Название: Lalka, tom drugi
Автор: Болеслав Прус
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
Weszliśmy do kuchni, gdzie stała balia pełna mydlin i dziecinnej bielizny. Na sznurze zawieszonym w pobliżu komina suszyły się również dziecinne spódniczki, koszule i pończoszki. (Jak to zaraz znać, że w mieszkaniu jest dziecko!)
Spoza uchylonych drzwi usłyszeliśmy głos już starszej kobiety.
– Z rządcą?… jakiś pan? – mówiła niewidzialna dama. – Może to Ludwiczek, bo akurat śnił mi się…
– Niech panowie idą – rzekła służąca otwierając drzwi do saloniku.
Salonik nieduży, koloru perłowego. Szafirowe sprzęty, pianino, w obu oknach pełno kwiatów białych i różowych, na ścianach premia Towarzystwa Sztuk Pięknych26, na stole lampa ze szkłem w formie tulipana. Po cmentarnym salonie pani Krzeszowskiej z meblami w ciemnych pokrowcach wydało mi się tu weselej. Pokój wyglądał, jakby oczekiwano na gościa. Ale jego sprzęty zanadto symetrycznie ustawione dokoła stołu świadczyły, że gość jeszcze nie przyjechał.
Po chwili z przeciwległych drzwi wyszła osoba w wieku poważnym, ubrana w popielatą suknię. Uderzył mnie prawie biały kolor jej włosów, obok twarzy mizernej, lecz niezbyt starej i bardzo regularnej. Rysy tej damy były mi gdzieś znajome.
Tymczasem rządca zapiął swój poplamiony surdut na dwa guziki i ukłoniwszy się z elegancją prawdziwego szlachcica rzekł:
– Pozwoli pani zaprezentować: pan Rzecki, plenipotent naszego gospodarza, a mój kolega…
Spojrzeliśmy sobie obaj w oczy. Wyznaję, że byłem trochę zdziwiony naszym koleżeństwem… Wirski spostrzegł to i dodał z uśmiechem:
– Mówię: kolega, gdyż obaj widzieliśmy równie ciekawe rzeczy będąc za granicą.
– Szanowny pan był za granicą? no proszę!… – odezwała się staruszka.
– W roku 1849 i nieco później – wtrąciłem.
– A czy szanowny pan nie zetknął się gdzie przypadkowo z Ludwikiem Stawskim?
– Ależ, pani dobrodziejko! – zawołał Wirski śmiejąc się i kłaniając. – Pan Rzecki był za granicą przed trzydziestu laty, a zięć pani wyjechał dopiero przed czterema…
Staruszka machnęła ręką, jakby odganiając muchę.
– Prawda! – rzekła – co też ja plotę… Ale tak ciągle myślę o Ludwiczku… Niechże panowie raczą spocząć…
Usiedliśmy, przy czym eks-obywatel znowu ukłonił się poważnej damie, a ona jemu.
Teraz dopiero spostrzegłem, że popielata suknia staruszki jest w wielu miejscach pocerowana, i dziwna melancholia ogarnęła mnie na widok tych dwojga ludzi w poplamionym surducie i w pocerowanej sukni, którzy zachowywali się jak książęta. Nad nimi już przeszedł wszystko wyrównywający pług czasu.
– Bo zapewne pan nie wie o naszym zmartwieniu – rzekła poważna dama zwracając się do mnie. – Mój zięć przed czterema laty miał bardzo przykrą sprawę, najniesłuszniej… Zamordowano tu jakąś straszną lichwiarkę… Ach, Boże! nie ma o czym mówić… Dosyć, że ktoś z bliskich ostrzegł go, że na niego pada posądzenie… Najniewinniej, panie…
– Rzecki – wtrącił eks-obywatel.
– Najniesprawiedliwiej, panie Rzecki… No i on… biedak, uciekł za granicę. W roku zeszłym znalazł się istotny morderca, ogłoszono niewinność Ludwika, ale i cóż, kiedy on już od dwu lat nie pisał…
Tu pochyliła się do mnie z fotelu i rzekła szeptem:
– Helenka, córka moja, panie…
– Rzecki – odezwał się rządca.
– Córka moja, panie Rzecki, rujnuje się… szczerze mówię, że się rujnuje na ogłoszenia po zagranicznych pismach, a tu nic i nic… Kobieta młoda, panie…
– Rzecki – powiedział Wirski.
– Kobieta młoda, panie Rzecki, niebrzydka.
– Prześliczna! – wtrącił rządca z zapałem.
– Byłam trochę do niej podobna – ciągnęła sędziwa dama wzdychając i kiwając głową eks-obywatelowi. – Jest tedy córka moja niebrzydka i młoda, już jedno dziecko ma i… może tęskni za innymi. Chociaż, panie Wirski, przysięgam, że nigdy od niej o tym nie słyszałam… Cierpi i milczy, ale że cierpi, domyślam się. Ja także miałam trzydzieści lat…
– Kto z nas ich nie miał! – ciężko westchnął rządca.
Skrzypnęły drzwi i wbiegła mała dziewczynka z drutami w ręku.
– Proszę babci! – zawołała – ja nigdy nie skończę kaftanika dla mojej lalki…
– Heluniu! – odezwała się staruszka surowo. – Ty nie ukłoniłaś się…
Dziewczynka zrobiła dwa dygi, na które ja odpowiedziałem niezręcznie, a pan Wirski jak hrabia, i mówiła dalej, pokazując babce druty, przy których chwiał się czarny, włóczkowy kwadracik.
– Proszę babci, nadejdzie zima i moja lalka nie będzie miała w czym wyjść na ulicę… Proszę babci, znowu mi spadło oczko.
(Prześliczne dziecko… Boże miłosierny! dlaczego Stach nie jest jego ojcem. Może nie szalałby tak…)
Babcia przepraszając nas wzięła włóczkę i druty, a w tej chwili weszła do salonu pani Stawska…
Muszę sobie przyznać, że ja na jej widok zachowałem się z godnością; ale Wirski zupełnie stracił głowę. Zerwał się z krzesła jak student, zapiął surdut jeszcze na jeden guzik, powiem nawet: zarumienił się, i zaczął bełkotać:
– Pozwoli pani zaprezentować sobie: pan Rzecki, plenipotent naszego gospodarza…
– Bardzo mi przyjemnie – odpowiedziała pani Stawska kłaniając mi się ze spuszczonymi oczyma. Ale silny rumieniec i ślad obawy na jej twarzy upewniły mnie, że nie jestem przyjemnym gościem.
„Poczekaj! – myślę. I wyobraziłem sobie, że na moim miejscu jest w tym pokoju Wokulski. – Poczekaj, zaraz cię przekonam, że nie masz się nas czego lękać.”
Tymczasem pani Stawska usiadłszy na krześle była tak zmieszana, że zaczęła coś poprawiać około sukienki swojej córeczki. Jej matka również straciła humor, a rządca kompletnie zbaraniał. „Poczekajcie!” – myślę i przybrawszy bardzo surowy wyraz twarzy odezwałem się:
– Panie dawno mieszkają w tym domu?
– Pięć lat… – odpowiada pani Stawska rumieniąc się jeszcze mocniej. Jej matka aż drgnęła na fotelu.
– Ile panie płacą?
– Dwadzieścia СКАЧАТЬ
26