Pan Wołodyjowski. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Wołodyjowski - Генрик Сенкевич страница 17

Название: Pan Wołodyjowski

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ dłonią!

      – Jak na białogłowę? Masz waćpan za białogłowę! Masz! Masz!

      Ale pan Michał, lubo Basia zażyła swych cięć najznamienitszych, nic nie miał. Owszem, umyślnie począł rozmawiać z Zagłobą, aby okazać, jak mało dba o Basine ciosy.

      – Odstąp waćpan od okna, bo pannie ciemno, a choć szabla większa od igły, za to ma panna mniej eksperiencji114 do szabli niż do igły.

      Chrapki Basi rozdęły się jeszcze więcej, a czupryna spadła całkiem na błyszczące oczka.

      – Waćpan mnie lekceważysz? – spytała dysząc mocno.

      – Nie osobę, broń Boże!

      – Nie cierpię pana Michała!

      – Masz, bakałarzu, za twą naukę! – odpowiedział mały rycerz.

      Po czym znów do Zagłoby:

      – Dalibóg, że śnieg zaczyna padać.

      – Ot, śnieg! Śnieg! Śnieg! – powtarzała przycinając Baśka.

      – Baśka, dosyć! Ledwie już dyszysz! – wtrąciła pani stolnikowa.

      – No, trzymaj waćpanna szablę, bo wytrącę!

      – Zobaczymy!

      – A ot!

      I szabelka, wyfrunąwszy jako ptak z rąk Basi, upadła z brzękiem aż koło pieca.

      – To ja sama! Niechcący! To nie waćpan! – wołała ze łzami w głosie panienka i chwyciwszy w mig szabelkę, znowu przycięła.

      – Spróbuj waćpan teraz…

      – A ot! – powtórzył pan Michał.

      I szabelka znów się znalazła pod piecem.

      Pan Michał zaś rzekł:

      – Na dzisiaj dość!

      Pani stolnikowa poczęła drgać i piszczeć głośniej jak zwykle, Basia zaś stała na środku izby, zmieszana, odurzona, dysząc mocno, gryząc wargi i tłumiąc łzy, które przemocą cisnęły się jej do oczu. Wiedziała, że tym bardziej będą się śmieli, jeżeli wybuchnie płaczem, i koniecznie chciała się wstrzymać, ale widząc, że nie zdoła, wypadła nagle z izby.

      – Dla Boga! – zawołała pani stolnikowa. – Pewnie do stajni uciekła, a taka zgrzana… jeszcze ją zamróz chyci115. Trzeba chyba pójść za nią! Krzysiu, nie wychodź!

      To rzekłszy wyszła i porwawszy ciepłą jubkę116 w sieni, biegła z nią do stajni, a za nią biegł Zagłoba, niespokojny o swego hajduczka.

      Chciała wybiec i Drohojowska, lecz mały rycerz chwycił ją za rękę.

      – Słyszałaś waćpanna zakaz? Nie puszczę tej ręki, póki nie wrócą.

      I rzeczywiście nie puszczał. A była to ręka jakoby atłasowa, miękka; panu Michałowi wydało się, że jakiś strumień ciepły przepływa z tych cienkich palców w jego kości, sprawując w nich lubość niezwykłą, więc trzymał je coraz mocniej.

      Lekkie rumieńce przeleciały przez smagławą twarz Krzysi.

      – Tom, widzę, branka w jasyr wzięta! – rzekła.

      – Kto by taki jasyr wziął, sułtanowi nie miałby czego zazdrościć, któren i sułtan pół państwa swojego chętnie by za taką oddał.

      – Aleby mnie waćpan przecie poganom nie sprzedał!

      – Jakobym i duszy diabłu nie sprzedał!

      Tu pomiarkował pan Michał, że chwilowy zapał zbyt daleko go unosi, i poprawił:

      – Jakobym i siostry nie sprzedał!

      A Drohojowska odrzekła poważnie:

      – Toś waćpan utrafił. Siostrą afektem jestem dla pani stolnikowej, będę i waćpanową.

      – Dziękuję z serca – rzekł pan Michał całując jej rękę – bo mi okrutnie pociechy potrzeba.

      – Wiem, wiem! – powtórzyła panienka – jam też sierota!

      Tu mała łezka stoczyła się jej z powieki i osiadła na owym puszku nad ustami.

      A Wołodyjowski patrzył na łezkę, na usta lekko ocienione, wreszcie rzekł:

      – Takaś waćpanna dobra jako właśnie anioł! Już mi ulżyło!

      Krzysia uśmiechnęła się słodko.

      – Daj Boże waćpanu!

      – Jak mi Bóg miły!

      Czuł przy tym mały rycerz, że gdyby powtórnie pocałował ją w rękę, to by mu jeszcze bardziej ulżyło. Ale w tej chwili weszła pani Makowiecka.

      – Baśka jubkę wzięła – rzekła – ale w takiej jest konfuzji, że za nic nie chce przyjść. Pan Zagłoba ugania się za nią po całej stajni.

      Jakoż Zagłoba, nie szczędząc pociech i perswazyj, nie tylko się uganiał za Baśką po całej stajni, ale wyparł ją wreszcie na dwór w tej nadziei, że ją prędzej do ciepłej izby namówi.

      Ona umykała przed nim powtarzając: – Otóż nie pójdę! Niech mnie zamróz chyci! Nie pójdę! nie pójdę!… – Na koniec dostrzegłszy już przy domu słup ze szczeblami, a na nim drabinę, skoczyła na nią jak wiewiórka i oparła się dopiero na skraju dachu. Tam siadłszy zwróciła się ku panu Zagłobie i na wpół już ze śmiechem zawołała:

      – Dobrze, pójdę, jeśli waćpan wleziesz tu po mnie!

      – A cóż to ja koczur jestem, hajduczku, żebym za tobą po dachach łaził? Tak to mi płacisz za to, że cię kocham?

      – I ja waćpana kocham, ale z dachu!

      – Dziad swoje – baba swoje! Złaź mi tu zaraz!

      – Nie zlazę117!

      – Śmiech, jak mi Bóg miły, żeby do serca tak brać konfuzję! Nie tobie, łasico utrapiona, ale Kmicicowi, któren za mistrza nad mistrze uchodził, Wołodyjowski to samo uczynił – i nie na żarty, lecz w pojedynku. Jemu najznamienitsi szermierze włoscy, niemieccy i szwedzcy nie dłużej jak przez jeden pacierz mogli dać opór, a tu jeden bąk taki do serca bierze przeprawę. Fe! Wstydź się! Złaź, złaź! Przecie ty się dopiero uczysz!

      – Ale pana Michała nie cierpię!

      – Bogać tam! Za to, że exquisitissimus w tym, co sama chcesz umieć? Powinnaś go СКАЧАТЬ



<p>114</p>

eksperiencja (z łac.) – doświadczenie. [przypis edytorski]

<p>115</p>

chycić (gw.) – chwycić. [przypis edytorski]

<p>116</p>

jubka a. jupka – ubiór charakterystyczny zwł. dla XVII–XVIII w.; kobiece okrycie wierzchnie; kaftanik na ciepłej podszewce, często podszyty futrem, rozkloszowany na plecach, z rękawami do łokcia. [przypis edytorski]

<p>117</p>

nie zlazę (reg.) – dziś popr.: nie zlezę. [przypis edytorski]