Название: Pan Wołodyjowski
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
– A nieprawda! – rzekła Basia ogarniając rękoma jubkę.
– Ja tam stary, oczu nie wypatrzę, ale zaraz tu wszystkich zawołam, niech się dziwują!
– Już zlazę! – wołała Basia.
Wtem Zagłoba zwrócił się w bok domu.
– Dalibóg, ktoś idzie! – rzekł.
Jakoż zza węgła ukazał się młody pan Nowowiejski, który przyjechawszy konno, przywiązał konia przy bocznej furcie, sam zaś obchodził dom pragnąc wejść przez główne drzwi.
Basia ujrzawszy go znalazła się w dwóch skokach na ziemi, lecz niestety było już za późno.
Pan Nowowiejski widział ją zeskakującą z drabiny, więc stanął zmieszany, zdumiony, oblany rumieńcami jak panna; Basia stała przed nim tak samo. Aż nagle zakrzyknęła:
– Druga konfuzja!
Pan Zagłoba, rozbawiony wielce, mrugał czas jakiś swym zdrowym okiem, na koniec rzekł:
– Pan Nowowiejski, naszego Michała przyjaciel i podkomendny, a to jest panna Drabinowska… tfu!… chciałem powiedzieć: Jeziorkowska!
Nowowiejski przyszedł prędko do siebie, a że był to żołnierz bystrego dowcipu, choć młody, więc skłonił się i podniósłszy oczy na cudne zjawisko, rzekł:
– Dla Boga! Róże na śniegu w Ketlingowym ogrodzie kwitną!
A Basia dygnąwszy mruknęła sama do siebie:
– Dla innego nosa niż twój!
Po czym rzekła bardzo wdzięcznie:
– Proszę do komnat!
I sunęła sama naprzód, a wpadłszy prędko do izby, w której pan Michał siedział z resztą kompanii, zawołała robiąc przytyk do czerwonego kontusza pana Nowowiejskiego:
– Gil przyleciał!
Za czym siadła na stołku, złożywszy ręce w małdrzyk119, a buzię w ciup, jak przystało na skromną i przystojnie wychowaną panienkę.
Pan Michał przedstawił młodego przyjaciela siostrze i Krzysi Drohojowskiej, a ów ujrzawszy drugą pannę, chociaż w odmiennym rodzaju, lecz równie niepośledniej urody, zmieszał się po raz wtóry; pokrył to jednak ukłonem i dla dodania sobie fantazji ręką do wąsów, które mu jeszcze nie rosły, sięgnął.
Zakręciwszy tedy palcami nad wargą, zwrócił się do Wołodyjowskiego i opowiedział mu cel swego przybycia. Oto pan hetman wielki pilnie pożądał widzieć małego rycerza. O ile pan Nowowiejski się domyślał, chodziło o jakąś funkcję wojskową, hetman bowiem odebrał świeżo kilka listów, mianowicie od pana Wilczkowskiego, od pana Silnickiego, od pułkownika Piwo i od innych komendantów na Ukrainie i Podolu rozrzuconych, z doniesieniami o krymskich wypadkach, które nie zapowiadały się pomyślnie.
– Sam chan i sułtan Gałga, który z nami u Podhajec paktował – mówił dalej pan Nowowiejski – chcą paktów dotrzymać; ale Budziak szumi już jako ul na wyroju120; białogrodzka orda również się burzy; ci nie chcą ni chana, ni Gałgi słuchać…
– Już mi to pan Sobieski konfidował121 i o radę pytał – rzekł Zagłoba. – Co tam mówią teraz o wiośnie?
– Powiadają, że z pierwszą trawą ruszy się na pewno to robactwo, które znowu trzeba będzie wygnieść – odpowiedział pan Nowowiejski.
To rzekłszy okrutnego marsa122 postawił i począł wąsy tak kręcić, że aż mu górna warga poczerwieniała.
Basia, patrząc bystrze, spostrzegła to zaraz, więc zasunęła się nieco w tył, by jej pan Nowowiejski nie widział, i dalej także wąsy kręcić naśladując młodocianego kawalera.
Pani stolnikowa zgromiła ją zaraz oczyma, lecz jednocześnie poczęła drgać tamując usilnie śmiech; pan Michał również wargi przygryzał, a Drohojowska spuściła tak oczy, że aż jej długie rzęsy rzucały cień na policzki.
– Waćpan – rzekł Zagłoba – młody człek, ale doświadczony żołnierz!
– Mam dwadzieścia dwa lat, a siedm, nie wymawiając, ojczyźnie służę, bo w piętnastym roku w pole z infimy123 uciekłem! – odpowiedział młodzieńczyk.
– I ze stepem się zna, i trawami umie chodzić, i jak kania124 na pardwy125 na ordyńców126 spadać – dodał pan Wołodyjowski. – Zagończyk to nie lada! Jemu się Tatar w stepie nie przytai!
Pan Nowowiejski spłonął z ukontentowania, że go chwalba z tak sławnych ust wobec panien spotykała.
Był to przy tym nie tylko jastrząb stepowy, ale i piękny chłopak, czarniawy, wichrami spalony. Na twarzy nosił bliznę od ucha aż do nosa, który od przycięcia z jednej strony był cieńszy niż z drugiej. Oczy miał bystre, przywykłe w dal patrzyć, nad nimi mocne czarne brwi, zrośnięte nad nosem i tworzące jakoby łuk tatarski. Na wygolonej głowie wichrzył mu się czarny, niesforny czub. Basi podobał się i z mowy, i z postawy, ale mimo tego nie przestała go udawać.
– Proszę! – rzekł Zagłoba. – Miło widzieć starym jak ja, że godne nas młodsze pokolenie roście127.
– Jeszcze nie godne! – odparł Nowowiejski.
– Chwalę i modestię! Rychło patrzeć, jak waćpanu zaczną i komendy pomniejsze powierzać.
– Jakże! – zawołał pan Michał – już bywał komendantem i na własną rękę gromił!
Pan Nowowiejski począł tak wąsy kręcić, że o mało sobie wargi nie urwał.
A Basia, nie spuszczając z niego oczu, podniosła również obie ręce do twarzy i naśladowała go we wszystkim.
Lecz sprytny żołnierz spostrzegł wkrótce, że spojrzenia całej kompanii kierują się w bok, tam gdzie nieco za nim siedzi owa panna, którą na drabinie widział, i zaraz domyślił się, że musi ona tam coś przeciw niemu knować.
Niby więc nie zważając rozmawiał dalej i wąsów po staremu szukał, wreszcie upatrzywszy chwilę obrócił się tak szybko, że Basia nie miała czasu ni oczu od niego odwrócić, ni rąk od twarzy odjąć.
Zaczerwieniła się też okrutnie i sama nie wiedząc, co czynić, powstała z krzesła. Wszyscy się trochę zmieszali i nastała chwila milczenia.
Nagle СКАЧАТЬ
118
119
120
121
122
123
124
125
126
127