Название: Lalka, tom drugi
Автор: Болеслав Прус
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
Rządca aż posunął się w tył z fotelem. Staruszka złożyła ręce, a pani Stawska patrzyła na mnie wielkimi oczyma. Oto dopiero oczy!… i jak ona nimi umie patrzeć!… Przysięgam, że gdybym był Wokulskim, oświadczyłbym się jej na poczekaniu. Z męża już pewnie nie ma nawet kosteczki, jeżeli nie pisał przez dwa lata. Wreszcie, od czego są rozwody?… Na co Stach ma taki majątek?…
Znowu skrzypnęły drzwi i ukazała się w nich może dwunastoletnia dziewczynka, w pasterce28 na głowie i z paczką kajetów w ręce. Było to dziecko z twarzą rumianą i pełną, lecz nie zdradzającą zbyt wielkiej inteligencji. Ukłoniła się nam, ukłoniła się pani Stawskiej i jej matce, ucałowała w oba policzki małą Helenkę i wyszła, oczywiście do domu. Następnie wróciła się z kuchni i zarumieniona powyżej oczu, spytała pani Stawskiej:
– Pojutrze o której mogę przyjść?
– Pojutrze, kochanko… Przyjdź o czwartej – odpowiedziała pani Stawska również zmieszana.
Gdy dziewczynka ostatecznie wyszła, matka pani Stawskiej odezwała się niezadowolnym tonem:
– I to nazywa się lekcja, Boże odpuść… Helenka pracuje z nią przynajmniej półtorej godziny i za taką lekcję bierze czterdzieści groszy…
– Mateczko! – przerwała pani Stawska, błagalnie patrząc na nią.
(Gdybym był Wokulskim, już bym z nią wracał od ślubu. Co to za kobieta!… co za rysy… co za gra fizjognomii. W życiu nie widziałem nic podobnego!… A rączka, a figurka, a wzrost, a ruchy, a oczy, oczy!…)
Po chwili kłopotliwego milczenia odezwała się znowu młoda pani:
– Bardzo jesteśmy wdzięczne panu Wokulskiemu za warunki, na jakich zostawia nam ten lokal!… Jest to chyba jedyny wypadek, ażeby gospodarz sam zniżał komorne. Ale nie wiem, czy… wypada nam korzystać z jego uprzejmości?…
– To nie uprzejmość, pani, to uczciwość szlachetnego człowieka! – wtrącił rządca. – Mnie pan Wokulski również zniżył komorne i przyjąłem… Ulica, proszę pani, trzeciorzędna, ruch mały…
– Ale o lokatorów na niej łatwo – wtrąciła pani Stawska.
– Wolimy dawnych, znanych nam ze spokójności i porządku – powiedziałem.
– Ma pan słuszność – pochwaliła mnie siwowłosa dama. – Porządek w mieszkaniu to pierwsza zasada, której przestrzegamy… Nawet jeżeli Helunia potnie kiedy papierki i rzuci je na podłogę, zaraz zmiata je Franusia…
– Przecie ja, proszę babci, wycinam tylko koperty, bo piszę list do tatki, ażeby już wracał – odezwała się dziewczynka.
Po obliczu pani Stawskiej przeleciał cień jakby żalu i zmęczenia.
– I nic, żadnej wiadomości? – spytał rządca.
Młoda pani z wolna potrząsnęła głową; nie jestem pewny, czy nie westchnęła, ale tak cicho…
– Oto los młodej i niebrzydkiej kobiety! – zawołała starsza dama. – Nie panna, nie mężatka…
– Mateczko!…
– Nie wdowa, nie rozwódka, słowem – nie wiadomo co i nie wiadomo za co… Ty, Helenko, mów sobie, co chcesz, a ja ci powiadam, że Ludwik już nie żyje…
– Mateczko!… mateczko!…
– Tak – ciągnęła matka z uniesieniem. – My go tu wszyscy oczekujemy każdego dnia, o każdej godzinie, ale to na nic… Albo umarł, albo zaparł się ciebie, więc nie masz obowiązku czekać…
Obu paniom łzy nabiegły do oczu: matce z gniewu, a córce… Czy ja wiem?… Może z żalu za złamanym życiem.
Nagle przeleciała mi przez głowę myśl, którą (gdyby nie o mnie chodziło) poczytałbym za genialną. Zresztą mniejsza o jej nazwę. Dość, że było w mojej twarzy i całej postaci coś takiego, że gdy poprawiłem się na krześle, założyłem nogę na nogę i odchrząknąłem, wszyscy wlepili we mnie spojrzenia – nawet mała Helenka.
– Znajomość nasza – rzekłem – zbyt jest krótka, ażebym śmiał…
– Wszystko jedno! – przerwał mi pan Wirski. – Dobre usługi przyjmuje się nawet od nieznajomych.
– Znajomość nasza – mówiłem skarciwszy go wzrokiem – jest wprawdzie niedługa. Pozwolą panie jednak, ażebym nie tylko ja, ile pan Wokulski użył swoich wpływów do odszukania małżonka pani…
– Aaa!… – jęknęła starsza dama w sposób, którego nie mógłbym uważać za objaw radości.
– Mateczko! – wtrąciła pani Stawska.
– Heluniu – rzekła babcia stanowczo – idź do swojej lalki i rób jej kaftanik. Oczko już znalazłam, idź…
Dziewczynka była trochę zdziwiona, może nawet zaciekawiona, ale ucałowała ręce babci i matce i wyszła ze swymi drutami.
– Proszę pana – ciągnęła staruszka – jeżeli mamy mówić szczerze, to mnie nie tyle chodzi… To jest… nie wierzę, ażeby Ludwik żył. Kto przez dwa lata nie pisze…
– Mamo, dosyć!…
– O nie! – przerwała matka. – Jeżeli ty jeszcze nie czujesz swego położenia, to już ja je rozumiem. Nie można żyć z taką wieczną nadzieją czy groźbą…
– Mamo droga, o moim szczęściu i obowiązkach ja tylko mam prawo…
– Nie mów mi o szczęściu – wybuchnęła matka. – Ono skończyło się w dniu, kiedy twój mąż uciekł przed sądem, który dowiedział się o jakichś ciemnych jego stosunkach z lichwiarką. Że był niewinny, wiem, na to gotowa byłam przysiąc. Ale nie rozumiem ani ja, ani ty, po co on u niej bywał.
– Mamo! – przecież ci panowie są obcy… – zawołała z desperacją pani Stawska.
– Ja obcy?… – spytał rządca tonem wymówki; ale powstał z krzesełka i ukłonił się.
– I pan nie jesteś obcy, i ten pan – rzekła staruszka wskazując na mnie. – To musi być uczciwy człowiek…
Teraz ja ukłoniłem się.
– Więc mówię panu – ciągnęła staruszka, bystro patrząc mi w oczy – żyjemy w ciągłej niepewności co do mego zięcia i niepewność ta zatruwa nam spokój. Ale ja, wyznam szczerze, więcej boję się jego powrotu…
Pani Stawska СКАЧАТЬ
28