Brühl, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Brühl, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 8

Название: Brühl, tom drugi

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ wszyscy.

      – Ale któż ich prowadzi? Któż najgłośniéj gada?

      – Jest ich dosyć.

      – Trzech lub czterech… posłać szwajcarów niech wezmą i do Pleissenburga; tam rozum przychodzi: reszta będzie siedziéć cicho.

      – Ale kogo wybrać – spytał Hennicke.

      – Zwątpiłbym o sobie, gdybyś tego nie rozumiał. Za wysoko nie sięgaj, żeby którego z Sułkowszczyków nie zaczepić. Za nizko nie bierz, bo to się nie zdało na nic. Człowieka, co ma stosunki na dworze, nie ruszaj; ale pokaźnych parę…

      – A racya? – spytał ex-lokaj.

      Brühl się rozśmiał. Czy ja ci potrzebuję racyą dyktować? Słowo głośno wyrzeczone, obraza majestatu; rozumiesz, lub… głupiś… Hennicke.

      – Rozumiem – rzekł Hennicke i westchnął.

      Brühl się zaczął przechadzać żywo.

      – Nie wiem, czy Globiga dziś zobaczę; trzeba, żebyś mu powiedział odemnie, że moich rozkazów nie spełniają.

      Na ostatniém polowaniu o włos mały, nie podano petycyi królowi… Szlachcic się zaczaił w krzaku. Na kilka godzin wprzódy przed polowaniem, przejażdżką, wyjściem, drogi powinny byś oczyszczone, postawione warty: żywéj duszy nie można się dać docisnąć… Kto wié, w jakim zamiarze…

      – Ja, Ekscellencyo, wszystkiego sam dopilnować nie mogę… a Loss, a Stammer, a Globig, a inni, co robią?

      – Hennicke powinien mieć rozum za wszystkich, jeśli za nich chce mieć łaski.

      Znowu rozmowa w poufały się szept zmieniła, ale ten trwał niedługo. Brühl ziewał znużony. Hennicke zrozumiał to i wysunął się. Przyniesiono czekoladę. Połknął ją z kilką biszkoptami prędko Brühl, wody się napił i dzwonił już na swojego mistrza garderoby.

      W pokoju do ubiérania było wszystko gotowém, tak, że ranny strój nie wiele czasu kosztował. Port-chaise stała u ganku z hajdukami.

      Była godzina dziewiąta prawie, gdy minister kazał się wieźć do mieszkania posła austryackiego, księcia Wacława Lichtensteina. Poselstwo naówczas zajmowało jeden z domów w Starym Rynku; podróż więc długą nie była. O téj godzinie zwykle Brühl bywał już u króla, tego ranku korzystał ze swobody, jaką mu dawał ślub wczorajszy, aby odwiedzić księcia Lichtensteina.

      Gdy oznajmiono o Brühlu, książę sam wyszedł naprzeciw niego do sali. Minister nie zapominał o tém, że dziś dla całego świata powinien miéć twarz najszczęśliwszego w świecie człowieka. Chociaż nieco znużenie na niéj widać było, promieniała doskonale przybraną radością i swobodą.

      Książe Lichtenstein w całém znaczeniu wyrazu pan i dworak, jednego z najstarożytniejszych w Europie domów panujących, miał fizyognomią do swéj roli wybornie stworzoną. Słuszny, piękny, rysów szlachetnych, postawy pańskiej, grzeczny, miły, w oczach miał połyski rozumu i przebiegłości dyplomatycznéj. Jakkolwiek Brühl niedawno małym był szlachetką, dziś pierwszy minister spokrewnionego z austryackim domem, mąż hrabianki Kolowrath, stał prawie z Lichtensteinem na równi. Miał jednak takt nie okazywać tego po sobie i z grzecznością tylko, ale z uszanowaniem, przywitał posła.

      Wymieniwszy słów kilka, wyszli do gabinetu. Książe podał mu krzesło i posadził go naprzeciw siebie.

      – Wracam – rzekł – do wczoraj tak nieszczęśliwie przerwanéj rozmowy.

      Mój drogi panie Henryku, zapewniam was, możecie się wszystkiego dobrego spodziewać od mojego dworu: tytułu, majątku, protekcyi, opieki w każdym razie, ale musimy z sobą iść ręka w rękę… rozumiecie mnie.

      Brühl podał rękę natychmiast.

      – Musimy iść ręka w rękę – rzekł – tak jest; ale rąk naszych nikt nie powinien widziéć… najgłębsza tajemnica: inaczéj wszystko to pryśnie jutro. Padnę ja, a ze mną ten, co wam jeden służy tu wiernie.

      – Czyż wątpicie? – zapytał książe – moje słowo waży, jak cesarskie…

      – Pierwszego mi starczy – podchwycił Brühl.

      – Jestże to prawdą, możeż to być, ażeby Sułkowski miał jakieś myśli i plany na przyszłość? – spytał książe.

      – To nie ulega wątpliwości.

      – Ale nic okréślonego.

      – A! – zawołał Brühl – określonego tak dalece, iż wiem, że się tyczy zajęcia Czech… plan jest osnuty nie w myśli, ale na papiérze…

      – Wyście go widzieli!

      Brühl się uśmiechnął tylko.

      – Moglibyście go miéć? – dodał nagląco książe Lichtenstein.

      Uśmiech ministra stał się jeszcze wyrazistszym.

      Książe pochylił się doń i pochwycił go za obiedwie ręce.

      – Jeśli mi dacie ten plan na piśmie, jeśli mi go dacie…

      Zawahał się nieco.

      – To tak, jakbym głowę moją dał w ręce księciu – odparł cicho Brühl.

      – Ale spodziewam się, że moglibyście i ją mi powierzyć – przerwał Lichtenstein.

      – Bezwątpienia – mówił daléj minister – lecz gdy plan będzie w rękach waszych, naówczas nie ma innéj alternatywy: jeden z nas paść musi. Wiecie książe, jak król jest do niego przywiązany…

      Lichtenstein porwał się z siedzenia.

      – Ale my mamy królową, my mamy O. Guariniego, my mamy was i O. Voglera, i Faustynę! – zawołał szybko.

      Brühl się uśmiechnął.

      – Sułkowski ma słabość i serce królewskie.

      – Prawda, że ludzie słabi bywają uparci – odezwał się książe – lecz na słabych zawsze powolnie i zręcznie działając, wpłynąć można. Nigdy nagle, bo ich słabość, którą czują sami, rodzi upór: należy ich tak brać, aby nie wiedzieli, że są wzięci, aby sądzili, że działają przez się sami. Od czegóż poczciwy O. Guarini!

      – Sułkowski jest towarzyszem młodości króla, jest jego powiernikiem w tych sprawach, w których król nie zwierza się nikomu.

      – Nie przeczę, że robota trudna; nie uznaję jéj jednak niepodobną – odparł Lichtenstein… Ale ten plan? na Boga! widzieliście go? czytaliście go?!

      Niecierpliwą tę natarczywość księcia, powstrzymał Brühl zimną twarzą i postawą.

      – Pozwolisz książę, abyśmy mówili najprzód o warunkach.

      – Z СКАЧАТЬ