Hrabina Cosel, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hrabina Cosel, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 2

Название: Hrabina Cosel, tom drugi

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ nie zmyślili go oni…?

      – Daję pani słowo, widziałem go.

      Rumieniec wystąpił na twarz, gniew powrócił.

      – Nie znają mnie – zawołała – drażnią, aż do wściekłości przyprowadzą, aż do okrutnéj, szalonéj zemsty obudzą. Wiedząż oni do czego ja dojść mogę gdy raz gniew mną owłada? Myśląż że poszanuję ich, jego nawet, tego człowieka który sądzi że mu korona daje prawo urągać się uczuciom i pomiatać ludźmi?

      Haxthausen słuchał milczący.

      – I to wszystko – dodała – spotyka mnie dla jednéj Denhoffowéj, któréj ulubieńców na palcach liczą wszyscy, bo się nie kryła wcale z niemi..! Prawdziważ godna ulubienica dla króla… Chcieli go więc poniżyć i zbezcześcić dając mu taką kobiétę. O! ci ludzie, ci ludzie…

      I znów płakać zaczęła.

      – Mogłażem się tego spodziéwać? jakże nie miałam wierzyć mu – mówiła łkając – przysięgał mi, był dla mnie najczulszym, miałam jego serce; poświęcał mi co miał najdroższego: nie wahał się uznawać mnie przed światem, tyle lat szczęścia… spokoju ukołysały serce, uwierzyłam, byłam przyszłości pewną. Trzy kolebki łączyły nas z sobą, kochał swe dzieci, dał im imię swoje, nie wstydził się słabości dla mnie? Jam go kochała, on mi nic wyrzucić nie może; byłam mu wierną: jednego wejrzenia nie rzuciłam na nikogo, serce mi nie uderzyło, prócz z trwogi o niego? Życie, obyczaj, wszystkom zastosowała do jego upodobań, służyłam mu jak niewolnica. A dziś, dziś, po latach tylu, mamże go stracić, pozostać sama, sierotą, bez opieki, bez słowa pożegnania, bez wyrazu współczucia! A! ten człowiek niéma serca.

      Serca? – poczęła śmiejąc się – nigdy go nie miał: rozpieszczone dziecko szczęścia, ze wszystkiego robi sobie zabawkę tylko, igra z ludźmi, z uczuciami, z tém co dla innych święte, a co dla niego rozrywką jest i śmiechem.

      Ale któż kiedy pochwali się że znał tego człowieka – dodała – jak aniół dobry, umié być jak szatan zimnym i bezlitośnym; w pocałunku kryje nienawiść, w uśmiechu ostatnia zemsta: słowa mu z ust płyną słodyczy pełne, aby uśpiły ofiarę.

      Reszta świata zda mu się stworzoną na to, aby miał o co oprzeć nogi i usnąć wygodniéj, a gdy mu spokoju trzeba, gotów pozabijać żywych by mu się z pod stóp nie ruszyli.

      Oczy jéj mówiąc gorzały, Haxthausen słuchał nie śmiejąc przerywać, przejęty tą wymową goryczy pełną.

      Pół godziny trwały te wybuchy namiętne, coraz zmieniając ton; na ostatku znużona padła, ale znać było gorączkę, która ją trawiła. Umilkła.

      – Pani! – odezwał się poseł – któżby się mógł dziwić twemu gniewowi: jest on naturalnym i dowodzi serca. Nie możesz pani wątpić iż ja pragnąłbym innego ci losu oznajmienie przynosić; lecz jestże środek zaradzenia temu? W téj chwili nie ma innego nad cierpliwość i ostrożność, ażeby sobie drogi do powrotu nie zamknąć. Znasz pani najlepiéj zmienny umysł króla: nikt nigdy nad nim tak długiego i stałego nie wywierał wpływu. Możesz go pani odzyskać, trzeba dziś myśleć o jutrze i dlań się zachować.

      – Radźże mi, radź, mój dobry, jedyny przyjacielu! – odezwała się wzruszonym głosem do Haxthausena.

      – Ale mi pozwól pani być szczerym – rzekł poseł.

      – Mów otwarcie.

      – Flemming jest dla pani jeśli nie zmienionym, to przynajmniéj lepiéj, łagodniéj, względniéj usposobionym, niż był kiedykolwiek; trzeba go w tém usposobieniu utrzymać. Któż wié? na dworze zmienia się co chwila wszystko: możesz mu pani być potrzebną. Jeżeli dziś zachowasz się łagodnie, król będzie wdzięczen i uczuć się może wzruszonym. Straszono go ciągle odgróżkami pani, pistoletami, zemstą, gniewem… Nieprzyjaciele jéj mieli je ciągle na ustach. Król sam zaczął się obawiać, a Denhoffowa nie odważyła się ruszyć do Drezna, lękając się o życie. Dopóki król sądzić będzie, że pani jesteś tak rozdrażnioną, nie zbliży się do niéj nigdy. Najlepszą więc rachubą jest okazać się łagodną.

      Masz pani przykład na hr. Königsmark – dodał – potrafiła ona łagodnością swą zachować stosunki przyjaźni z królem i z ks. Teschen pozwolono jéj zostać w Dreznie, widywać go; gdy przeciwnie Esterle swym uporem zamknęła sobie wstęp do dworu.

      – Ale jakże mi pan śmiesz – zawołała gniewnie – stawić takie przykłady. Esterle! Königsmark! to były metresy króla: ja jestem żoną jego!.. nie równaj mnie pan z niemi…

      Haxthausen zamilkł.

      – Zresztą masz pan słuszność, nie chcę go gniewać; chcę się okazać łagodną i posłuszną: pojadę jutro.

      Już poseł miał wstać uradowany, aby odejść z tą dobrą nowiną, gdy Cosel wybuchnęła nagle, uderzając nogą.

      – Nie będą śmieli zmusić mnie do tego; król sam nie odważy się na to… to nie może być! nie! nie!

      Haxthausen począł ją łagodzić, uległa mu… ale zaledwie ją przekonał o potrzebie powolności, wracała do oporu i burzyła się.

      Trzy czy cztery razy zmieniała zdanie; naostatek znużonemu już tą walką Haxthausenowi powiedziała:

      – Nie pojadę; zostanę: niech gwałtu użyją… jeśli się ośmielą.

      – Namyśl się pani, na Boga; proszę panią.. cóż powiem Flemmingowi.

      – Powiedz mu pan, że jechać nie chcę.

      Nie było co robić, baron poszedł do generała z tą smutną nowiną i opisem całéj swéj rozmowy.

      Flemmingowi przykro było, że łagodnym sposobem nic nie mógł uczynić: siły widocznie użyć nie chciał. Po długich namysłach, prosił Haxthausena, ażeby raz jeszcze poszedł do niéj.

      Baron miał siostrę niezamężną Emilię, która przy nim mieszkała, osobę poważną i łagodnego charakteru; tym razem nie poszedł sam, wziął ją z sobą. Oboje starali się w ciągu kilku godzin przekonać ją, iż nic nie traciła na łagodności, a mogła buntując się szkodzić sobie.

      Cosel to się godziła i przystawała, to znowu oburzała na ten bezduszny despotyzm. Trzy razy wychodzili już, mając jéj słowo, że odjedzie dobrowolnie, i za każdém odwoływała ich ode drzwi.

      Widocznie rachowała i ważąc wszystko, nie mogła być pewną, co dla niéj lepszém być może.

      Flemming dowiedziawszy się o tém, że hrabina ostatecznie odmówiła, dał jéj jeszcze dwa dni do namysłu.

      Trzeciego dnia pojechał do niéj.

      Zameldowano go hrabinie, która wyszła w czarnéj sukni z zapłakanemi oczyma, ale z postawą dumną.

      Flemming przedstawił się jéj z całą etykietą dworską i chłodem wytrawnego dyplomaty.

      – Stawiasz mnie pani w najprzykrzejszém w świecie położeniu – rzekł spokojnie – im pewniejszy СКАЧАТЬ