Krzyżacy, tom pierwszy. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krzyżacy, tom pierwszy - Генрик Сенкевич страница 30

Название: Krzyżacy, tom pierwszy

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ ludzkich obliczeń miał wszelki czas wrócić, gdyby połóg odbył się był w porze właściwej. Nie przynosiło mu to żadnej pociechy ani nie koiło jego żalu. „Nie król ja bez niej – odpowiadał biskupowi – jeno grzesznik pokajany550, który nie zazna pociechy”. Po czym wbijał oczy w ziemię i nikt nie mógł od niego słowa więcej wydobyć.

      Tymczasem wszystkie umysły zajęły się pogrzebem królowej. Z całego kraju poczęły ściągać nowe tłumy panów, szlachty i ludu, zwłaszcza ubóstwa, które spodziewało się obfitych zysków z jałmużn przy obrzędzie pogrzebowym, mającym trwać przez cały miesiąc. Ciało królowej ustawiono w katedrze na podwyższeniu urządzonym w ten sposób, że szersza część trumny, w której spoczywała głowa zmarłej, znajdowała się znacznie wyżej od dolnej. Urządzono tak umyślnie, by lud mógł lepiej widzieć twarz królowej. W katedrze odprawiało się nieustające nabożeństwo: przy katafalku płonęły tysiące świec woskowych, a wśród tych blasków i wśród kwiatów leżała Ona, spokojna, uśmiechnięta, podobna do białej róży mistycznej – ze złożonymi w krzyż rękoma na lazurowej sukni.Lud widział w niej świętą, przyprowadzano do niej opętanych, kaleki, chore dzieci – i raz w raz w środku świątyni rozlegał się krzyk to jakiejś matki, która na twarzy chorego dziecka spostrzegła rumieńce, zwiastuny zdrowia, to jakiegoś paralityka, który nagle odzyskiwał władzę w schorzałych członkach. Wówczas serca ludzkie przejmował dreszcz, wieść o cudzie przelatywała kościół, zamek, miasto i ściągała coraz większe roje nędzy ludzkiej, która od cudu tylko mogła spodziewać się poratowania.

      O Zbyszku zapomniano tymczasem zupełnie, któż bowiem wobec tak olbrzymiego nieszczęścia pamiętać mógł o zwyczajnym pacholęciu551 szlacheckim i o jego uwięzieniu w baszcie zamkowej! Zbyszko wiedział jednakowoż od stróżów więziennych o chorobie królowej, słyszał gwar ludu koło zamku, a gdy usłyszał jego płacz i bicie we dzwony, rzucił się na kolana i przepomniawszy o własnym losie, z całej duszy jął opłakiwać śmierć uwielbionej Pani. Zdawało mu się, że razem z nią zgasło coś i dla niego i że wobec takiej śmierci nie warto nikomu żyć na świecie.

      Echa pogrzebu, dzwony kościelne, śpiewy procesyj i zawodzenia tłumów dochodziły go przez całe tygodnie. Przez ten czas sposępniał, stracił ochotę do jadła, do snu i chodził po swoim podziemiu jak dziki zwierz po klatce. Ciążyła mu samotność, gdyż bywały dni, że nawet stróż więzienny nie przynosił mu świeżego jadła i wody, tak dalece wszyscy byli zajęci pogrzebem królowej. Od czasu jej śmierci nie odwiedził go nikt: ani księżna, ani Danusia, ani Powała z Taczewa, który dawniej tyle okazywał mu życzliwości, ani kupiec Amylej, znajomek Maćka. Zbyszko z goryczą myślał, że gdy Maćka nie stało552, zapomnieli o nim wszyscy. Chwilami przychodziło mu do głowy, że może zapomni o nim i prawo – i że przyjdzie mu gnić do śmierci w tym więzieniu. Wówczas modlił się o śmierć.

      Wreszcie gdy od pogrzebu królowej upłynął miesiąc, a rozpoczął się drugi, począł wątpić i o powrocie Maćka. Obiecał przecie Maćko jechać pośpiesznie, konia nie żałować. Malborg nie na końcu świata. Przez dwanaście niedziel553 można było dojechać i wrócić – zwłaszcza gdy komuś pilno było. „Ale może i jemu niepilno! – myślał z żalem Zbyszko – może sobie gdzie po drodze babę upatrzył i rad ją do Bogdańca powiezie, aby się własnego potomstwa doczekać, a ja tu będę przez wieki zmiłowania boskiego wyglądał!”

      Stracił wreszcie rachubę czasu, przestał całkiem rozmawiać ze stróżą554 i tylko z pajęczyny, pokrywającej coraz obficiej żelazną kratę w oknie, miarkował, że na świecie nadchodzi jesień. Siadywał teraz całymi godzinami na łożu, z łokciami na kolanach, z palcami we włosach, które mu już daleko za ramiona sięgały – i w półśnie, w półodrętwieniu nie podnosił głowy nawet i wówczas, gdy strażnik zagadał do niego, przynosząc spyżę555. Aż pewnego dnia skrzypnęły wrzeciądze i znajomy głos zawołał od progu więzienia:

      – Zbyszku!

      – Stryjko! – krzyknął Zbyszko, zerwawszy się z tapczana556.

      Maciek chwycił go w ramiona, po czym objął mu jasną głowę dłońmi i począł ją całować. Żal, gorycz i tęsknota tak wezbrały w sercu młodzianka, że począł płakać na piersiach stryjca jak małe dziecko.

      – Myślałem, że już nie wrócicie – rzekł łkając.

      – Boć i niewiele brakło – odrzekł Maciek.

      Dopieroż Zbyszko podniósł głowę i spojrzawszy na niego, zawołał:

      – A z wami co się stało?

      I patrzył ze zdumieniem na wynędzniałą, zapadłą i bladą jak płótno twarz starego wojownika, na jego pochyloną postać i na posiwiałe włosy.

      – Co z wami? – powtórzył.

      Maćko siadł na tapczanie i przez chwilę oddychał ciężko.

      – Co się stało? – rzekł wreszcie. – Ledwiem granicę przejechał, postrzelili mnie w boru Niemcy z kuszy. Zbóje-rycerze! – wiesz? Ciężko mi jeszcze dychać… Bóg zesłał mi pomoc – inaczej byś mnie tu nie widział.

      – Któż was zratował?

      – Jurand ze Spychowa – odrzekł Maćko.

      Nastała chwila milczenia.

      – Oni napadli mnie, a w pół dzionka później on ich. Ledwie połowa mu ich uszła. Mnie wziął do gródka, i tam w Spychowie ze śmiercią-m się przez trzy niedziele557 zmagał. Bóg nie dał skonać – i choć mi jeszcze ciężko, alem wrócił.

      – A to nie byliście w Malborgu?

      – Z czymżem miał jechać? Obdarli mnie do cna558 i list z innymi rzeczami zabrali. Wróciłem prosić księżny Ziemowitowej o drugi, alem się z nią w drodze rozminął – i czy ją zgonię559 – nie wiem – bo mi się też na tamten świat wybierać.

      To rzekłszy, splunął na dłoń i wyciągnąwszy ją ku Zbyszkowi, ukazał na niej czystą krew mówiąc:

      – Widzisz?

      A po chwili dodał:

      – Widać wola boska.

      Czas jakiś milczeli obaj pod brzemieniem posępnych myśli, po czym Zbyszko rzekł:

      – To tak ciągle krwią plwacie560?

      – Jakoże nie mam plwać, kiedy mi na pół piędzi561 grota między żebrami utkwiło! Plwałbyś i ty – nie bój się. Ale u Juranda ze Spychowa już mi się lepiej uczyniło, jeno żem się ninie562 okrutnie znów zmęczył, bo droga długa, a pilnom563 jechał.

      – Hej! СКАЧАТЬ



<p>550</p>

kajać się (daw.) – przyznawać się do winy i jej żałować. [przypis edytorski]

<p>551</p>

pacholę (daw.) – dziecko. [przypis edytorski]

<p>552</p>

nie stało (daw.) – zabrakło. [przypis edytorski]

<p>553</p>

niedziela (daw.) – tydzień. [przypis edytorski]

<p>554</p>

stróża (daw.) – straż. [przypis edytorski]

<p>555</p>

spyża (daw.) – pożywienie. [przypis edytorski]

<p>556</p>

tapczana – dziś popr.: tapczanu. [przypis edytorski]

<p>557</p>

niedziela (daw.) – tydzień. [przypis edytorski]

<p>558</p>

do cna (daw.) – całkiem, zupełnie. [przypis edytorski]

<p>559</p>

zgonić (daw.) – dogonić. [przypis edytorski]

<p>560</p>

plwać – dziś: pluć. [przypis edytorski]

<p>561</p>

piędź – dawna miara długości, ok. 18-22 cm. [przypis edytorski]

<p>562</p>

ninie (daw.) – teraz. [przypis edytorski]

<p>563</p>

pilno – tu: w pośpiechu. [przypis edytorski]