Hrabina Cosel, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hrabina Cosel, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 5

Название: Hrabina Cosel, tom drugi

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Dała mu zielony worek ze złotem.

      – Do rachunku – rzekł Zaklika.

      W kilka godzin potém Cosel z nabitemi pistoletami, które ją nigdy nie opuszczały, ruszyła w drogę.

      Podróż aż do Widawy, małéj mieściny na pograniczu Szlązka, szła szczęśliwie i szybko. W Widawie musiano się zatrzymać dla spoczynku, hrabina znużona kazała robić obiad naprędce i zajęła najlepszą, prawie jedyną gospodę. W drugim jéj końcu stało dziesiątek koni jakiegoś oddziału trabantów, który jak się domyślano, do Saksonii musiał powracać. Zaklika straż pełnił u drzwi. Montargon i la Haye zjawili się przed nim, prosząc aby ich zameldował hrabinie, którą spotkawszy w drodze przypadkiem, radziby jéj złożyć uszanowanie.

      Piérwszy z nich znajomym jéj nawet nie był. Zdziwiła się niepomału hrabina, gdy jéj Zaklika to oświadczył, nawykła od niejakiego czasu do tego iż wszyscy od niéj stronili. Na myśl jéj nie przyszło żadne niebezpieczeństwo, kazała prosić.

      La Haye był człowiek grzeczny i z dworem obyty, umiał się znaleźć.

      Hrabina Anna pomimo niepokoju i serca ucisku nawykła do poskramiania swych uczuć, usiłowała odegrać rolę spokojnéj a nawet wesołéj. Przyjęła oficerów grzecznie, uprzejmie bardzo, aże pora obiadowa się zbliżała, prosiła ich na skromny swój posiłek podróżny.

      W czasie obiadu rozmowa szła dość swobodnie, ku końcowi Montargon który swe posłannictwo miał na sercu, począł opowiadać o Warszawie, o tém, o owém i zwrócił się do hrabinéj:

      – Zdaje mi się – rzekł – że pani się niepotrzebnie w podróż tę wybrała. O ile my wiemy, król mocno zajęty i bodaj czy go to nie oburzy i nie rozgniewa. Możesz pani być wystawioną na nieprzyjemności.

      Cosel na te słowa zmarszczyła brwi, cofnęła się z krzesłem od stołu.

      – Jakto? pan! pan mi będziesz dawał rady? pan masz lepiéj znać króla nademnie i moje położenie i to co mi czynić wypada?

      Zmieszał się Montargon.

      – Pani daruje – wybąknął.

      – Nie daruję panu tego – zawołała Cosel – bo to jest i niezręczność i niegrzeczność. Dajże mi waćpan pokój z radami, których ja od niego nie potrzebuję.

      Montargon pobladł, skrzywił usta.

      – Odemnie pani hrabina w istocie anibyś mogła rad potrzebować, anibyś ich powinna słuchać; ale gdybym miał polecenie od króla J. M.

      – Od króla? – zawołała Cosel.

      – Tak jest.

      – W takim razie nawet nie czuję się zmuszoną do posłuszeństwa – rzekła hrabina – opanowali go nieprzyjaciele moi, zrobił to czego był niepowinien uczynić i czego w téj chwili żałuje sam. Mógł król chwilowo uledz, a pewna jestem iż sam będzie rad że go nie posłucham. To moja sprawa.

      Montargon człowiek gładki, ale obrażony tonem jakim go piękna podróżna zrazu poczęstowała, odezwał się głosem niby słodkim a w istocie boleśnie obrażającym:

      – Wdzięczenbym był pani hrabinie, gdyby mnie raczyła uwolnić od użycia nader nieprzyjemnego – siły.

      – Jakto? – porywając się krzyknęła Cosel – waćpanbyś śmiał się targnąć na mnie?

      – Mam stanowczy rozkaz króla zwrócić panią do Drezna – rzekł Montargon – i będę zmuszony być mu posłusznym.

      Hrabina uniosła się porywem gniewu. Słyszała o panu szambelanie że był synem wioskowego pisarza i krzyknęła nań:

      – Precz mi, piszczyku ty jakiś; precz! – porwała za pistolet – bo ci łeb roztrzaskam.

      W progu stał już Zaklika.

      Montargon, który także dobrze wiedział z kim miał do czynienia i był pewnym że hrabina mu słowa dotrzyma, wysunął się co prędzéj, nie otwierając już ust, a la Haye, który się dotąd nie odzywał, pozostał.

      Sposób w jaki towarzysz jego dostał odprawę był dla niego nauką, la Haye zaczął z wielką łagodnością:

      – Pani hrabino – rzekł – posłów ani ścinają, ani karzą; niech się pani uspokoi: myśmy niewinni że nam tak nie miłe dano polecenie. Byłbym w rozpaczy gdybym się mógł najmniejszą przykrością narazić pani, ale na miłość Boga, rozkazy króla! rozkazy z własnych ust N. Pana dla wojskowego, niéma ratunku, one się spełnić muszą.

      – Widziałeś pan króla? – spytała spokojnie Cosel.

      – Tak jest, z ust jego własnych odebrałem rozkaz. Zaklinam panią, nie byś ratowała siebie, ale byś mnie raczyła uratować.

      Ten ton łagodny rozbroił ją nieco: Cosel padła na krzesło drżąca.

      – Niech się pani uspokoi; niema, jak mi się zdaje nic dla niéj groźnego w tém wszystkiém.

      – Jakto? a ta Denhoffowa?

      – A! to bałamuctwo przemijające – zawołał la Haye – coś nakształt romansu króla z Duval, o któréj dziś tak dobrze zapomniał, że nie wiem czy sobie jéj imię przypomina. Pani Denhoff jest zamężną, mąż jéj na wsi, o niczém nie wié, nie ma najmniejszego podobieństwa ażeby przybyła do Drezna. Król zaś powrócić musi; zobaczysz go pani i łatwo odzyszczesz wpływ swój nad nim.

      Coraz spokojniéj zaczęła go Cosel o wszystko rozpytywać, la Haye umiał jéj historyą w takiém świetle przedstawić, aby jéj znaczenie zmniejszyć. Po kwadransie rozmowy, hrabina grzecznemi prośby dała się wreszcie pokonać, la Haye odniósł zwycięztwo, kazano zaprzęgać, wracała do Pillnitz.

      Montargon już się jéj na oczy nie pokazał, ale ze szczęśliwą nowiną wysłał zaraz kuryera do pani marszałkowéj. Obawiając się zaś ażeby Cosel nie zmieniła w drodze postanowienia, on i la Haye z oddziałem żołnierzy prowadzili ją niepostrzeżeni; noclegi i popasy odprawując w kilka godzin po niéj, aż pod Budziszyn, zkąd już spokojni mogli wrócić po dziękczynienia tych pań do Warszawy.

      Montargon, który dawno tak blizko nabitego pistoletu nie widział przy głowie, śnił o nim długo i mówił sobie pocichu, że drugi raz na tego rodzaju wyprawę narażaćby się nie chciał.

      Tymczasem pani Denhoffowa coraz jawniejszém występowaniem przy królu i przyjmowaniem go u siebie, poczęła zwracać oczy wszystkich i mowy w których jéj nie oszczędzano. Jakkolwiek wpływ obyczajów obcych dał się już wówczas czuć w Polsce, choć nie był to pierwszy skandal tego rodzaju, tu jednak ludzie poważni gorszyli się i sarkali, a poniewieranie dobréj sławy przez kobietę zamężną, pod niebytność męża, oburzało.

      Raziło to tém więcéj, iż wspólniczką i pomocnicą była matka, że świadkiem była siostra, że się raczéj chlubiono tém niż tajono z poniżeniem. Na Denhoffa, którego rozkazy króla i umiejętne intrygi trzymały oddalonego na wsi, nalegać zaczynała rodzina, ażeby żonę do siebie wezwał. Denhoff СКАЧАТЬ