DZIEŃ ROZRACHUNKU. John Grisham
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу DZIEŃ ROZRACHUNKU - John Grisham страница 8

Название: DZIEŃ ROZRACHUNKU

Автор: John Grisham

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8215-073-5

isbn:

СКАЧАТЬ Pete poprosił, by siadła z nim na werandzie. Miała na głowie ważniejsze rzeczy. Amos ubijał masło w stodole i powinna mu w tym pomóc. Później miała jeszcze zawekować fasolę i groszek i zrobić pranie. Ale skoro szef kazał jej usiąść w fotelu bujanym i trochę popróżnować, nie mogła odmówić. Ona popijała mrożoną herbatę, a on kurzył papierosy, więcej niż zwykle, uświadomiła sobie później, kiedy opowiadała o tym Amosowi. Pana Pete’a bardzo interesował ruch na oddalonej o niecałe pół kilometra drodze. Przejechało nią kilka samochodów osobowych i pick-upów ciągnących przyczepy z bawełną, którą wieziono do odziarniarki w mieście.

      – Już jedzie – oznajmił Pete, gdy na ich podjazd skręcił wóz szeryfa.

      – Kto? – zapytała.

      – Szeryf Gridley.

      – Czego chce?

      – Przyjechał mnie aresztować, Ninevo. Za morderstwo. Dziś rano zastrzeliłem Dextera Bella, pastora metodystów.

      – Co też pan mówi?! Że co pan zrobił?

      – Słyszałaś, co powiedziałem. – Pan Pete wstał, podszedł do jej fotela, pochylił się i wycelował w nią palcem. – A ty nikomu nie piśniesz ani słowa, Ninevo. Słyszysz?

      Oczy miała wielkie jak spodki i otworzyła szeroko usta, ale nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Pete wręczył jej małą kopertę, którą wyciągnął z kieszeni kurtki.

      – Wejdź teraz do domu, a kiedy mnie zabiorą, zanieś to Florry.

      Wziął ją za rękę, pomógł wstać i otworzył siatkowe drzwi. Znalazłszy się w środku, Nineva wydała z siebie bolesny jęk, od którego Pete aż się wzdrygnął. Zamknął drzwi, odwrócił się i obserwował zbliżający się samochód szeryfa. Nixowi Gridleyowi wcale się nie spieszyło. Zaparkował obok pick-upa Pete’a, wysiadł, razem z Redem i Royem, podszedł do werandy i zatrzymał się u stóp schodów. Przez chwilę patrzył na Pete’a, który nie wydawał się zbyt przejęty.

      – Lepiej będzie, jak z nami pojedziesz, Pete – powiedział.

      Pete wskazał głową swojego pick-upa.

      – Rewolwer leży na przednim siedzeniu – oznajmił.

      – Weź go – polecił Nix Redowi.

      Pete powoli zszedł z werandy i zbliżył się do samochodu szeryfa. Roy otworzył przed nim tylne drzwi. Pochylając się, by wsiąść, Pete usłyszał zawodzenie Ninevy na tylnym podwórku i kiedy podniósł wzrok, ujrzał, jak z listem w ręce biegnie truchtem w stronę stodoły.

      – Jedźmy – mruknął Nix, siadając za kierownicą.

      Red, trzymając rewolwer, zajął miejsce obok szefa. Roy i Pete siedzieli z tyłu, niemal dotykając się ramionami. Kiedy samochód ruszył podjazdem, a potem skręcił na szosę, nikt się nie odzywał, zupełnie jakby wszyscy wstrzymali oddech. Stróże prawa wykonywali swoje czynności w stanie niedowierzania, wstrząśnięci, tak jak wszyscy. Popularny kaznodzieja został z zimną krwią zamordowany przez słynnego syna tego miasta, legendarnego bohatera wojennego. Sprawca musiał mieć jakiś cholernie ważny motyw i ujawnienie go było tylko kwestią czasu. W tym momencie jednak zegar stanął w miejscu i wszystko wydawało się nierealne.

      W połowie drogi do miasta Nix zerknął we wsteczne lusterko.

      – Nie zamierzam pytać, dlaczego to zrobiłeś, Pete – powiedział. – Chcę tylko, żebyś potwierdził, że to ty.

      Pete wziął głęboki oddech i spojrzał na pola bawełny, które mijali.

      – Nie mam nic do powiedzenia – odparł.

      * * *

      Budynek aresztu hrabstwa Ford pochodził z poprzedniego stulecia i nie nadawał się zbytnio do zamieszkiwania przez ludzi. Pierwotnie pełnił funkcję magazynu, potem był adaptowany na różne cele, aż w końcu kupiło go hrabstwo i przedzieliło na dwie części ceglanym murem. Z przodu wydzielono sześć cel dla białych więźniów, z tyłu osiem dla czarnych. Nie zdarzało się raczej, by wszystkie, zwłaszcza te od frontu, były zajęte. Obok był mały aneks, który hrabstwo dobudowało później, na biuro szeryfa i siedzibę miejscowej policji. Od głównego placu dzieliły areszt tylko dwie przecznice i widać było z niego budynek sądu. Podczas spraw karnych, które należały do rzadkości, oskarżony często szedł do sądu pieszo, pod eskortą zastępców szeryfa.

      Przed aresztem zgromadził się teraz tłum, by zobaczyć zabójcę. Nadal wydawało się niewiarygodne, że Pete Banning zrobił to, co zrobił, i raczej wątpiono, by trafił za kratki. Kogoś tak znanego jak pan Banning z pewnością obowiązywały inne zasady. Choć na wypadek gdyby Nix rzeczywiście go aresztował, zebrało się tam sporo gapiów, którzy chcieli ujrzeć to na własne oczy.

      – Rozumiem, że wieści się rozeszły – mruknął Nix, skręcając na niewielki żwirowany parking przed aresztem. – Nikomu ani słowa! – przypomniał podwładnym.

      Samochód zahamował i otworzyły się jednocześnie wszystkie jego drzwi. Nix złapał Banninga pod łokieć i ruszył z nim do wejścia. Red i Roy ochraniali tyły. Oniemiały tłum nie ruszał się z miejsca i dopiero reporter z „The Ford County Times” dał krok do przodu i zrobił zdjęcie. Błysk flesza zaskoczył nawet Pete’a.

      – Będziesz się smażył w piekle, Banning! – usłyszał, wchodząc do środka.

      – Święta prawda, święta prawda – zawołał ktoś inny.

      Podejrzany nawet nie mrugnął, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na zgromadzonych ludzi. Po chwili wszedł do środka i zniknął im z oczu.

      W ciasnym pomieszczeniu, w którym spisywano wszystkich podejrzanych i przestępców, był już mecenas John Wilbanks, znany w mieście adwokat i stary przyjaciel Banningów.

      – Czemu zawdzięczamy tę przyjemność? – mruknął Nix, najwyraźniej niezbyt zachwycony jego obecnością.

      – Pan Banning to mój klient i jestem tu w charakterze jego pełnomocnika – oznajmił Wilbanks, po czym bez słowa wymienił uścisk dłoni z Pete’em.

      – Najpierw załatwimy nasze sprawy, a potem będzie pan mógł załatwić swoje – odparł Nix.

      – Dzwoniłem już do sędziego Oswalta i dyskutowaliśmy na temat kaucji.

      – Znakomicie. Kiedy ta dyskusja przyniesie jakiś rezultat, sędzia z pewnością nie omieszka mnie zawiadomić. Na razie jednak, panie Wilbanks, ten człowiek jest podejrzany o zabójstwo, a ja będę stosownie do tego postępował. Czy mógłby pan teraz wyjść?

      – Chciałbym porozmawiać z moim klientem.

      – Nigdzie się stąd nie wybiera. Proszę wrócić za godzinę.

      – Rozumiem, że nie będzie żadnego przesłuchania?

      – Nie mam nic do powiedzenia – oświadczył Banning.

      * * *

      Florry СКАЧАТЬ