Pogrobek. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pogrobek - Józef Ignacy Kraszewski страница 5

Название: Pogrobek

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – A mnie zwycięstwa tego wstyd! – odpowiedział Przemko. – Mieliśmy do walczenia ze starcami i babami. Trzeba było tylko palić i niszczyć! Łupu jest dość, pociechy żadnej. Gdybym nie uprosił wojewody, abyśmy Soldyna dobywali koniecznie, żołnierza bym nie widział.

      Twarz się Przemkowi zapalała, gdy mówił.

      – O, około Soldyna mieliśmy co robić – ciągnął dalej. – Zameczek, prawda, niezbyt warowny, ale załodze przyznać trzeba, iż się tęgo bronić umiała. Naszych też widzieć trzeba było, gdy się na ściany drapali, bo inaczej jak po drabinach nie bylibyśmy ich dostali. Naspadało dużo, nazabijali wielu, ażeśmy ich przemogli22, wdarliśmy się na gród i zburzyli do szczętu.

      To mówiąc, obrócił się za siebie, chcąc wskazać stryjowi niewolników niemieckich, których mu wiódł wraz z dowódcą. Bolesław zaś nie chciwy tego widoku, a młodego wychowańca pragnąc mieć co rychlej, pociągnął go za sobą do izby. Tu posadziwszy przy sobie, sam wojak namiętny, badać go dopiero począł, ażeby zobaczyć, co się w duszy młodego działo.

      Pierwsze łowy, pierwsza wojna, pierwsza miłość – pierwociny życia, zawsze upajają młodych. Przemko też zdał mu się pijany tą wyprawą. Wszystko w niej wydawało mu się osobliwe, szczególne, piękne; słowa z ust lały się potokiem. Uśmiechał się stryj słuchając.

      Zimniejszy daleko kasztelan kaliski stał, potakiwał, choć zapału tego nie dzielił. Dla niego przejście kraju nieprzyjacielskiego ogniem i mieczem było rzeczą tak zwyczajną, iż o niej mówić nie było warto. On razy tyle przeszedł już ze swymi Santockie, i całe pogranicze Marchii Brandeburskiej.

      Z dumą ukazywał Przemko na zbroi ślad pchnięcia i razów, które przy zdobywaniu Soldyna otrzymał. Wolałby był ranę cięższą, krwawą, lecz nie poszczęściło mu się. Za stołem u wieczerzy nie było o niczym mowy, tylko o zwycięskiej wyprawie, udziale w niej Kujawiaków i Poznańczyków, i o tym, jaki łup się dostał komu. Nawet najmniej chciwy wódz, jakim był książę Bolesław, pragnąć musiał zdobyczy, bo ona zubożała i trwożyła nieprzyjaciela.

      Dla spoczynku chciał Bolesław zatrzymać u siebie synowca, lecz ten mu się, jak nigdy, z niecierpliwością wyrywał wielką. Nad dzień jeden nie mógł się nim pocieszyć. Nigdy jeszcze takim rozgorzałym nie widział młodego, tak razem23 szczęśliwym i niespokojnym. Przypisywał to urokowi pierwszej rycerskiej wycieczki.

      Trzeciego dnia przed świtem, unikając gorąca, wymknął mu się Przemko, a stary zajął się podziałem i rozdaniem spędzonych trzód i zabranego niewolnika. Łup był znaczny, nie tak ze zdobytego zamczyska, jak ze wsi i zagród splądrowanych niemiłosiernie obyczajem wieku. Gnano ogromne stada bydła, owiec, koni, szły wozy pełne odzieży, sukna i płócien, a za nimi szli powiązani łykami i sznurami jeńcy, których w oddalonych od granicy miejscach osadzano pod dozorem lub na zamkowe oddawano posługi.

      Na samej rubieży od Marchii Brandeburskiej, w jednym z zameczków pobudowanych przez księcia, zwanym Niesłusz, siedział naówczas na straży jego osiwały w wojnach Krzywosąd, jeden z Bolesławowych ulubieńców. Wielkiej tam pilności było potrzeba, nieustannego czuwania; zdziwił się więc mocno książę, gdy go ujrzał przybywającego do Kalisza w kilkanaście koni. Uląkł się, czy Sasi gródka mu nie wzięli, mszcząc się za spustoszenia, ale Krzywosąd przybywał nie potłuczony, w całej zbroi, z jasną twarzą.

      – A cóż ty mi, stary, przynosisz?! – zawołał Bolesław, pokłon przyjmując. – Tameś ty w Niesłuszu potrzebniejszy niż tu. Ściany z chrustu gliną lepione, licha warte, a ty tam murem i ścianą.

      Krzywosąd śmiał się, ocierając uznojone czoło.

      – Nie ma niebezpieczeństwa – rzekł. – Po tej wyprawie Brandeburczyk posiedzi cicho. Ja za sprawą pewną do Miłości Waszej.

      – Co za sprawa?

      – A to, o tę dziewkę dowódcy ze Soldyna – odezwał się Krzywosąd – co ją razem z innymi w niewolę zabrono. Stryj i matka ofiarują okup znaczny. Do mnie się z zaklęciami wielkimi udali, abym ją odzyskał.

      – A gdzież ta branka jest? – spytał książę.

      – Musielić ją tu przywieść24, bo ze wszystkich jeńców najcenniejszą była – rzekł kasztelan. – Dziewczyna lat piętnaście i piękna bardzo; ojciec pokumany był z margrafem.

      – Spletli ci baśń – odparł stary książę – bo ja tu o żadnej takiej dziewce nie wiem.

      – Przecież jej by nie zabili ani by się mogła ukryć!

      Kazał książę zawołać kasztelana Janka, który się wkrótce zjawił. Spytany o brankę, Soldynowego dowódcy córkę, ramionami poruszył.

      – Ja o niej nie wiem – rzekł.

      Mówił jednak tak jakoś, że mu uwierzyć było trudno. Bolesław, popatrzywszy nań, podumawszy, Krzywosądowi kazał iść spoczywać i jeść, a sam na bok szedł ze swym kasztelanem.

      – Co się z tą Niemką stało? – naparł go. – Ty wiesz?

      Janko pomilczał trochę.

      – Pono Przemko ją swoim kazał wziąć i jak oka w głowie strzegąc, aby palcem jej nikt nie śmiał tknąć, do Poznania prowadzić. A zagroził, gdyby jej się co stało, że na gardle ukarze.

      Bolesław namarszczył się i zakłopotał.

      – A widziałeś ty ją? – spytał.

      – Jakże nie! – rzekł Janko. – Ojciec jej bronił tak zajadle, że gdyby z tyłu pochwyciwszy, go nie rozbroili, dałby się był pewnie za nią rozsiekać. Dziewka młodziuśka, piękności osobliwej, śmiała jak ojciec, bo też z nożem się uwijała, aż jej go z rąk wyrywać musiano, i kilku pokaleczyła. Co za dziw, że młodemu w oko wpadła!

      – Młodość, głupstwo! – odparł książę.

      – Żeby ją tak zaraz miał za okup dać, nie myślę – rozśmiał się25 Janko – prędzej by sam jeszcze zapłacił. Niemiecka dziewczyna, biała jak kołacz pszenny, włosy złote a oczy czarne. Urodziwa!

      Książę stary posmutniał słuchając. Wieczorem Krzywosąda wziął do komory swej.

      – Jeżeli się o Niesłusz nie boisz – rzekł – jedź wprost do Poznania, a dziewkę odbierz. Sam bym za nią zapłacił, aby mi Przemka nie opanowała. Młody jest – co się tam stało – na to nie ma rady, ale jak do niej nawyknie a przylgnie, popsuje mi się. Odbierz mu ją gwałtem! Wracaj do mnie z tym, bom frasobliwy, co się stanie.

      Nazajutrz Krzywosąd jechał już do Poznania, a w kilka dni był z powrotem. Zobaczywszy go, książę podszedł żywo z pytaniem:

      – Masz brankę?

      – Nie dostałem jej. Nikt o niej nie wie. Mówią, że nie ma żadnej.

      – Cóż się z nią stało?

      – Różnie СКАЧАТЬ



<p>22</p>

przemóc (daw.) – pokonać. [przypis edytorski]

<p>23</p>

razem (daw.) – naraz, jednocześnie. [przypis edytorski]

<p>24</p>

przywieść (daw.) – przyprowadzić. [przypis edytorski]

<p>25</p>

rozśmiał się – dziś popr. forma 3.os. lp. cz. przesz.: roześmiał się. [przypis edytorski]