Brühl, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Brühl, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 10

Название: Brühl, tom drugi

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ kto malował? – zapytał.

      – Mistrz włoski – rzekł Sułkowski – jestto arcydzieło Tycyana; choć drobnego rozmiaru, ale przedziwnego wykonania.

      Usłyszawszy nazwisko, król się skłonił, jakby samego Vecellego witał, i szepnął:

      – Gran Maëstro! Maëstro!

      Sułkowski jakby już o obrazie nie było mowy stanął i zaczął co innego. Król popatrzał nań jakby nie rozumiał, słuchał, zamyślił się i sam do siebie rzekł:

      – Troppo mithologico!! hm…

      Po chwili gdy minister mówił już o polowaniu – przerwał:

      – Co przedstawia?

      Hrabia ręką w powietrzu zamachnął.

      – Bardzo nieprzyzwoitą scenę.

      – A! pfui! schowaj go! Gdyby królowa nadeszła, albo O. Guarini… a pfui!

      Mimo to nie spuszczał król oka ze skrzyneczki.

      – Najlepiéj będzie gdy ja to precz wyniosę – odezwał się Sułkowski, zabierając się do paczki.

      Nie śmiał król nic powiedziéć, ale się zmarszczył.

      – Przecie co? co reprezentuje…

      – Marsa i Wenerę, w chwili gdy ich in flagranti Wulkan siecią obrzuca.

      Król oczy przymknął, ręką potrząsł.

      – Pfui, pfui – zawołał.

      Sułkowski brał pod pachę obraz.

      – No, widziéć dla malowania – odezwał się król – dla sztuki grzech powszedni, to się wyspowiadam O. Guarini… trzy pater i po wszystkiém…

      Rękę wyciągnął. Sułkowski uśmiechając się nieco, otworzył skrzyneczkę, podniósł wieko, dobrał światło i zbliżył obrazek do kolan królewskich. Fajka wypadła patrzącemu z ręki.

      Było to istotnie małe arcydzieło, wykończone jak miniatura, znany typ téj belli Tycyana, która mu do jego Venery i Danai służyła; cudnego wdzięku niewiasta, ale w istocie w nader mytologicznej sytuacyi.

      Król chciwie patrzał, a znać było, że się ciekawości swéj i uwielbienia wstydził; zarumienił się, niby odpychał od siebie obrazek a jednak go nie puszczał. Powtarzał Un gran Maëstro! i łajał razem. Oczy jego iskrzyły się. Może zapomniał, że go kto słucha, może nie zważał na Sułkowskiego, i począł szeptać: Venus bardzo piękna… kształty klassyczne! co za wdzięk! co za śliczna tavola.

      Nagle coś mu na myśl przyszło: obejrzał się, odsunął obraz, splunął, przeżegnał się i surowo rzekł:

      – Precz z nim! precz z nim! Nie chcę gubić duszy… Co ty mi takie pokazujesz rzeczy…

      – Ale malowanie, N. Panie.

      – Mistrz jest, ale precz z nim, precz z nim.

      Sułkowski prędko zamknął skrzyneczkę i myślał ją wynieść, gdy król go za rękę wstrzymał.

      – Czekaj, lepiéj jest aby się drudzy nie gorszyli; postaw ją, tam w kącie; potém obaczymy… spalimy…

      – Takie arcydzieło?

      Król zamyślony umilkł i fajkę palił. Minister zsunął paczkę za kanapę i wrócił na swe miejsce. Pod wrażeniem obrazu ciągle August mruczał: Diavolo incarnato! i ruszał ramionami; ale obrazek bardzo piękny… Gdyby nie było tam Marsa i gdyby Wenus mogła się przerobić na pokutującą Magdalenę, powiesiłbym ją w pokoju.

      – N. Panie, w rzeczach sztuki niéma nic nieprzyzwoitego: ceni się pędzel mistrza.

      Król milczał.

      – I muszę się spowiadać O. Guariniemu.

      – Najj. panie – rzekł dosłyszawszy Sułkowski – sam Padre z przyjemnościąby popatrzał na to arcydzieło i wcaleby o spowiedzi nie myślał.

      – Siete un birbante! – mruknął król – Tace, basta!

      Skończyła się tedy rozmowa o Wenerze Tycyana, a że Brühla nie było, król kilka razy o niego się upomniał. Sułkowski westchnął. Oczy Augusta podniosły się na niego.

      – Brühl, jak widzę, z łaski W. K. Mości mnie ruguje – odezwał się hrabia – boli to mocno starego sługę wiernego. Przyznam się, że za toż samo jużbym go mógł nie lubić.

      Król odchrząknął znacząco.

      – Nie przeczę, że pożyteczny człowiek, ale ma swe wady, – mówił Sułkowski – obawiam się go. Miesza się do wszystkiego, zagarnia wszystko… pieniędzmi rzuca, zbytek lubi…

      – O! o! o! – przebąknął król głową trzęsąc.

      – Tak jest N. Panie.

      – Mój ojciec go cenił – rzekł krótko August III – to dosyć.

      Sułkowski zamilkł, ale smutnie; królowi się go żal zrobiło.

      – Nie lękaj się Sułkowski – rzekł – na was dwa miejsca dosyć, a tyś u mnie zawsze piérwszy.

      Po tych wyrazach, które już stanowiły wysiłek ze strony milczącego zwykle Augusta, Sułkowski przyszedł do ręki pańskiéj i z przejęciem ją ucałował. Król przycisnął go do piersi.

      – Ty mój stary przyjaciel, ale Brühl mi potrzebny.

      Nie szło téż Sułkowskiemu na ten raz o pozbycie się współzawodnika, chciał tylko zagaić tę sprawę, obiecując sobie do niéj powrócić i powoli działać na króla. Nie mógł się wprawdzie uskarżać na Brühla, ale widział z pewnym niepokojem, że się do niego August przywiązywał coraz więcéj.

      Król pykał już fajkę siedząc wyprostowany, zamyślony, mrugając tylko brwiami i oczyma jak miał zwyczaj, gdy czuł że mu na świecie wcale dobrze było; wtém puknięto skromnie. Oznaczało to jednę z osób uprzywilejowanych, które do pokoju pańskiego miały przystęp zawsze bez oznajmienia i nie mógł to być kto inny, chyba O. Guarini albo Brühl. Wszedł powoli Padre ze skromnym uśmieszkiem i złożonemi rękami, król go skinieniem głowy przyjacielskim powitał, chrząknął i fajkę palił, okiem mrugając. Sułkowski stał trochę opodal milczący.

      Oko jezuity sznurkując po pokoju, padło na skrzyneczkę za kanapą. Wstał Padre i jakby zdziwiony przytomnością tu sprzętu nieznanego sobie, wybrał się w podróż dla sprawdzenia coby to było. Na widok tego pochodu, którego cel łatwo było odgadnąć, król się mocno zarumienił i z wymówką spojrzał na Sułkowskiego. Minister poskoczył, zabiegł księdzu drogę i szepnął mu coś na ucho, a August wcześnie się uniewinniając, mruknął Guariniemu:

      – Ja nie СКАЧАТЬ