Pogrobek. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pogrobek - Józef Ignacy Kraszewski страница 4

Название: Pogrobek

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Obok wychowania sieroty, wedle ówczesnych pojęć o nim, książę chodził bardzo troskliwie, najlepszych, najzdolniejszych ludzi przydając mu do boku. Tylon kanclerzem był razem i nauczycielem młodzieńca, wojewoda Przedpełk uczył go rycerskiej sprawy i obyczaju książęcego. Oba mężowie stateczni nie spuszczali go z oka, kształcili tak, aby nadziejom stryja odpowiedział. Często też Bolesław brał go do siebie i nauczał sam, ale za miękkim się czuł dla niego i długo nie trzymał. Kochał go nadto, więc mu pobłażał.

      Rosnąc tak Pogrobek na prześlicznego wybujał młodziana, któremu nic zarzucić nie było można, oprócz że w nim za wcześnie gorąca krew Piastowska grać zaczynała, którą w innych ledwie najpobożniejsze ówczesne niewiasty pohamować mogły i poskromić. Ciągnęły go już nad miarę wdzięczne liczka, a choć mistrzowie do zbytku surowymi nie byli, choć Tylon patrzał na to przez szpary, niepokoili się trochę tą za wczesną dojrzałością.

      Księża, nie bacząc na to, że miał zaledwie lat szesnaście, już go żenić chcieli. Wojewoda nie był też od tego. Pociągało to za sobą usamowolnienie, a choć książę Bolesław nie był zazdrosnym władzy synowca i puściłby mu chętnie, co trzymał pod opieką, lękał się, aby gorącością młodzieńczą nie popsuł, co on z wielkim trudem mu zabezpieczał.

      Teraz, gdy go już puszczono w pole, na wojnę, szły za tym następstwa konieczne, trzeba go było żenić i wypuścić na wolę. Książę Bolko więcej myślał o tym niż o swojej zimnicy, którą pora wiosenna i błotniste zamku okolice sprowadziły.

      – Księże Malcherze – mówił do staruszka – mężu dobrej rady, powiedz mi, poradź mi, co poczynać z tym kochanym Przemkiem! Poszedł już w pole! Niech go tam Bóg uchowa całym! Wojewoda i kasztelan ręczyli mi głowy swoimi, że go nie odstąpią. Młodość zawsze zbyt gorącą bywa. Da Bóg powróci, trzeba go będzie wypuścić na swobodę.

      Ksiądz Malcher począł z cicha:

      – Tak należy. Wasza Miłość za żywota swojego właśnie cugli mu popuść. Zobaczysz, jak wolności zażywać będzie. Sposób to najlepszy. Zapędzi się za daleko, to go swą powagą powstrzymacie. Gdyby później nagle całą wolę oddzierżał19, nie wypróbowawszy siebie, mógłby się nadto rozbrykać.

      – I to prawda! – rzekł Bolesław. – Rad bym go wodził i z oka nie spuszczał. Wojewoda donosił mi, że na niewiasty już rzuca nadto pożądliwymi oczyma, więc go i żenić trzeba.

      Ksiądz potwierdził wniosek.

      – Młodyć jest bardzo – dodał – ale wedle rady św. Pawła lepiej, by się ożenił, niżby gorzeć miał.

      – Z wyborem żony troska nie mała – westchnął stary książę. – Niemieckich dziewek na seciny jest, które by nam chętnie dano dla niego, ale patrząc na Śląsko i na innych naszych, którym za żonami Niemcy dwory poobsiadali, Niemki nie chcę. Rusinka mi też nie do smaku, bo dumne są i samowolne. Dalej szukać trudno.

      Wzdychał biedny opiekun ciężko.

      – Byle pobożna, świętobliwa niewiasta była – zamknął ks. Malcher.

      – Takich jak moja w świecie mało – odezwał się Bolesław – zaś świętych jak Jadwiga, Salomea i Kinga20 dla Przemka nie chcę, bo mu potomstwa trzeba. Prostemu człowiekowi łatwa rzecz ożenić się, byle niewiasta do serca przypadła, a dziedzicowi ziem znacznych na wszystko zważać trzeba.

      Ksiądz Malcher słuchał z uwagą, lecz nie odzywał się już, w politykę mięszać nie chcąc.

      – Jedną z moich dziewcząt byłbym mu swatał – mówił Bolesław – choć powinowactwo bliskie, ale wiek nie przystał i rachuba była niedobra. Po mnie on i tak Kalisz zabierze, a trzeba mu innej, co by albo ziemię, albo nadzieję dziedzictwa przyniosła.

      Wzdychał staruszek, gorzkie ziele popijając, które przed nim stało, krzywił się i spluwał.

      – Niemało, księże mój, troski z tym synem przybranym, więcej niż z dziećmi własnymi. Żony mu teraz potrzeba rychło, aby dziewki nad nim nie przewodziły, co zła rzecz i grzeszna. Rok jeszcze jaki przebrykać może swobodnie, dalej go do domu przywiązać trzeba, aby i ziemianom ich niewiast nie bałamucił lub jak Mestwin mniszek po klasztorach nie szukał i gorszej jeszcze obrazy bożej się nie dopuszczał.

      Nawzdychawszy się, książę wstał i począł przechadzać. Zaledwie wyprawa na Santok poszła, coraz się nią mocniej niepokoił. Pilno mu było dostać języka.

      – Sasy te – mruczał do księdza się zbliżając – biją się wściekle. W pierwsze pole na nich iść, guza można napytać. Źlem zrobił, że na nich Przemka puściłem, na Litwę bezpieczniej było, ale wstrzymać takiego w ukropie kąpanego sposobu nie było.

      – Bóg łaskaw – rzekł starowina uspokajając.

      Dzień tak minął jeden, drugi i trzeci, rósł niepokój straszny. Bolesław gniewać się już chciał, że mu ani Janko jego, ni Przedpełk nic znać nie dawali; kazał im przecież mieć gońców pogotowiu. Milczenie uparte złe myśli nastręczało.

      – Któż wie – mówił książę dnia trzeciego – te łotry Sasy, przebiegli ludzie, mogli się zawczasu dowiedzieć o wyprawie i uczynić na nich zasadzkę.

      Ksiądz staruszek i księżna Jolanta próżno się go uspokajać starali. Słowa ich pomagały mało. Zbierał się już słać za wojskami, tak go gryzło, iż nic o Przemku nie wiedział. Rozważniejszy ksiądz Malcher bardzo dokładnie obrachowywał panu, iż, przy największym pośpiechu, wiadomość żadna przyjść tak prędko nie mogła. Nic i to nie pomagało. Wyrzucał sobie stryj, iż nierozważnie młokosa puścił.

      – Gotów wojewodę swego i kasztelana opętać, a do jakiego szalonego namówić kroku – gderał. – Santok ten dla nas zawsze był nieszczęśliwym. Braliśmy go, brali i wziąć nie mogli, a co krwi kosztował!

      Dopiero dnia czwartego nadbiegł goniec od poznańskiego wojewody z pozdrowieniem i wiadomością, że nigdzie nieprzyjaciela spotkać nie mogli, bo się wszystek po zamkach i gródkach pozamykał. Wtargnęli w Santockie pustosząc je, ale bić się z kim nie było i młody wojak narzekał. Sasi, zawczasu pomiarkowawszy, iż siłom połączonym Bolesława kaliskiego, Ziemomysła kujawskiego, który też im wysłał posiłki, i poznańskiego Przemka nie podołają, skryli się do miejsc obronnych, dopóki by nawała nie przeszła.

      Młody książę, z męstwem swym na popis wyjść nie mogąc, rozpaczał. Bolko, wieść o tym odebrawszy, gońca nazad21 odprawił z krótkim słowem: „Nie chce się Brandeburczyk bić, kraj mu obrócić w perzynę, wykurzycie go z jamy!”

      Wieść tę odebrawszy, stary odetchnął, mniej się już lękając o ukochanego synowca. Łowy to już były i plądrowanie a nie wojna. Niebezpieczeństwo młodemu nie groziło. W ciągu całej tej wiosennej wyprawy, co dni kilka przychodziły wieści, zawsze jedne, że Santockie niszczono i łupy brano ogromne. Odwet to był konieczny, ale nie bój, którego się lękał stary. Nim się skończyło uganianie, zimnica księcia Bolesława przeszła z cieplejszymi dniami, stary ozdrowiał, a że się o synowca nie lękał, i dobra myśl mu wróciła.

      Nie СКАЧАТЬ



<p>19</p>

oddzierżać (daw.) – otrzymać. [przypis edytorski]

<p>20</p>

Jadwiga, Salomea i Kinga – Jadwiga (ok. 1178–1243), żona Henryka Brodatego; Salomea (1211/12–1268), siostra Bolesława Wstydliwego, królowa Halicza i Węgier; Kinga a. Kunegunda (1234–1292), żona Bolesława Wstydliwego. Każda z nich opuściła męża, by osiąść w klasztorze. [przypis edytorski]

<p>21</p>

nazad (daw.) – z powrotem. [przypis edytorski]