Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 20

Название: Kariera Nikodema Dyzmy

Автор: Tadeusz Dołęga-mostowicz

Издательство: PDW

Жанр: Классическая проза

Серия:

isbn: 9788311152465

isbn:

СКАЧАТЬ i tak wszystko widzi. Panie Nikodemie, niech pan powie, czy człowiek samotny, człowiek zupełnie samotny może być szczęśliwy?

      – Bo ja wiem… Ja jestem sam na całym świecie.

      – Jak to? Nie ma pan nikogo? Rodziny?

      – Ano, nikogo.

      – I nie gnębi to pana?

      – Jakoś nie.

      – Ach, bo pan jest mężczyzną, silnym, zwartym w sobie charakterem. Pan nie zna osamotnienia, bo sobie sam jest całością. Nawet nie wiem, czy w ogóle zdolny pan jest do zrozumienia pustki osamotnienia istoty słabej jak ja.

      – A ma pani przecie pasierbicę.

      – Ach! – rzuciła z niechęcią – Kasia… to kobieta…

      Przygryzła wargi i patrząc na rozłożoną na kolanach książkę zaczęła mówić:

      – Wie pan, że od wielu lat pan jest pierwszy, z którym czuję się tak swobodnie i tak… Pańskie współczucie nie ma w sobie ani obrażającej litości, ani egzotycznej indyferencji… Wie pan, przecie ja z nikim stosunków towarzyskich nie utrzymuję… Pan jest pierwszy, z którym mogę sobie pozwolić na otwartą wymianę myśli, z tym uczuciem, że nie będę źle zrozumiana.

      Była zaróżowiona i mówiła z podnieceniem. Dyzma już nie wątpił, że pani Nina na niego „leci”.

      – Nie męczy to pana, że wciągam go w orbitę moich smutków?

      – Broń Boże.

      – Ale cóż moje obchodzą pana?

      – Bardzo obchodzą.

      – Pan jest dla mnie bardzo dobry.

      – Pani dla mnie też. Niech się pani nie martwi, wszystko złe odmieni się, grunt nie przejmować się.

      Uśmiechnęła się.

      – Pan mnie traktuje, jakbym była dzieckiem, uspokaja je rubasznym żartem, by przestało płakać. Ale wie pan, że szorstkość często jest dobrym lekarstwem.

      – Nie wolno poddawać się nieszczęściu, a trzeba myśleć, jak jemu zaradzić.

      Zasępiła się.

      – Tu nie ma żadnej rady.

      – Każdy człowiek jest kowalem swego losu – powiedział z przekonaniem.

      – By być kowalem, trzeba mieć mocne ręce, a widzi pan, jakie moje są słabe.

      Wyciągnęła ku niemu rękę, od której powiał zapach perfum.

      Dyzma ujął jej dłoń i pocałował. Nie puściła jego ręki, lecz ścisnęła ją mocniej.

      – Silnej dłoni potrzeba – powiedziała – takiej dłoni… Taką dłonią można nie tylko swój los wykuć… Czasami mi się zdaje, że dla potężnej woli nie ma żadnych przeszkód, że nie istnieją dla niej niemożliwości… Jest panią wszechwładną, łamie stal, buduje jutro… A jeżeli nie jest egoistyczna, wyciąga dłoń, ratuje i ratuje te biedne słabe istnienia… Ile poezji ma w sobie tajemnicza moc silnego człowieka…

      Z wolna cofnęła rękę i powiedziała:

      – Pan pewnie sądzi, że jestem egzaltowana.

      Nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc znowu uciekł się do niezawodnego środka: syknął i chwycił się za łokieć.

      – Boli?

      – Bardzo.

      – Biedny pan. Może by doktora sprowadzić?

      – Nie, dziękuję.

      – Tak chciałabym panu pomóc.

      – Pani ma dobre serce.

      – I cóż mi z tego – rzekła ze smutkiem.

      Machinalnie wzięła książkę.

      – Będziemy czytali?

      – A może to panią męczy?

      – O, nie, lubię czytać głośno.

      Zapukano do drzwi i rozległ się głos Kasi:

      – Nino, mogę cię prosić na chwilę?

      – Przepraszam pana – rzekła Nina, wstając – zaraz wrócę.

      Do uszu Nikodema dobiegły echa poirytowanych słów Kasi, a potem zaś wszystko ucichło.

      Dyzma począł rozważać sytuację. Fakt, że podobał się pani Ninie, zdawał się być pewnikiem. Jakie z tego można wyciągnąć korzyści? Czy przez jej protekcję da się dłużej utrzymać stanowisko administratora w Koborowie?

      „Wątpliwe – pomyślał – ona nie ma żadnego wpływu na męża. Z chwilą zaś, gdy stary spostrzeże się, że nic nie potrafię, wyleje mnie bez gadania, a przecie wiecznie chorować nie mogę”.

      Dziwiło go nieco niespodziewane powodzenie u tej wytwornej pani, lecz nie odczuwał z tego powodu ani specjalnej radości, ani dumy. Mózg Nikodema zbyt był zajęty pracą nad poszukiwaniem sposobów utrzymania się w Koborowie, by inne, bardziej osobiste uczucia mogły go z tej absorbującej myśli wytrącić. Nina uważa go za kogoś godnego jej zwierzeń. Podobała się mu, lecz podobała się tak, jak by się podobała Kasia, Mańka czy każda inna młoda kobieta.

      Nikodem Dyzma miał serce dotychczas nienawiedzone przez miłość. Romantyczne karty jego życia zawierały tylko nieważne wspomnienia przygodnych i nic nieznaczących zdarzeń, których zresztą nie było zbyt wiele. Gdy teraz myślał o pani Ninie, niczego nie przewidywał, nie robił żadnych projektów. Co więcej, wrodzony zmysł ostrożności ostrzegał go przed jakimikolwiek bardziej zdecydowanymi krokami, które mogłyby zaszkodzić mu w razie połapania się jej męża w sytuacji.

      Pani Nina wróciła nieco zdenerwowana i Nikodem pomyślał, że musiała mieć z Kasią jakąś nieprzyjemną rozmowę. Zaczęła znowu czytać i nie zamienili ze sobą ani słowa aż do obiadu. Po obiedzie Nikodem zasnął i obudziło go dopiero pukanie o zmroku. Był to Kunicki.

      Zmartwił się bardzo chorobą Dyzmy i chciał depeszować po lekarza. Z trudem mu to Dyzma wyperswadował, zapewniając, że już czuje się lepiej i jutro lub pojutrze wstanie.

      – To bardzo dobrze, bardzo dobrze – ucieszył się Kunicki – bo, kochany panie, ten Olszewski do grobu mnie wpędzi, co on wyprawia, to ludzkie pojęcie przechodzi. Wyobraź pan sobie, kazał zatrzymać sośninę, gdyż ja rzekomo nie wpłaciłem pełnego wadium. Wadium miało wynosić, uważa pan, czterdzieści tysięcy dwieście złotych. Zapomniałem o tych dwustu złotych, jak Boga kocham, zapomniałem i ten gałgan zatrzymuje mi teraz całą robotę. Dla dwustu złotych? Przecież to szlag człowieka trafić może!

      Oburzenie СКАЧАТЬ