Przygody młodych Bastablów. Эдит Несбит
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przygody młodych Bastablów - Эдит Несбит страница 4

Название: Przygody młodych Bastablów

Автор: Эдит Несбит

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ cofa się o całe miesiące, nie widzę powodu, dla którego nie miałbym uczynić tak samo.

      Jak wam wiadomo, posiadamy dwóch wujaszków. Jeden to ten odnaleziony wujek indyjski, a drugi wuj Alberta-z-Przeciwka, który dawniej sąsiadował z nami.

      Ten wuj Alberta-z-Przeciwka (dla skrócenia wuj Alberta) wpadł na przedziwny i nieszczególny pomysł ożenienia się.

      Jako serdeczny przyjaciel, zaprosił nas wraz z ojcem na uroczystość weselną. Ślub miał się odbyć na wsi u rodziców narzeczonej.

      Spędziliśmy kilka bardzo miłych dni w oczekiwaniu na wesele. Byliśmy właśnie zajęci wygrzebywaniem kasztanów z popiołu (na usilne prośby, poparte przez wuja Alberta, pozwolono nam bawić się w kuchni). W całym domu panował wyjątkowy nieład i zawracanie głowy, bo coraz to przychodziły z Londynu jakieś pudła i paczki z sukniami, kapeluszami, szlafroczkami, bluzkami i tym podobnymi rzeczami.

      Nie pojmuję doprawdy, czemu panna, która wychodzi za mąż, potrzebuje aż tylu sukien, palt i pantofli. Jestem przekonany, że żaden mężczyzna nie pomyślałby o sprawieniu sobie dwóch tuzinów par spodni albo kamizelek, ażeby wziąć w nich ślub.

      – To dlatego, że jadą w podróż poślubną do Rzymu – mówiła Ala, kiedyśmy debatowali nad tą kwestią. – Zdaje mi się, że w Rzymie można kupić tylko narodowe stroje.

      – Szczęśliwe bestie! – westchnął H. O. – Chętnie bym się z nimi zabrał.

      – Nie mówi się „bestie”, bo to jest niegrzecznie – upomniała Dora.

      – A więc szczęśliwi ludzie – poprawił H. O.

      – Jest to marzeniem mojego życia – westchnął brat-poeta.

      – Co jest marzeniem twojego życia? – zapytała Ala.

      – Pojechać do Rzymu. Chciałbym, ażeby mnie wzięli z sobą.

      – Nie łudź się, nie wezmą cię z sobą – rzekł Dick. – Słyszałem, jak tatuś mówił wczoraj, że podróż i pobyt w Rzymie kosztują strasznie dużo pieniędzy.

      – Byłyby to tylko koszta podróży – odparł Noel – zresztą mógłbym jechać trzecią klasą albo i w kufrze. Raz dotarłszy do Rzymu, rychło bym zaczął zarabiać na życie. Układałbym ballady i śpiewał na ulicy. Włosi płaciliby mi lirami za śpiew… w ogóle kraj, w którym pieniądze mają tak śliczną nazwę – „liry”, musi być niezmiernie piękny i poetyczny.

      – Ale czybyś potrafił pisać włoskie poezje? – zapytał H. O. szeroko otwierając usta.

      – Na razie nie, nauczyłbym się prędko. Zacząłbym od śpiewania pieśni angielskich. Na pewno jest tam mnóstwo ludzi, którzy rozumieją po angielsku. A gdyby nawet nie rozumieli, czy nie wzruszą się gorące południowe serca na widok bladego i smukłego chłopca, który w obcym języku nuci smutne pieśni. Na pewno deszcz lirów sypnąłby mi się pod stopy. O, bo to nie są zimni ludzie Północy! Przecież w naszej ojczyźnie są sami kupcy, piekarze, szewcy, bankierzy, doktorzy lub inni równie mało interesujący obywatele. Tam zaś, pod włoskim niebem, znajdują się sami bandyci, kuglarze, wędrowni muzykanci, którzy tańczą i przygrywają na gitarze.

      – W twoim opowiadaniu jest dużo fantazji – przerwał Oswald. – Kasztany gotowe. Weźcie szczypce, ażeby je wybrać z popiołu. H. O., zamknij usta, bo połkniesz wronę.

      Zajęliśmy się obieraniem i jedzeniem kasztanów i wyszła nam z głowy cała rozmowa. Dopiero z czasem zrozumieliśmy, jak fatalne następstwa miały lekkomyślne słowa poety.

      Nazajutrz rano zwrócił się H. O. do Dory:

      – Mam ci coś do powiedzenia, ale w najgłębszej tajemnicy.

      Poszli do kąta i szeptali przez pół godziny. Następnie Dora zabrała się do szycia, ale nikomu z nas nie było wolno oglądać jej roboty, tylko H. O. zbliżał się co chwila i mówił Dorze coś do ucha.

      – Jest to najprawdopodobniej jakiś ślubny prezent – orzekł Dick i przestaliśmy się tym interesować.

      Nadszedł uroczysty dzień ślubu. Ubraliśmy się odświętnie, a dziewczęta włożyły nowe, białe, jedwabne sukienki i srebrne pantofelki, upominek od wujka z Indii.

      Kiedy usadowiliśmy się w głębokiej landarze, ażeby jechać do ślubu, zauważyłem, że H. O. miał przy sobie jakąś paczkę. Przypuszczałem, że jest to ślubny upominek dla państwa młodych. Dora uśmiechała się zagadkowo, a H. O. milczał tajemniczo. Byliśmy mocno zaintrygowani, co to jest, lecz znając naszego najmłodszego brata, przypuszczaliśmy, że się prędzej czy później wygada.

      Kościół był przepełniony. Po ceremonii, która trwała dosyć długo, udaliśmy się na wspaniały obiad.

      Nie będę wyliczał potraw ani smakołyków, tortów, kremów, lodów – zostaliśmy nawet poczęstowani szampanem. Tatuś pozwolił nam skosztować. Tych, którzy nie pili szampana, zapewniam, że ma smak wody sodowej z lekarstwem. Wino, któreśmy kiedyś fabrykowali z domieszką cukru, było znacznie smaczniejsze.

      Na weselu wszyscy zawracali głowę państwu młodym. Zachwycali się młodą żoną, która, moim zdaniem, nie wyglądała ładnie, była blada i smutna. Winszowali wujowi Alberta, który robił wrażenie bardzo niezadowolonego. Nie wiem tylko, czy żałował, że się w ogóle ożenił, czy też, że podróż do Rzymu tak wiele go będzie kosztowała.

      Wreszcie panna młoda poszła zdjąć swoją weselną suknię. Zauważyliśmy, jak H. O. (z paczką pod pachą) wysunął się za nią.

      Po chwili wróciła żona wuja Alberta, przebrana w podróżny kostium, gotowa do drogi.

      Wsiadła z wujem do karety; myśmy zajęli miejsca w naszej landarze i pojechaliśmy na stację.

      A gdy po czułych pożegnaniach wdrapaliśmy się znowu do naszego wehikułu, ojciec nagle zapytał:

      – Gdzie jest H. O.?

      Rozpoczęły się nawoływania i poszukiwania. Ale daremnie. Ktoś z nas wyraził przypuszczenie, że H. O. pozostał w domu i opycha się słodyczami. Nie było go jednak ani w jadalni, ani w salonie. Pobiegliśmy do kuchni.

      – Kuchareczko, kuchareczko, czy nie widziałaś H. O.?

      – Owszem, kręcił się tutaj z jakąś paczką, a potem poszedł stąd.

      Daremnie szukaliśmy go po całym domu.

      – Chyba go nie porwały jakieś wróżki – rzekła Ala – jest na to zbyt duży.

      – I zbyt brzydki – dodał Dick.

      – O, nie mów tego o nim, zwłaszcza teraz gdy zginął – rozpłakała się Dora.

      Po chwili gospodyni przyniosła nam paczkę, którą podobno zostawił u stróża „ten mały chłopczyk i polecił oddać panu Bastablowi”. Rozpakowawszy paczkę znaleźliśmy najlepsze buciki H. O., jego nową czapkę i krawat. Ścisnęły nam się serca.

      – Czy nie było żadnej kłótni między wami? – zapytał zmartwiony ojciec.

СКАЧАТЬ