Hrabia Monte Christo. Александр Дюма-сын
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hrabia Monte Christo - Александр Дюма-сын страница 79

Название: Hrabia Monte Christo

Автор: Александр Дюма-сын

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ prawda; lecz niech ksiądz słucha, to jeszcze nie wszystko. Po wojnie z Hiszpanią w Europie zapowiada się długi okres pokoju, który zakończy karierę Fernanda. Tylko w Grecji toczyły się walki – właśnie powstała przeciw Turcji i rozpoczęła wojnę o niepodległość. Wszystkie oczy były zwrócone na Ateny, do dobrego tonu należało żałować i wspierać Greków. Rząd francuski, chociaż nie popierał oficjalnie Grecji, ale tolerował pojedyncze wyprawy na własną rękę. Fernand poprosił o pozwolenie zaciągnięcia się do armii greckiej i otrzymał je, a jednocześnie nie został wykreślony z francuskiej ewidencji wojskowej. Wkrótce potem dowiedziano się, że hrabia de Morcef (takie właśnie nazwisko przybrał) wszedł do służby Ali Paszy w stopniu generała-instruktora. Ali Pasza został zabity, jak wiadomo, ale przed śmiercią wynagrodził Fernanda znaczną sumką, z którą Fernand powrócił do Francji; od razu też potwierdzono mu stopień generała-lejtnanta.

      – Tym to sposobem dzisiaj?… – zapytał ksiądz.

      – Tym to sposobem dzisiaj – dokończył Caderousse – posiada wspaniały pałac w Paryżu, ulica Helderska, nr 27.

      Ksiądz otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć i wahał się, na koniec przezwyciężył się:

      – A Mercedes – rzekł w końcu. – Mówiono mi, że zniknęła.

      – Zniknęła tylko jak słońce o zachodzie – odrzekł Caderousse – aby o wschodzie zabłysnąć wspanialszym blaskiem.

      – Czyżby i ona zrobiła fortunę? – zapytał ksiądz z ironicznym uśmiechem.

      – Mercedes jest w tej chwili jedną z największych dam w Paryżu.

      – Nie przerywaj sobie, mów, mów. Zdaje mi się, że opowiadasz mi jakiś sen. Ale sam już widziałem tak nadzwyczajne rzeczy, że to mnie już mniej dziwi.

      – Mercedes z początku rozpaczała po stracie Edmunda. Opowiedziałem już księdzu, co starała się osiągnąć u pana de Villefort i jak się poświęcała dla ojca Edmunda. I nagle nowy cios ją dotknął: odjazd Fernanda, którego kochała jak brata, nie wiedząc nic o zbrodni, jakiej dokonał.

      Fernand wyjechał i Mercedes została sama.

      Przepłakała trzy miesiące – nie było wiadomo nic ani o Edmundzie, ani o Fernandzie; pozostał jej tylko starzec, który umierał z rozpaczy.

      Pewnego wieczoru, spędziwszy cały dzień jak zwykle na rozdrożu dróg wiodących z Marsylii do wsi katalońskiej, wróciła do domu szczególnie przygnębiona: na żadnej z tych dróg nie pojawił się ani ukochany, ani przyjaciel, i nadal nie dawali znaku życia.

      Nagle wydało się jej, że słyszy znane kroki; odwróciła się niespokojnie, drzwi otwarły się i wszedł Fernand w mundurze podporucznika.

      Nie jego to wprawdzie najgoręcej opłakiwała, ale i on stanowił część jej minionego życia. Mercedes chwyciła go za dłonie z radosnym uniesieniem, które Fernand wziął za miłość, a co było tylko radością – radością, że nie jest już sama na świecie, że nareszcie widzi przyjaciela po długich godzinach rozpaczliwej samotności. A poza tym, musimy powiedzieć, że Mercedes nie żywiła nienawiści do Fernanda – ot, po prostu go nie kochała, kto inny posiadał jej serce, a tego innego nie było… zniknął… może nawet już nie żył. Na tę ostatnią myśl Mercedes wybuchała płaczem i załamywała ręce; ale ta sama myśl, którą odpychała dawniej, gdy jej to ktoś inny podpowiadał, teraz sama przychodziła jej do głowy; zresztą stary Dantès powtarzał nieustannie: „Nasz Edmund nie żyje, gdyby żył, wróciłby już do nas”.

      Jak już księdzu mówiłem, stary umarł – gdyby żył, może Mercedes nie wyszłaby za mąż, bo staruszek wyrzucałby jej zawsze, że nie dochowała wierności Edmundowi. Fernand pojmował to dobrze, bo wrócił wtedy dopiero, gdy się dowiedział o śmierci starca. Tym razem był już porucznikiem. Podczas pierwszych odwiedzin nie wymknęło mu się ani słowo o miłości; podczas drugich przypomniał Mercedes o uczuciu, jakie do niej żywił. Mercedes poprosiła o pół roku zwłoki – chciała jeszcze poczekać na Edmunda, a i jeszcze go nie opłakała.

      – Tak więc – rzekł ksiądz z gorzkim uśmiechem – to uczyniło razem półtora roku. Czy najbardziej uwielbiany kochanek może żądać więcej?

      I wyszeptał wiersz angielskiego poety:

      Frailty, thy name is woman!

      – W sześć miesięcy później – mówił dalej Caderousse – odbył się ślub w kościele des Accules.

      – W tym samym, gdzie miała wyjść za Edmunda – szepnął ksiądz. – Ot, zmieniła tylko narzeczonego.

      – Mercedes poszła więc za mąż, a chociaż wydawała się zupełnie spokojna, zemdlała, gdy przechodzili koło karczmy, gdzie półtora roku wcześniej odbyły się jej zaręczyny z tym, którego jeszcze kochała, a zrozumiałaby to, gdyby zajrzała w głąb własnego serca.

      Fernand, szczęśliwy, ale nadal niespokojny – widywałem go wtedy, więc wiem, że się obawiał powrotu Edmunda – szybko postarał się wynieść z tych okolic: zbyt wiele niebezpieczeństw i zbyt wiele wspomnień wiązało się z rodzinną wsią. Wyjechali tydzień po ślubie.

      – Widziałeś ją pan jeszcze kiedyś? – spytał ksiądz.

      – Tak, podczas wojny z Hiszpanią, w Perpignan, gdzie ją zostawił Fernand; zajmowała się wtedy edukacją syna.

      Ksiądz zadrżał.

      – Syna?

      – Tak. Małego Alberta.

      – Ale przecież chcąc kształcić syna, przecież sama musiałaby pobierać nauki. A zdaje mi się, że Edmund mi mówił, że to była córka prostego rybaka, piękna, lecz nieokrzesana.

      – O, to naprawdę źle znał swoją narzeczoną! Mercedes mogłaby zostać królową, proszę księdza, gdyby koroną zdobiono głowy najpiękniejsze i najinteligentniejsze. Jej fortuna rosła, a jednocześnie Mercedes stawała się wielką damą. Uczyła się rysunku, muzyki, uczyła się wszystkiego. Ale mówiąc między nami, sądzę, że robiła to, żeby się rozerwać, zapomnieć; nabijała sobie tym wszystkim głowę, aby przygłuszyć głos serca. Ale teraz ten cały majątek i zaszczyty już ją zapewne pocieszyły. Jest bogata, ma tytuł hrabiny, a przecież…

      – A przecież? – powtórzył ksiądz.

      – Jestem pewien, że nie jest szczęśliwa – odrzekł Caderousse.

      – Co wzbudza w tobie to przekonanie?

      – A bo kiedy już nie mogłem wytrzymać tej nędzy, przyszło mi na myśl, że mogliby mi pomóc moi dawni przyjaciele. Udałem się do Danglarsa, ale wcale mnie nie przyjął; potem do Fernanda, i ten mi przekazał przez lokaja sto franków.

      – I ani z jednym nie zdołałeś się zobaczyć, ani z drugim?

      – No, nie, ale za to widziała mnie pani de Morcef.

      – Jakim sposobem?

      – Gdym wychodził, pod nogi upadła mi sakiewka; w środku było dwadzieścia pięć luidorów. Podniosłem szybko СКАЧАТЬ