Название: Bracia Dalcz i S-ka
Автор: Tadeusz Dołęga-mostowicz
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Tolewski spojrzał na szerokie bary, na szare przenikliwe oczy i wąską linię ust Pawła i rozłożył ręce:
– Panie dyrektorze, jak Boga kocham, czyż ja coś takiego?…
– No, więc rób pan swoje.
I Tolewski robił. Robota zaś zaczęła się od podniecenia niepokoju Wenzlowej. Stara aktorka dobrze znała się na ludziach, a na Tolewskim w szczególności, toteż nie dałaby się lada czym wziąć. Ponieważ jednak nieraz przez niego udzielała pożyczek na lichwiarski procent, nie zdziwiła się, gdy pośrednik zjawił się u niej w imieniu pana Karola Dalcza z propozycją zaciągnięcia pożyczki na kilkanaście tysięcy, na każdy procent, byle prędko.
Ten pośpiech i małość kwoty zdziwiły Wenzlową. Przypuszczała wprawdzie, że samobójstwo Wilhelma Dalcza nie było bez kozery116, ale nie myślała, by było tam aż tak źle. Zapowiedziała tedy Tolewskiemu, że chętnie pożyczy, że prosi go jednak o wybadanie sytuacji. A że Tolewski nie miał pieniędzy, otrzymał dwieście złotych na koszty i wówczas dopiero przypomniał sobie, że jest w serdecznej przyjaźni z panem Zdzisławem Dalczem i że od niego można się wielu rzeczy dowiedzieć. Na rzeczy te nie czekała Wenzlowa długo. Już nazajutrz Tolewski przyniósł oryginał umowy pożyczkowej z bankiem manchesterskim oraz kilka listów adresowanych do Zakładów Przemysłowych Braci Dalcz i Spółki, a grożących bardzo przykrymi konsekwencjami. Do przeczytania angielskiej umowy został natychmiast sprowadzony pewien jegomość, reemigrant z Ameryki, resztę zaś Wenzlowa szybko zrozumiała sama.
Oczywiście, o kilkunastu tysiącach nie było już mowy. Natomiast wręcz do furii doprowadziła Wenzlową naiwność Tolewskiego, który zaproponował jej inny interes: mianowicie jeden ze wspólników firmy, pan Jachimowski, chciałby sprzedać swoje udziały. Ponieważ ma inne rzeczy na widoku – sam o tym zapewniał Tolewskiego – zależy mu na pośpiechu. Dlatego gotów jest sprzedać swoje udziały za trzy czwarte wartości.
Nazajutrz Tolewski oświadczył, że pan Jachimowski rozumie, że pośpiech musi go kosztować, i gotów jest do dalszych ustępstw. Na oburzenie Wenzlowej Tolewski skromnie zauważył, że jego zdaniem Wenzlowa zrobiłaby dobry interes. Cenę Jachimowskiego można bowiem zbić bardzo nisko, bo wszyscy mówią, że tam grozi plajta.
Bezpośrednim następstwem tej uwagi był długi atak spazmów117. Tolewski dowiedział się, że jest ostatnim idiotą, kretynem, cymbałem, że ją zrujnował, że przez takiego głupca, jak on, przyjdzie się jej z torbami pójść, że gdyby nie Tolewski, ona nigdy by nie kupiła udziałów od starego Dalcza itd.
W jednym tylko przyznała Tolewskiemu rację: że nie należy o zbliżającej się plajcie nikomu mówić, bo jeszcze może znaleźć się ktoś, kto nabierze się i udziały odkupi, ktoś, komu będzie je można wkręcić bodaj z dużą stratą.
– Więc będzie baba milczała? – zapytał Paweł, wysłuchawszy szczegółowego sprawozdania.
– To murowane, panie dyrektorze. Jak pan widzi, robię wszystko według, che… che… zasad sztuki.
– Nie pożałuje pan tego.
– Jeżeli się uda…
– Musi się udać i zostanie pan posiadaczem ładnego pakietu udziałów. Jeszcze jedno. Czy Wenzlowa czytuje dzienniki?
– Naturalnie, panie dyrektorze, bo co?
– No, ale biuletynów różnych agencji na pewno nie czyta?
– Niby takich, jak na przykład gospodarczy biuletyn Agencji Wschodniej?
Paweł skinął głową, otworzył biurko i wydobył z szuflady kilkanaście kartek zadrukowanych na ręcznej maszynie.
– „Komunikat Polskiej Agencji Ekonomicznej” – przeczytał nagłówek Tolewski. – Nie wiedziałem, że taka istnieje…
– Bo też nie bardzo istnieje – zaśmiał się Paweł. – Zobacz pan ustęp zakreślony czerwonym ołówkiem.
Była to wiadomość o zachwianiu się jednej z najstarszych firm przemysłowych, Zakładów Braci Dalcz. Kryzys i nieoględna gospodarka doprowadziły do ruiny to niegdyś świetne przedsiębiorstwo. Prowadzone ostatnio rokowania z kapitalistami zagranicznymi znowu uległy rozbiciu. Zwrócenie się firmy o nadzór sądowy oczekiwane jest lada dzień.
Tolewski wyszczerzył żółte zęby:
– Mam to babie jutro pokazać?
– Jutro. Ale przedtem zatelefonuj pan do mnie. No, a teraz zmiataj pan tędy, przez kuchnię, bo tam już czekają na mnie. Zaraz. Przeprowadziłeś się pan do „Bristolu”?
– Od wczoraj, panie dyrektorze.
– Do licha, sprawże pan sobie wreszcie porządniejsze ubranie. Za kilka dni musisz pan wyglądać na burżuja.
Zatrzasnął drzwi i przeszedł do salonu Haliny, gdzie oczekiwał już od dłuższego czasu Jachimowski.
Paweł położył przed nim dwa arkusiki papieru, zapisane równym czytelnym pismem śp. Wilhelma Dalcza.
– Znalazłeś? – zapytał po chwili.
– Tak. Jakiś Tolewski. Więc co?
– Odszukałem go. Ma się rozumieć nie osobiście. Podobno sprytna sztuka.
– Przemysłowiec?
– I tak, i nie. Przeważnie kapitalista. Tu sprzeda, tam kupi. Rozumiesz? Zapewniają, że ma nos do interesów, wie, co gdzie się dzieje. Mieszka w Katowicach, ale w tych dniach ma być w Warszawie.
Jachimowski pstryknął palcami:
– Sam, Pawle kochany, wybacz mi szczerość, skomplikowałeś i utrudniłeś naszą sprawę. Fabryka ma dzięki tobie znowu świetną opinię i ten… no, Tolewski, nie jest chyba takim idiotą, żeby pozwolić sobie zbić cenę.
– Na wszystko są sposoby – ostrożnie powiedział Paweł.
– Nie widzę ich.
Paweł zmarszczył brwi i przeszedł się po pokoju:
– Mamy jedną przewagę – mówił jakby do siebie – o tym, jak jest naprawdę w firmie, wiemy tylko my. Jeżeli temu Tolewskiemu nie brakuje sprytu, nie będzie on wierzył opinii, póki nie zajrzy do faktycznych danych. A nic łatwiejszego, jak właśnie takie dane mu zaprezentować jednym małym trickiem.
– Nie rozumiem – niecierpliwie poruszył się Jachimowski.
– Całkiem proste. Dać mu dowód, że z fabryką jest źle, że myszy uciekają z tonącego okrętu.
Jachimowski przygryzł wargę i wysoko podniósł brwi. Jego rysy СКАЧАТЬ
116
117