Название: Dzieje grzechu
Автор: Stefan Żeromski
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
– W Rzymie.
– Kiedy?
– Za jakie dwa, trzy miesiące.
– A kiedy wrócisz?
– Wrócę, wrócę! I już na wieki…
Znowu począł głosić miłą prawdę:
– Ty jesteś szczęście!
A później pod najgłębszym sekretem i najbardziej cichym szeptem:
– Jesteś bardzo piękna…
Wstała ze swojego miejsca. Patrzyła na niego z tajemniczym a nowym uśmiechem. Nigdy jeszcze takiego nie widział.
Była cudowna. Wicher w mózgu… Straszna wola rozkoszy.
Włosy przybrały same szczególną postać i nadały głowie wdzięk niewysłowiony. Jedno złotolite pasemko osunęło się na policzek. Chciała odgarnąć. Poprosił oczyma i błagalnym skinieniem ręki, żeby zostawić tak, jak jest. Wtedy uśmieszek i nowa zorza wstydliwego rumieńca pod tym pasemkiem.
– Ewo – rzekł – już musisz iść…
– Prawda. Już muszę…
– Ósma godzina.
– Tak mi żal odchodzić. Strasznie dobrze u ciebie! Z tobą strasznie dobrze! Ach, jak jest z tobą…
– Będę pisał do biura. Idź teraz!
– Taka to gościnność…
Uśmiechnął się szyderczo. Ujrzała jego białe zęby. Wszystek drżał i tarł ręce. Twarz jego stopniowo stawała się surowa, szara, okrutna. Ewa zlękła się czegoś i stała przed nim pokorna. Z nagła łkanie wyrwało się z jej piersi. Oczy błagalne, na ustach słowa niedające się wyjawić:
– Nie opuszczaj!…
Krótki pocałunek, raczej szybkie muśnięcie ust ustami.
Narzucił paltot na ramiona. Prędko wyszli – pod rękę. Schody, brama. Ukłon portiera… Ciemnymi ulicami, po mokrych chodnikach, ciemnymi ulicami, wśród surowych kamienic – bez słowa, bez słowa… Przed bramą domu szybki, mocny uścisk ręki. Znikł w mroku, w wichrze i deszczu.
W końcu listopada Ewa otrzymała w biurze następujący list:
Szanowna Pani!
Przebywający w szpitalu miejskim p. Łukasz Niepołomski, na oddziale chirurgicznym, którego jestem kierownikiem, poleca mi prosić Ją o natychmiastowe przybycie. Chory ma płuco przebite kulą pistoletową.
Stan jego jest ciężki i niebudzący nadziei.
Z szacunkiem dr J. Wilgosiński
Po krótkich ciosach pytań bez odpowiedzi, ogłuszających jak uderzenie łba stępy, po sofoklesowskim siepaniu się ducha Edypowego, który ciska w niebo pytanie boleści „ω Ζευ, τι μου δρασαι71” nastała w Ewie oślepiająca jasność – owo „ταδ ηδυ διαφανη72”.
Wszystko się wyjaśniło. Bezbrzeżny zielony ocean nieszczęścia stoi przed oczyma i kołysze się w słońcu. Poprawiła włosy. Uciszyła się rozkazami woli.
Poszła niezwłocznie do gabinetu szefa biura z wystylizowaną naprędce prośbą o urlop. Gdy weszła do sanktuarium w porze nieodpowiedniej, przyjęło ją odpychające mocniej niż pięścią zimne spojrzenie.
Znała już do zbytku dobrze łysą czaszkę, śpiczastą siwą bródeczkę, oczy jesiotra i wargi notorycznego kata. Wyłuszczała prośbę o urlop w sposób trafny i spokojny. Długa twarzyczka władcy nie drgnęła.
Szef nie przestał palić papierosa, a właściwie nie zmienił przerw i dystansów w paleniu. Najsubtelniej skłamane okoliczności, które przedstawiała, nie wpłynęły wcale na zmianę raz przyjętego za właściwy sposobu otrząsania popiołu o brzeżek brązowej popielnicy.
Mumia była nieczułą na wszystko, nawet na uśmiechy kobiece. Nierychła odpowiedź, odpowiedź bez skazy politowania.
– Pani żartuje!… Skąd urlop! Jak to! Dziś zaraz urlop? Czy pani nie zna przepisów?
– Panie naczelniku!
– Pani otrzymała w zeszłym roku urlop z pensją. Pani chyba żartuje, powtarzam to już drugi raz.
– Nie żartuję, panie naczelniku. Są to okoliczności tego rodzaju. Ciotka, która mię wychowała od urodzenia, jest umierająca. Ja muszę! Zgodzę się na wzięcie na moje miejsce zastępcy, na urlop bez pensji.
– Pani sobie żartuje. Powtarzam po raz trzeci.
– Przecież mam prawo do urlopu co roku.
– Ja przez dwadzieścia siedem lat nie brałem urlopu.
– Więc nie otrzymam nawet tygodniowego zwolnienia?
– Pod żadnym pozorem.
Wyszła z biura nie meldując się nikomu. Przede wszystkim wstąpiła do najbliższej cukierni i wypiła szklankę ohydnej herbaty w celu przejrzenia książki z rozkładem jazdy pociągów. Gdy powzięła wiadomość, że najprędzej może jechać dopiero za sześć godzin, udała się bez namysłu do starej Barnawskiej. Jak ptak wbiegła na schody prowadzące do mieszkania lichwiarki, schody, które w rodzinie zwały się schodami ciężkich westchnień. Ileż to razy chodziła tutaj po pieniądze na życie jeszcze wówczas, gdy była dzieckiem! Ileż to razy dźwigała daninę procentu, ile razy odnosiła znaczną część miesięcznej pensji swojej!
Zadzwoniła. Nierychło rozległo się cłapanie73 pantofli starej Euryklei i nieufny głos:
– A kto tam?
Ewa wykrzyczała swe imię i nazwisko. Została wpuszczona. Przede wszystkim zdjęto łańcuch, później otwarto z klucza drzwi, wreszcie usunięto zatrzask. „Ciocia” zajmowała dwa wielkie pokoje od frontu. Całe to mieszkanie było zastawione ślicznymi szafami, które przegradzały pokoje i tworzyły mnóstwo zakamarków. Ewa znała od dzieciństwa owe szafy prześliczne z mahoniu, wykładane brązami, o szklanych drzwiach, tajemniczo zasłoniętych zieloną glasą74. Powitała oczyma znane miniatury, rozwieszone po ścianach.
Miniatur było pełno. Stara jejmość była ich kolekcjonistką. Wydała na to ogromne pono sumy. Wszystkie były oprawne w drogocenne ramy ze złota, z cennego drzewa, wykładane pięknymi ozdobami z brązu.
Były to przeważnie portrety pięknych kobiet i rzeczy miłosne. Ewa lubiła zawsze, przychodząc z interesami rodziców, w czasie spisywania przez starą wiedźmę pokwitowań, upajać się owymi malowidłami, pełnymi słodyczy СКАЧАТЬ
71
72
73
74