Hrabia Monte Christo. Александр Дюма-сын
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hrabia Monte Christo - Александр Дюма-сын страница 81

Название: Hrabia Monte Christo

Автор: Александр Дюма-сын

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ jego „Faraon” nie wróci przed piętnastym, nie będzie mi w stanie oddać tych pieniędzy w terminie.

      – Wygląda to na granie na zwłokę – rzekł Anglik.

      – Wygląda to raczej na bankructwo! – wykrzyknął w rozpaczy pan de Boville.

      Anglik zdawał się zastanawiać przez chwilę, a następnie rzekł:

      – A zatem ta wierzytelność budzi w panu obawę?

      – Raczej – uważam ją za straconą.

      – No cóż, chętnie ją przejmę.

      – Pan?

      – Tak, ja.

      – Ale zapewne musiałbym panu dużo ustąpić?

      – Skądże; płacę dwieście tysięcy! Nasza firma – dodał Anglik z uśmiechem – nie robi podobnych interesów.

      – I zapłaciłbyś pan?…

      – Gotówką.

      I wyjął z kieszeni plik banknotów na sumę dwa razy większą od tej, o jaką pan de Boville się obawiał. Radość przemknęła mu po twarzy; powściągnął się jednak i rzekł:

      – Muszę jednak uprzedzić pana, że możesz nie odzyskać nawet sześciu procent tej sumy.

      – To już nie moja sprawa – odpowiedział Anglik. – To sprawa firmy Thomson i French, w której imieniu działam. Może jest ona zainteresowana upadkiem konkurencyjnej firmy… Wiem jedno: jestem gotów wypłacić panu tę sumę, jeżeli dokonasz pan przeniesienia praw. Ale poproszę jeszcze pana o komisowe.

      – Ależ oczywiście, proszę pana! Oczywiście, że tak! – zawołał pan de Boville. – Płaci się zwykle za komisowe półtora procent; chcesz pan dwa? trzy? pięć? a może więcej? Niech pan mówi.

      – Drogi panie – roześmiał się Anglik. – Jestem taki jak moja firma, nie robię takich interesów. Komisowe, o jakim myślałem, jest zupełnie innej natury.

      – Mówże pan, słucham.

      – Jesteś pan inspektorem więzień?

      – Już od przeszło czternastu lat.

      – To u pana znajdują się wykazy więźniów?

      – Naturalnie.

      – Te rejestry mają jakieś noty dotyczące poszczególnych więźniów?

      – Każdy ma swoje akta.

      – Otóż, proszę pana, byłem wychowany w Rzymie, przez pewnego biednego księdza, który zniknął nagle. Dowiedziałem się potem, że był trzymany w zamku If i dlatego chciałbym się dowiedzieć o szczegółach jego śmierci.

      – Jakże się nazywał?

      – Ksiądz Faria.

      – O! Przypominam go sobie doskonale – zawołał pan de Boville. – To był wariat.

      – Tak mówiono.

      – O! Był nim na pewno.

      – Być może. A jakiż to był rodzaj obłąkania?

      – Utrzymywał, że wie, gdzie się znajduje ogromny skarb i obiecywał rządowi niesłychane sumy w zamian za wolność.

      – Biedak! I zmarło mu się?

      – Tak, jakieś pięć czy sześć miesięcy temu, w lutym chyba.

      – Masz pan znakomitą pamięć, skoro sobie tak przypominasz daty.

      – Pamiętam to dlatego, że śmierci księdza towarzyszył pewien szczególny wypadek.

      – Można wiedzieć, jaki? – zapytał Anglik, a na flegmatycznym obliczu malowała mu się teraz taka ciekawość, że z pewnością zadziwiłaby bacznego obserwatora.

      – Ależ oczywiście! Otóż cela księdza oddalona było o jakieś pięćdziesiąt stóp od lochu pewnego agenta napoleońskiego, który był wśród tych, którzy najczynniej przysłużyli się do powrotu Napoleona w 1815 roku; był to człowiek zdecydowany na wszystko i nadzwyczaj niebezpieczny.

      – Doprawdy? – rzekł Anglik.

      – O tak! Miałem okazję sam się z nim spotkać w roku 1816 lub 1817; do jego lochu można było zejść tylko z pikietą żołnierzy: uczynił na mnie ogromne wrażenie i nigdy nie zapomnę jego rysów.

      Anglik uśmiechnął się niemal niedostrzegalnie.

      – Powiadasz więc pan – powtórzył – że te dwa lochy…

      – Oddalone były od siebie o pięćdziesiąt kroków, zdaje się jednak, że ten Edmund Dantès…

      – Więc ten niebezpieczny człowiek nazywał się…

      – Edmund Dantès. Otóż ów Dantès załatwił sobie skądś narzędzia albo sam je jakoś zrobił, bo znaleziono podkop, dzięki któremu więźniowie się odwiedzali.

      – Ten podkop miał zapewne posłużyć do ucieczki?

      – Właśnie tak, ale na ich nieszczęście ksiądz Faria dostał ataku katalepsji i umarł.

      – Rozumiem; i to musiało uniemożliwić zamiar ucieczki.

      – Zmarłemu tak, ale nie żywemu; wręcz przeciwnie, ów Dantès uznał to za sposób ułatwiający jego ucieczkę; myślał niewątpliwie, że więźniów zmarłych na zamku grzebano na zwyczajnym cmentarzu; przeniósł więc nieboszczyka do swej celi, sam zajął jego miejsce w worku, w którym był zaszyty, i czekał na pogrzeb.

      – To był środek ryzykowny, objawiający dużą odwagę tego człowieka – zauważył Anglik.

      – Och, już mówiłem panu, że to był człowiek nadzwyczaj niebezpieczny; szczęściem, sam uwolnił rząd od obaw na jego punkcie.

      – Jak to?

      – Jeszcze pan nie rozumiesz?

      – Nie.

      – Zamek If nie ma cmentarza; rzuca się zmarłych prosto do morza, uwiązawszy im najpierw do nóg trzydziestosześciofuntową kulę.

      – I co dalej? – zapytał Anglik, jak gdyby trudno kojarzył fakty.

      – Przywiązano mu więc do nóg tę kulę i rzucono do morza.

      – Coś takiego! – zawołał Anglik.

      – Tak właśnie. Pojmujesz pan, jakie musiało być zdumienie uciekiniera, gdy poczuł, że go rzucono ze skały w morze. Chciałbym widzieć jego minę w owej chwili.

      – Trudno byłoby trochę.

      – Nieważne! СКАЧАТЬ