Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej. Ярослав Гашек
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Ярослав Гашек страница 45

СКАЧАТЬ mu kilka słów o uczciwości i porządku.

      Po jego odejściu Szwejk zrobił w mieszkaniu gruntowny porządek, tak że gdy Lukasz wrócił w nocy do domu, jego służący mógł mu zameldować:

      – Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że wszystko jest w porządku, tylko kot jest gałgan i zeżarł kanarka.

      – Jak to? – zagrzmiał porucznik.

      – Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że tak: Ja wiedziałem, że koty nie lubią kanarków i że je krzywdzą, więc chciałem tych dwoje zapoznać ze sobą i gdyby ta bestia kot chciał coś przedsięwziąć, to byłbym mu przetrzepał skórę, żeby do samej śmierci nie zapomniał, jak się ma obchodzić z kanarkami. Bo ja bardzo lubię zwierzęta. W naszym domu jest kapelusznik, który tak wyuczył kota, że chociaż mu ten kot zjadł trzy kanarki, to teraz nie zje ani jednego, choćby kanarek na nim usiadł. Więc chciałem też spróbować, czy się nie uda. Wyjąłem kanarka z klatki i podsunąłem mu go pod nos, żeby powąchał, a on, podlec, zanim, się spostrzegłem, odgryzł mu głowę. Doprawdy, nie spodziewałem się takiego gałgaństwa ze strony tego kota. Gdyby to był, proszę pana oberlejtnanta, wróbel, to bym nic nie mówił, ale taki ładny kanarek, i jeszcze harceński. I jak chciwie go żarł! Nawet pierza nie zostawił i mruczał, bestia, z wielkiej uciechy. Podobno koty nie mają słuchu muzykalnego i nie znoszą śpiewu kanarka, bo się na tym śpiewaniu te bestie nie znają. Wyzwałem tego kota, jak się patrzy, ale, broń Boże, złego mu nic nie zrobiłem. Czekałem na rozkaz pana oberlejtnanta, co trzeba będzie zrobić temu parszywcowi za jego gałgański postępek.

      Opowiadając o tym zdarzeniu Szwejk spoglądał tak szczerze w oczy porucznika, że Lukasz opuścił rękę i usiadł na krześle, chociaż zrazu podszedł do Szwejka z bardzo wyraźnym brutalnym zamiarem.

      – Słuchajcie, Szwejku – rzekł – czy naprawdę jesteście takim skończonym osłem?

      – Posłusznie melduję, panie oberlejtnant – uroczyście odpowiedział Szwejk – że jestem. Od maleńkości mam takiego pecha. Zawsze chcę coś naprawić, zrobić dobrze i zawsze stanie się z tego jakaś nieprzyjemność dla mnie i dla otoczenia. Ja naprawdę chciałem tych dwoje zapoznać z sobą, żeby się zaprzyjaźnili, i nie jestem temu winien, że kot go zeżarł i że już jest po przyjaźni. Jednego razu „U Sztupartów” kot zażarł nawet papugę, bo go przedrzeźniała i miauczała jak on. Ale te koty to twarde bestie, nie dają się zabić. Jeśli pan każe go zgładzić, to trzeba będzie wsadzić mu łeb między drzwi i mocno szarpnąć za ogon, bo inaczej to nie pójdzie.

      I Szwejk z najniewinniejszym wyrazem twarzy i z miłym, poczciwym uśmiechem wykładał porucznikowi, jak się zabija koty. Wykład jego był tego rodzaju, że mógł zapędzić do domu wariatów całe Stowarzyszenie Opieki nad Zwierzętami.

      Wykazał przy tym sporo wiadomości tak dalece fachowych, że porucznik Lukasz zapominając o swoim gniewie zapytał:

      – Umiecie obchodzić się ze zwierzętami? Żywicie dobre uczucia i życzliwość dla zwierząt?

      – Najbardziej lubię psy – odpowiedział Szwejk – ponieważ na handlu psami można dobrze zarabiać, gdy się je umie sprzedawać. Ja nie umiałem, ponieważ zawsze byłem uczciwy, a i tak przychodzili do mnie ludzie z pretensjami, że niby sprzedałem im jakiegoś zdechlaka zamiast rasowego, zdrowego psa, jakby wszystkie psy musiały być zdrowe i rasowe. I każdy kupiec chciał od razu rodowód, więc musiałem zaopatrzyć się w druki i z ulicznych kundli, co się lęgły w cegielni, robić najczystszą rasową szlachtę pieską z bawarskiej psiarni Armina von Barheim. A ludzie naprawdę byli radzi, że wszystko wypadło według ich życzenia i że mają w domu rasowe zwierzę. Można im było zaproponować vrszovickiego szpica jako jamnika, a ludziska dziwili się tylko temu, że taki szlachetny pies, który pochodzi aż z Niemiec, jest kudłaty i nie ma krzywych nóg. Takie rzeczy robi się we wszystkich psiarniach i pan oberlejtnant zdziwiłby się bardzo, gdyby widział, jak w wielkich psiarniach fabrykują rodowody. Mało jest takich psów, które mogłyby rzec o sobie, że są rasowe i czystej krwi. Albo się mama takiego pieska zapomniała z jakimś kundlem, albo babcia, albo też miał sporo ojców i po każdym coś odziedziczył. Od jednego wziął uszy, od drugiego ogon, od trzeciego pysk i kudły na pysku, od czwartego kusztykające łapy, od piątego wielkość itd. Jeśli ojców było dwunastu, to pan oberlejtnant łatwo sobie może wyobrazić, jak taki pies potem wygląda. Kupiłem kiedyś takie wielkie psisko, a było po swoich ojcach takie szpetne, że wszystkie psy od niego uciekały. Kupiłem go, bom się nad nim litował, że taki jest opuszczony. Siadywał w domu w kąciku i był taki smutny, że musiałem go sprzedać jako pinczera. Najwięcej kłopotu miałem z przemalowaniem jego sierści, żeby kolorem przypominał pieprz i sól. Dostał się ten piesek ze swoim panem aż na Morawy i od tego czasu nie widziałem go ani razu.

      Porucznika bardzo zainteresował ten fachowy wykład o psach, więc Szwejk mógł mówić bez przeszkód ze strony swego pana.

      – Psy same nie mogą sobie farbować włosów, jak to robią damy; o takie rzeczy musi się kłopotać ten, kto je sprzedaje. Gdy pies jest na przykład taki stary, że jest cały siwy, a pan go chce sprzedać jako jednoroczne szczenię albo nawet chce takiego dziadka przemienić w dziewięciomiesięczne dzieciątko, to kupuje się „piorunku” rtęci, rozpuszcza się i farbuje psa na czarno, że wygląda jak młodziutki. Żeby okrzepł, trzeba mu dawać, jak koniowi, strychninę, a zęby wyczyścić szmerglem, takim samym, jakim czyści się zardzewiałe noże. A zanim zaprowadzi się go do klienta, który chce go nabyć, trzeba mu nalać w pysk trochę śliwowicy, żeby się psina schlała, to zaraz jest wesoła, ruchliwa, szczeka uciesznie i zaprzyjaźnia się z każdym jak pijany radny miejski. Ale najważniejsza rzecz, panie oberlejtnant, to gadanie. Trzeba do ludzi gadać i gadać, aż z takiego gadania zbaranieją. Jeśli ktoś chce kupić sobie ratlerka, a pan nie ma w domu innych psów prócz myśliwskich, to trzeba umieć przekonać tego klienta, żeby sobie zamiast ratlerka kupił psa myśliwskiego. Albo jeśli ktoś chce złego niemieckiego doga do pilnowania domu, a pan ma tylko malutkiego ratlerka, to trzeba tego kupującego tak ogłupić, żeby sobie poszedł do domu z tym ratlerkiem w kieszeni zamiast z dogiem. Kiedym jeszcze dawniej handlował zwierzętami, przyszła do mnie jakaś dama i powiada, że jej papuga wyleciała do ogrodu, a ponieważ bawiły się tam jakieś dzieciaki w Indian, więc powyrywały papudze wszystkie pióra z ogona i przystroiły się nimi, jako policjanci. Papuga rozchorowała się ze wstydu, że nie miała ogona, a weterynarz dobił ją jakimiś proszkami. Chciała więc ta pani kupić nową papugę, ale przyzwoitą, nie taką, która umie tylko pyskować. Cóż było robić, kiedy w domu papugi nie miałem i o żadnej nie wiedziałem! Miałem w domu tylko buldoga, złego i ślepego. Więc musiałem, proszę pana oberlejtnanta, przemawiać do tej pani od czwartej po południu do siódmej wieczorem, dopóki zamiast papugi nie kupiła tego buldoga. Była to sprawa gorsza od intrygi dyplomatycznej, ale kiedy już odchodziła, mogłem rzec do niej: „Teraz niech jemu chłopcy spróbują wyrwać ogon!” Więcej z tą panią nie rozmawiałem, bo musiała wyprowadzić się z Pragi przez tegoż buldoga, który pogryzł cały dom. Czy pan oberlejtnant uwierzy, jak trudno znaleźć porządne zwierzę?

      – Ja bardzo lubię psy – rzekł porucznik. – Niektórzy koledzy na froncie mają przy sobie psy i pisali nieraz, że w towarzystwie takiego dobrego i wiernego zwierzęcia wojna szybciej upływa. Znacie dobrze wszystkie rasy i mam nadzieję, że gdybym miał psa, to byście się nim dobrze opiekowali. Która rasa jest waszym zdaniem najlepsza? Mianowicie chciałbym mieć psa do towarzystwa. Niegdyś miałem pinczera, ale nie wiem…

      – Zdaniem СКАЧАТЬ