Hrabia Monte Christo. Александр Дюма-сын
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hrabia Monte Christo - Александр Дюма-сын страница 76

Название: Hrabia Monte Christo

Автор: Александр Дюма-сын

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ który zapisał nam ten poczciwy Edmund: to jest swemu ojcu, trzem przyjaciołom – Fernandowi, Danglarsowi i mnie, no i swojej narzeczonej. Warty jest pięćdziesiąt tysięcy franków.

      – Ach, jaki piękny – rzekła.

      – Więc piąta cześć tej sumy należy do nas? – spytał Caderousse.

      – Tak, a poza tym jeszcze część należąca do ojca Edmunda, myślę bowiem, że mam prawo rozdzielić ją między was czworo.

      – Dlaczego między czworo? – spytała Karkontka.

      – Ponieważ wszyscy czworo byliście przyjaciółmi Edmunda.

      – Aha, przyjaciele, co zdradzają – ponuro mruknęła Karkontka.

      – Tak, tak – rzekł Caderousse – i to przecież też mówiłem. Toż to profanacja, świętokradztwo wynagradzać zdrajców, a może nawet zbrodniarzy.

      – Sam pan tego chciałeś – odrzekł spokojnie ksiądz, chowając diament do kieszeni. – A teraz powiedz mi pan, pod jakim adresem mam szukać przyjaciół Edmunda, abym mógł wykonać jego ostatnią wolę.

      Pot spływał grubymi kroplami z czoła Caderousse'a; ksiądz wstał, podszedł do drzwi, aby popatrzeć na konia.

      Caderousse i jego żona wpatrywali się w siebie z wyrazem trudnym do opisania.

      – Cały diament byłby nasz – szepnął Caderousse.

      – Tak myślisz – odpowiedziała żona.

      – Przecież to osoba duchowna, nie oszuka nas.

      – Czyń, co ci się podoba – rzekła Karkontka – ja się w to nie chcę wtrącać.

      I cała dygocząc, zaczęła wspinać się po schodach; zęby jej szczękały, chociaż upał był nie do wytrzymania. Zatrzymała się na chwilę na ostatnim stopniu.

      – Zastanów się dobrze, Kacprze – rzekła.

      – Wiem dobrze, co mam robić – odparł Caderousse.

      Karkontka westchnęła i poszła do swej izby, podłoga skrzypiała pod jej nogami, zanim zbliżyła się do fotela i ciężko nań upadła.

      – Cóż więc postanowiłeś? – spytał ksiądz.

      – Opowiem księdzu wszystko – odpowiedział Caderousse.

      – Sądzę, że w istocie tak będzie najlepiej – rzekł ksiądz. – Nie dlatego, bym chciał koniecznie dowiedzieć się o jakichś sekretach; ale będzie dobrze, jeżeli możesz mi pomóc w podziale spadku zgodnie z życzeniem zmarłego.

      – Mam taki zamiar – odpowiedział Caderousse z twarzą rozpłomienioną nadzieją i chciwością.

      – Słucham – rzekł ksiądz.

      – Niech ksiądz chwilkę zaczeka. Ktoś mógłby nam przeszkodzić w najbardziej zajmującym miejscu, a szkoda byłoby; zresztą po co ma kto wiedzieć, żeś tu był.

      Podszedł do drzwi oberży, zamknął je, a nawet dla większego bezpieczeństwa zasunął sztabę, która broniła ich nocą.

      Ksiądz zaś wybrał sobie najdogodniejsze miejsce; usiadł w kącie, tak że sam znajdował się w cieniu, podczas gdy na twarz karczmarza, dla którego miejsce było naprzeciw, musiało padać światło. Z pochyloną głową, złożywszy, a raczej skrzyżowawszy ręce, przygotowywał się do słuchania z jak największą uwagą.

      Caderousse przysunął zydel i usiadł naprzeciw.

      – Pamiętaj, że cię do tego nie namawiałam! – odezwał się głos drżący Karkontki, jakby mogła poprzez podłogę widzieć, co się zaczyna.

      – Dobrze, dobrze – rzekł Caderousse. – Nie mówmy już o tym, biorę wszystko na siebie.

      I zaczął mówić.

      27. Opowiadanie

      – Przede wszystkim, proszę księdza, chciałbym prosić, aby ksiądz obiecał mi jedno.

      – Co takiego? – zapytał ksiądz.

      – Żeby, jeżeli kiedykolwiek zechce ksiądz uczynić jakiś użytek z tego, co zaraz opowiem, nie powiedział ksiądz nikomu, że te wiadomości pochodzą ode mnie; osoby, o których mam mówić, są tak bogate i potężne, że gdyby chciały mnie tknąć końcem palca, zgniotłyby mnie na proch.

      – Bądź spokojny, przyjacielu – rzekł ksiądz. – Jestem kapłanem i wszelkie ludzkie wyznania giną na zawsze w moim sercu. Przypomnij sobie, że mamy tylko jeden cel – wypełnić sprawiedliwie ostatnią wolę naszego przyjaciela. Mów pan więc, nie oszczędzając nikogo, ale i bez nienawiści; mów prawdę, samą prawdę, nic więcej. Nie znam i pewnie nigdy nie będę znać ludzi, o których masz mówić; zresztą jestem Włochem, nie Francuzem; służę Bogu, a nie ludziom i niebawem wracam do klasztoru, który opuściłem tylko po to, aby wypełnić ostatnie życzenie umierającego.

      Ta stanowcza obietnica podniosła nieco na duchu Caderousse'a.

      – No cóż, w takim razie – powiedział – chcę więc, a nawet uważam, że powinienem to zrobić, chcę wyprowadzić księdza z błędu co do tych mniemanych przyjaciół, których Edmund uważał za tak mu oddanych.

      – Zacznijmy od jego ojca – poprosił ksiądz. – Edmund tyle mi mówił o nim, tak głęboko go kochał…

      – O, to smutna opowieść – rzekł Caderousse, kiwając głową. – Zna ksiądz pewnie jej początek?

      – Tak. Edmund opowiedział mi wszystko aż do chwili, gdy został aresztowany w jakiejś oberży pod Marsylią.

      – U starego Pamfila, tak, mój Boże, tak! Stoi mi to jeszcze wszystko przed oczyma!

      – I to się stało podobno w czasie przyjęcia zaręczynowego?

      – Tak. Przyjęcie, co się tak wesoło zaczęło, miało smutny koniec. W pewnej chwili wszedł komisarz policji z żandarmami i Edmund został aresztowany.

      – I tu się wszystko kończy, co wiem – przerwał ksiądz. – Zresztą Edmund nic więcej nie wiedział, bo nie zobaczył już żadnej z tych pięciu osób i nigdy o nich nie usłyszał.

      – Skoro tylko Edmund został uwięziony, pan Morrel pobiegł dowiedzieć się, co się stało; wrócił ze smutnymi wiadomościami. Ojciec Edmunda powrócił sam do domu, płacząc, ułożył w szafie swój ślubny strój, przez cały dzień chodził tam i z powrotem po pokoiku; nadszedł wieczór, ale on się nie położył – mieszkałem pod nim i słyszałem, jak calutką noc chodził po izbie; muszę się przyznać, że sam nie mogłem też zmrużyć oka; cierpienie tego biednego ojca bolało mnie strasznie, każdy jego krok gniótł mi serce, jak gdyby naprawdę deptał mi po piersiach.

      Następnego dnia Mercedes udała się do Marsylii, chcąc błagać o wstawiennictwo pana de Villefort; nic nie uzyskała; poszła też odwiedzić starca. Znalazłszy go СКАЧАТЬ