Historya prawdziwa o Petrku Właście palatynie, którego zwano Duninem. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Historya prawdziwa o Petrku Właście palatynie, którego zwano Duninem - Józef Ignacy Kraszewski страница 15

СКАЧАТЬ matka chce przyszytym trzymać do spódnicy?

      – Nic nie wiem – odpowiedział Biskup zwolna. – Ja go jeszcze tak jak nie znam. Od dziecka go po raz pierwszy widzę, ale cieszę się nim. Młodzian raźny, roztropny, gnuśnieć by mu szkoda. – Nie może służyć inaczéj tylko rycersko albo duchownym, a do tego nie zdaje się powołany.

      – Służyć! – żywo podchwycił Petrek – komu? gdzie? My już rycerstwo nasze pogrzebliśmy z Krzywoustym. Żaden z synów nie ma jego ducha. Gdyby go miał Władysław, toć Ruś stoi przed nami, toć Pomorze nie zwojowane, toćby na Sasach i Niemcach swoje ziemie odbijać potrzeba – a księciu nie to w głowie, tylko braciom ojcowiznę wydzierać! Komuż będzie służyć i z kim iść! – wołał ramionami ruszając. – Młodzież się u nas pomarnuje. Za Krzywousta Sulisławy, Wojsławy, Skarbimierze z ziemi rosły, a dziś. – Dobki co się babom wdzięczą i przez baby zwady sieją, aby się im téż co z tego upiekło! Ot na co zeszliśmy, ot na co!

      – Ale bratankowi ja nie dam zmarnieć – odparł Biskup. – W rodzie naszym, krom Zuły co się biedaczysko roztył, choć dawniéj dobry wojak był – trutniów nie słychać.

      Umilkł Palatyn i po chwili pokłoniwszy się biskupowi, do wyjścia zabierał.

      Ks. Janik go uściskał – Petrku najmilszy bracie mój, – odezwał się, – niegorącuj się. – Źle jest kto nic nie czyni, ale téż nie dobrze kto za wiele chce czynić i bez rozmysłu.

      – Najgorzéj, ojcze, kto nic nie czyni – dodał Petrek – ja tym być nie chcę, nie mogę.

      Pocałował go w rękę. Usłyszawszy odchodzącego, Zuła z Jaksą weszli pożegnać i przeprowadzić Palatyna.

      – Słuchajże, miły plemienniku mój – odezwał się Petrek do młodego – abyś mi się ty ztąd nie ruszył nie bywszy u mnie. Któż wié i ja ci się tu na co zdać mogę! Stary jestem, nie zgrzeszysz poszanowawszy… Dobrze wam życzę – ty mnie, ja tobie mogę być pomocnym…

      Spojrzał nań – Jaksie może cudna twarzyczka Błogosławy na myśl przyszła i uradował się wielce, pokłonił wdzięcznie.

      – Juścibym wam czołem nie biwszy nie poszedł ztąd – odparł z uszanowaniem. – Znam co komu należy – tego mi i przypominać nie trzeba, miłościwy panie…

      I oba z Zułą powiedli go do drzwi, a Jaksa aż do konia. —

      Przybył nareszcie i szatny z Komorowa, a Jaksa mógł się przyodziać tak aby na dworze pana Petrka stanął bez zasromania. – Brał wówczas na się każdy do ludzi to co miał najlepszego, aby okazać swą możność. Jaksowie zdawna majętni byli, a skarbiec ich stary obfitował we wszystko, co w te czasy najwyżéj ceniono.

      Zbytkiem naówczas była nawet koszula, bo ją nie wszyscy nosili; cienka, lniana szata spodnia, któréj nić kobiece ręce przędły a niewieście oko na blechu jéj strzegło. Szyto téż wzorzysto owe lniane gzło około rękawów i kołnierzy i na codzień go nie kładziono.

      Szła po niém suknia krótka do kolan, z rękawy spuścistemi, rozprutemi, długiemi do ziemi, z pod których albo gzło wyglądało, lub drugi rękaw obcisły, klapą na przodzie część ręki do palców okrywający. Suknia ta z przywożonéj z nad Renu tkaniny wełnianéj szyta i bramowana złotem lub purpurą, przepasana bywała pasem ze skóry lub kruszcu sztucznie uplecionego. U pasa wisiał nożyk mały, gdy większy miecz za panem zwykle strojne nosiło pacholę. Na szyję szedł łańcuch złoty, im cięższy tém bardziéj pański, często z klejnotem wyrażającym fantastyczne zwierzę jakie, albo pieniądzem złotym. Na nogi już spiczasto zakończone buty kładziono, których długie nosy blaszkami złoconemi były przyozdobione… Na wierzch zarzuciwszy płaszcz, a na długie, na ramiona spuszczone włosy włożywszy czapeczkę z pióropuszem, mogło młode panię, zręcznéj postawy, cale okazale wystąpić. —

      Takim właśnie strojnym chłopakiem, do niepoznania zmienionym, ukazał się stryjowi Jaksa, gdy go szatny przyodział.

      Biskup uradował mu się wielce, tak mu było do twarzy. – Nie miał się go powstydzić prowadząc z sobą.

      Przypatrywał mu się, oglądając go ze wszech stron, z pociechą wielką i w głowę pocałował.

      Sam téż wybierając się do pana Petrka, suknię biskupa wdział dostatnią, łańcuch z krzyżem na szyję, ogromny pierścień biskupi na palec i czapeczkę na głowę futerkiem okładaną, ale mu w tém wszystkiém tak było jakby tylko co z siebie zbroję i kaftan rycerski zrzucił – krwi téj wojaczéj suknia duchowna nie mogła do spokoju ukołysać, a gdy potém na koń siadł, wyglądał więcéj na wodza prowadzącego do boju niż na pasterza niosącego błogosławieństwa pokoju.

      Dosyć liczny dwór strojny za Biskupem i Jaksą podążał, i Markowi bowiem matka ludzi jego przysłała, aby samopas nie szedł, bo samemu wstyd było się ukazać na dworze.

      Gdy do dworca pod Sobótką przybyli, Jaksa który wiele słyszał o bogactwach i mocy Petrka, zdziwił się trochę mieszkanie jego zobaczywszy. Z powierzchowności domostwo cale wspaniałém nie było. Na dosyć obszernéj parkanami dokoła obwiedzionéj przestrzeni porozrzucane stały szopy, składy, schronienia dla czeladzi i służby, skarbce, stajnie, bo się Petrek w koniach kochał, psiarnie, bo gromady psów trzymał, sokolarnie, bo i ptastwa miał siła. Dla siebie i rodziny dworu jeszcze takiego był nie wzniósł jak na wielkiego pana przystało. Gdy się temu dziwiono i pytano o przyczynę, powiadał że naprzód Bogu domy stawić musi, a potém dopiero pomyśli o sobie. Powiadano iż ślub był uczynił taki, że w każdéj majętności swéj kościół z kamienia zbuduje; a że ich miał po wszystkich ziemiach bardzo wiele, nie dziw że ich siedemdziesiąt i siedem potém liczono, choć ich pewnie tyle nie było.

      Dwór pana Petrkowy cały prawie był drewniany, okrom małéj części, w któréj się skarby droższe zachowywały. Widać było że go budowano i dobudowywano. Więc jedna część wyżéj się podnosiła nad drugą, na jednéj dach był spiczasty, u drugiéj płaski, kryty dranicami, słomą i cegłami. Ganków i przejść pod słupami wszędzie siła widać było dokoła, to z surowego drzewa, to na czerwono i pstro pomalowanych, wedle prastarego obyczaju słowiańskiego. Wszędzie po pod ścianami ciągnęły się niższe i wyższe podsienia, gdzieniegdzie tak szerokie, iż czasu lata pod niemi wygodnie stoły można było umieścić. Nigdzie na zewnątrz nie wydawała się owa sławiona, wielka zamożność p. Petrka, chyba tém że po podwórcach konie pod nakryciami bogatemi wodzono i wozy stały obciągane suknem szkarłatném, kute mosiądzem jasnym i ludzi się snuły kupy lepiéj postrojonych od samego pana.

      Gdy Biskup z Jaksą ukazali się we wrotach, a odźwierny znak dał ku dworowi, wnet we drzwiach ujrzeli wychodzącą panią Petrkowę i syna jéj, młodziana pięknego wzrostu, do matki i siostry podobnego. Córka Błogosława, któréj oczyma szukał Jaksa, na spotkanie nie wyszła. Oprócz nich i samego Palatyna, tuż za nim ukazał się czarno zarosły mąż, silny, z twarzą dumną i ufność w sobie wyrażającą, trzymający się w boki, strojny, obwieszony złotemi łańcuchy, przy sporym mieczu u boku. Wziąłby go nieznający obu za Palatyna samego, tak Petrek niepoczesnie przy nim wyglądał.

      Był to, jak Biskup Jaksie oznajmił Rogier sędzia Wrocławski, druh wielki i najlepszy sługa Petrka, prawa ręka jego, mąż wielkiego męztwa i ducha.

      Sam Palatyn, jak naówczas gdy na dwór Biskupi przybywał, odziany był niewykwintnie. Suknię miał na sobie wynoszoną, ladajaką, ani nawet łańcucha na szyi, a na СКАЧАТЬ