Bracia Dalcz i S-ka. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bracia Dalcz i S-ka - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 25

Название: Bracia Dalcz i S-ka

Автор: Tadeusz Dołęga-mostowicz

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ Bogu. Nie wiedziałem, ale to tym lepiej. Otóż powiedz pan z góry, że stryj ani fabryka żadnych strat z tego powodu nie poniosą. Ja to… biorę na siebie.

      – Dwieście tysięcy dolarów?… – W głosie totumfackiego zabrzmiało wprawdzie niedowierzanie, lecz już bez poprzedniej nutki ironii.

      – Tak – gryząc wargi, odpowiedział Paweł – biorę na siebie, ale jak pan widziałeś, termin jest piekielnie krótki…

      – Za dwa miesiące.

      – Właśnie. A ja w tym czasie nie będę rozporządzał aż taką gotówką. Muszę się ułożyć z bankiem. Na życzenie ojca występowałem u nich jako plenipotent90 Zakładów i teraz, dla uniknięcia skandalu, muszę przez te dwa miesiące być chociażby tylko tytularnym dyrektorem… Zresztą to już osobiście stryjowi wyjaśnię. Pan sobie mogłeś myśleć chociażby, że to jest uzurpacja, ale mnie jest obojętne, co sobie myśli pan Blumkiewicz, co myśli trzy tuziny panów Blumkiewiczów! Rozumiesz pan! Tu chodzi o honor rodziny! O pamięć mego ojca! I daję panu słowo, że na tej pamięci plamki nie pozwolę zostawić, chociażby za cenę wszystkiego, co posiadam!

      Uderzył pięścią w stół, aż zadzwoniły metalowe przedmioty.

      – Ja nic nie mówiłem przecież – bezradnie tłumaczył się Blumkiewicz.

      – Tak… tak… – przetarł skronie Paweł – jestem zdenerwowany… tyle naraz, tyle naraz… Niech pan nie ma do mnie żalu, panie Blumkiewicz, ja przecie wiem, że pan jest starym i dobrym naszym przyjacielem, że ojciec cenił pana wysoko… A i pan dla niego żywił serdeczne uczucia…

      – O… rzadki był człowiek… Niech tam spoczywa w spokoju – dorzucił, spojrzawszy na teczkę.

      – Przepraszam pana, że się uniosłem – wyciągnął do niego rękę Paweł i mocno potrząsnął jego dłonią.

      Widział, że totumfacki stryja jest do reszty zdezorientowany, zaskoczony i zdetonowany91. Teraz biegnie z językiem do stryja, lecz język został nakręcony tak, jak nigdy jeszcze u nikogo.

      Paweł chodził po pokoju i śmiał się do siebie.

      „Najlepszy sposób na wygi tego typu – myślał – jest przedstawienie się im w sposób niezrozumiały dla nich, odsłonięcie przed nimi maszynerii naszej psychiki, skomplikowanej, dziwacznej maszynerii, w jakiej nie umieją się rozeznać, a którą muszą w prostocie ducha uważać za specyfik92 kategorii ludzi wyższych”.

      W oczekiwaniu na telefon Paweł zrewidował pozostałe papiery ojca. Nie mylił się: znalazł w nich dość wyraźny ślad sprzedaży udziałów. Prowadził on przez jeden z banków warszawskich do kancelarii notariusza i dalej do jakiegoś Tolewskiego. Ten albo sam był nabywcą, albo pośredniczył tylko w transakcji. W każdym razie można będzie go odszukać i dotrzeć do faktycznych nabywców.

      W jakim celu, Paweł jeszcze nie zdawał sobie dokładnie sprawy. Właściwie celem było wykupienie udziałów, lecz jedynym majątkiem Pawła, nie licząc kilkunastu złotych, było wspaniałe futro i pierścionek z fałszywym brylantem.

      Przyglądał mu się właśnie z uśmiechem, gdy zadzwonił telefon: Blumkiewicz oznajmił, że pan prezes czeka.

      W dziesięć minut później Paweł stanął na progu pokoju stryja. Przypuszczał, że zastanie tu Krzysztofa, pan Karol jednak był sam, gdyż nawet Blumkiewicz, wprowadziwszy gościa, natychmiast wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

      – Zbliż się – odezwał się chory.

      W półmroku jego pergaminowa twarz z zamkniętymi powiekami i z siecią nieruchomych zmarszczek zdawała się martwą.

      – Witam stryja – powiedział Paweł spokojnie, stając przy łóżku, i nie doczekawszy się odpowiedzi, swobodnie zajął fotel.

      – Kim jesteś? – zapytał pan Karol po długim milczeniu.

      Paweł nie zrozumiał pytania:

      – Jestem Paweł, bratanek stryja.

      – Pytam, czym się zajmujesz, z czego żyjesz?

      – Z bawełny. Prowadzę handel bawełną.

      – I mieszkasz w Anglii?

      – Tak, w Londynie.

      – Mówiono mi, że dorobiłeś się jakiegoś majątku?… Nic o tobie nie wiedziałem…

      – Nie dziwię się. Tu już mnie pochowano za życia. Służba w domu mojej matki, gdy kazałem zameldować siebie jako jej syna, nie chciała mnie wpuścić. Podejrzewali mnie widocznie o mistyfikację, gdyż nigdy ani słowa nie słyszeli o istnieniu Pawła Dalcza. Wykreśliliście mnie z liczby żyjących.

      Pan Karol podniósł powieki i obrzucił go bacznym spojrzeniem.

      – Sam się wykreśliłeś – powiedział zimno.

      – Nie będę się o to ze stryjem spierał. Tak czy owak, zostałem przez was uznany za wyrzutka, za zakałę rodziny i darmozjada… I zaszczytna ta opinia otaczała tu moją pamięć, póki nie dowiedziano się, że mam pieniądze, że mam stosunki, że mogę się na coś przydać. Niech stryja nie dziwi moja gorycz. Zbyt długo mnie nią karmiono… Zresztą już nie mam żalu do ojca. On nie mniej cierpiał ode mnie, a wiem, jak mu było ciężko pierwszemu wyciągnąć do mnie rękę… Zwłaszcza wyciągnąć ją po ratunek…

      Pan Karol wpił się wzrokiem w jego oczy.

      – Niech spoczywa w spokoju – powiedział poważnie Paweł, nie spuszczając źrenic.

      – Czemuż nie przyszedł do mnie? – syknął chory.

      – O ile wiem z jego listów, stosunki, jakie łączyły ojca ze stryjem, nie były zbyt ciepłe. Były o tyle dalekie, że w chwili utraty nadziei bliżej mu było na cmentarz niż do stryja.

      Na twarzy chorego ukazały się czerwone wypieki:

      – Jak śmiesz robić mi z tego zarzut! – zacharczał. – Jak śmiesz!

      – Myli się stryj, wcale nie robię mu z tego zarzutu. Jedyną winę ponoszą słabe nerwy ojca i jego zupełna samotność we własnym domu… Jestem w nim teraz drugi dopiero dzień, a i to wystarczyło, by zrozumieć tragedię takiego człowieka, jak ojciec, w tym środowisku głupoty, próżności, snobizmu i sobkostwa93

      – Masz rację, ta kobieta go zgubiła, ten potwór bezduszny – zakaszlał w pasji chory – ten zły duch jego domu… Ona was tak wychowała, ona zatruła mu życie, ona rozdzieliła nas, najlepszych, najbardziej kochających się braci! Ona mi zabrała brata! To jej podłość zacisnęła mu stryczek na gardle! To przez nią ten najszlachetniejszy człowiek doprowadzony został do oszustwa. Taka hańba, taka hańba! O Boże! O sprawiedliwy Boże! Ukarz ją strasznie za jego śmierć, СКАЧАТЬ



<p>90</p>

plenipotent – pełnomocnik, osoba upoważniona do działania w czyimś imieniu. [przypis edytorski]

<p>91</p>

zdetonować się (daw.) – zmieszać się, stracić pewność siebie. [przypis edytorski]

<p>92</p>

specyfik (z łac. specificus: swoisty) – tu: specyficzna, swoista cecha. [przypis edytorski]

<p>93</p>

sobkostwo – egoizm, samolubstwo. [przypis edytorski]