytał i dobitniéj.
Królewska twarz rozjaśniła się: uderzył w dłonie.
– Przewybornie! – zawołał – Pauliby nie potrafił lepiéj ani tak nawet. Pisz na czysto.
Brühl z nizkim ukłonem przedstawił swój arkusz, który był tak napisany, iż odrazu mógł być użytym.
August go po ramieniu uderzył.
– Jesteś od dziśdnia moim sekretarzem do depeszy. Pauli, żeby mi się nie śmiał pokazywać na oczy. Niech go kaci porwią, niech się zapije i zdechnie.
Zadzwonił król: wszedł służbowy szambelan.
– Hrabio – rzekł, zwracając się do niego – niech Paulego zawiozą do domu; oznajmić mu proszę, gdy się wytrzeźwi, moje najwyższe nieukontentowanie. Nigdy mi się nie pokazywać na oczy!! Sekretarzem do depeszy, od dziśdnia Brühl. Uwolnić go od służby paziowskiéj, niech tylko mundur zatrzyma. Zobaczymy.
Szambelan z dala uśmiechnął się stojącemu skromnie na uboczu chłopcu.
– Wybawił mnie z ciężkiego kłopotu – mówił August. Znam Paulego, będzie do jutra leżał, jak kłoda, a depeszę trzeba wyprawić zaraz.
Poszedł król ją podpisać.
– Kopią spisać – dodał.
– Z pamięci ją do słowa napiszę – rzekł Brühl cicho.
– Otóż to mi sekretarz! – zawołał August. Proszę mu trzysta talarów kazać wyliczyć.
Zbliżającemu się dla podziękowania, król podał rękę do pocałowania: był to znak łaski niemały.
W chwilę potém nagotowany już kuryer, zabrawszy opieczętowany list, biegł, trąbiąc przez most, galopem. Brühl pokornie wysunął się do przedpokoju. Tu już przez Szambelana Friesena, rozpowiedziana historya depeszy i niespodzianéj łaski, jaka spotkała chłopaka, po którym niktby się był nie spodziewał tak nadzwyczajnéj zdolności, powszechną budziła zazdrość i ciekawość. Gdy Brühl się ukazał, wszystkich oczy biegły za nim. Nie było znać na tak zaszczyconym łaską królewską, najmniejszéj dumy, okrył nawet radość swą pokorą taką, jakby się wstydził tego, co dokonał.
Moszyński podbiegł ku niemu.
– Co słyszę? – zawołał – Brühl amanuensem N. Pana? Kiedyż? co? jak?
– A! dajcie mi ochłonąć ze zdziwienia i przestrachu – cicho odezwał się Brühl – jak się to stało? nie wiem. Opatrzność czuwała nademną, un pauvre cadet de famille11. Miłość dla króla sprawiła cud… ja nie wiem. Olśniony jestem, nieprzytomny.
Popatrzył nań Moszyński.
– Jeśli tak pójdziesz daléj, wkrótce nas wszystkich wyprzedzisz. Zawczasu łasce się twéj trzeba polecić.
– Hrabio, bądźże litościwym i nie szydź sobie z biédaka.
To mówiąc Brühl, jakby znużony i opadający na siłach, otarł pot z czoła i siadł, głowę zanurzywszy w dłoniach, na najbliższém krześle.
– Ktośby rzekł, patrząc nań – odezwał się Moszyński, – że go największe nieszczęście spotkało.
Brühl zatopiony w myślach, nie słyszał już tego. Po pokoju szeptali wszyscy, patrząc nań i nowo wchodzącym opowiadali historyą szczęśliwego młodzieńca. Wieczorem obiegła СКАЧАТЬ
11